Prokuratura w Lille uznała w zeszłym tygodniu Dominique'a Strauss-Kahna, byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, za podejrzanego o udział w gwałcie zbiorowym. Powodem są zeznania prostytutek, które uczestniczyły w jednym ze spotkań ze Straussem-Kahnem w Waszyngtonie. Według agencji prasowych co najmniej jedna z nich ujawniła, że doszło do czynności seksualnych, na które ona nie wyraziła zgody.
Sprawa zwana „aferą hotelu Carlton" została ujawniona w październiku ubiegłego roku, gdy policja zatrzymała w Belgii jednego z domniemanych szefów tej siatki, właściciela domów publicznych Dominique'a Alderweirelda. W trakcie śledztwa przesłuchiwane osoby podały nazwisko Straussa-Kahna jako jednego z uczestników „libertyńskich wieczorów" organizowanych przez siatkę stręczycieli z Lille. Wieczory odbywały się w Lille, Paryżu i Waszyngtonie.
Afera nie trafiła na pierwsze strony gazet, gdyż Dominique Strauss-Kahn od roku jest na uboczu życia publicznego. Przypomnijmy, 14 maja 2011 roku Strauss-Kahn został zatrzymany, a następnie aresztowany na nowojorskim lotnisku im. Johna F. Kennedy'ego w związku z zarzutem napaści seksualnej na hotelową pokojówkę Nafissatou Diallo. Ostatecznie zarzuty przeciwko niemu wycofano z powodu wątpliwości co do wiarygodności oskarżającej go kobiety, choć śledztwo potwierdziło, że do stosunku z pracownicą hotelu jednak doszło. Strauss-Kahn po paromiesięcznym areszcie w USA wrócił do Francji, gdzie czeka go jeszcze sprawa z pozwu cywilnego skierowanego do sądu przez Diallo.
O tym, że polityk ten może mieć skłonność do przemocy seksualnej, wskazuje także cywilne powództwo o próbę dokonania przez niego gwałtu w 2003 roku zgłoszone przez francuską dziennikarkę Tristane Banon. Strauss-Kahn twierdzi, że usiłował ją tylko pocałować, choć nie wyjaśnia, dlaczego to polityk w czasie wywiadu miałby całować reporterkę.
Pobłażliwość partii
Przeczytawszy te wszystkie ponure informacje, nie sposób się nad nimi nie zadumać. Przecież ten człowiek mógł zostać prezydentem Francji. Sukces Francois Hollande'a wskazuje, że Strauss-Kahn jako kandydat francuskiej lewicy miałby naprawdę spore szanse. Gdyby był ostrożniejszy i na czas walki o nominację prezydencką zawiesił zaspokajanie swoich seksualnych zachcianek, mógłby teraz wykorzystać prezydenturę do dalszych eksperymentów obyczajowych. I do ukrywania poprzednich ekscesów.
Idźmy jednak dalej, czy przed zatrzymaniem w Nowym Jorku jego partyjni koledzy nie mieli pojęcia, że w swoim libertynizmie Strauss-Kahn posuwa się coraz dalej - ku przemocy seksualnej? I dlaczego DSK był przekonany, że mimo gry o najwyższą stawkę może sobie wciąż pozwalać na uwodzenie pokojówek (według najmniej obciążającej wersji)? Jak to wszystko mogło się dziać w partii tak wyczulonej na prawa kobiet?
A przecież nominacja dla DSK była brana pod uwagę już w 2007 roku, tylko że wtedy dostała ją Segolene Royal.