Podkręcanie napięcia

Jeśli komuś zamieszki w Warszawie były na rękę, to Putinowi. Wskrzesiły stereotyp ślepej rusofobii Polaków i przykryły antyputinowskie demonstracje w Moskwie - zauważa publicysta

Publikacja: 14.06.2012 19:58

Podkręcanie napięcia

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

W licznych komentarzach na temat przed- i pomeczowych bójek polsko-rosyjskich zabrakło jednej istotnej informacji - był to szczyt trwającej od ponad dwóch tygodni wojny nerwów między Rosją a Polską. Takie wojny nerwów doskonale znają obywatele państw, które graniczą z Rosją. Estończycy, Łotysze, Ukraińcy czy Gruzini.

Gdy w Tallinie władze zdemontowały pomnik Armii Czerwonej, rządowe serwery estońskie stały się obiektem dolegliwego ataku hakerów. Estończycy podejrzewali rosyjskich speców komputerowych, czy to z armii, czy ze służb specjalnych, ale żadnego dowodu nie mieli.

Łotysze mogliby wiele opowiedzieć o nagłym wzroście napięcia w relacjach władz w Rydze z rosyjską mniejszością w tym kraju. Takie konflikty - jak podejrzewają - wybuchają na znak z Moskwy, a na kolejny - gasną. Gruzini opowiedzieliby nam o tym, jak (znów według podejrzeń Tbilisi) pod wpływem rosyjskim wybuchają konflikty z Abchazami i Osetyńcami. My, Polacy, pamiętamy, jak na miejscu katastrofy smoleńskiej Władimir Putin demonstrował przyjaźń wobec Donalda Tuska, a potem śledztwo się wlekło, odmawiano nam zwrotu wraku samolotu, a raport MAK był dla Polski wręcz obraźliwy.

Trudno się więc dziwić, że sąsiedzi Rosji biorą pod uwagę scenariusz takiej oto wyrafinowanej gry - gdy Rosjanom jest to na rękę, jakiś incydent wywołuje ostrą reakcję Kremla, a jednocześnie towarzyszy temu przyjazna retoryka. W światowej prasie rosyjskie działania są opisywane jako dowód prostolinijności, a działania sąsiadów - jako przejaw antyrosyjskich fobii. Na dodatek w opiniach publicznych i medialnych państw, które zderzają się z Rosją, dochodzi do polaryzacji nastrojów. Realiści zachęcają, by nie reagować na zaczepki, a „niepodległościowcy" - że trzeba działać zdecydowanie. W tle są jeszcze tzw. zwykli Rosjanie, którzy ubolewają wprawdzie, że utożsamia się ich z rzekomymi prowokacjami Putina, ale żalą się na antyrosyjskość Łotyszy, Polaków czy awanturnictwo gruzińskiego prezydenta Micheila Saakaszwilego.

Czy chodzi o Estonię, czy o Polskę, stosowana jest podobna taktyka. Nie ma ona natomiast zastosowania wobec wielkich państw Unii takich jak Niemcy czy Francja.

Najgorsza ta niepewność

Dopiero na tle tych niedobrych doświadczeń można zrozumieć nerwowość, z jaką oczekiwano przybycia do Polski rosyjskich kibiców. Tak naprawdę niedobre przeczucia mieli zarówno ministrowie rządu Tuska, jak i opozycja skupiona wokół PiS, a także zwykli Polacy.

Instynktownie wyczuwało się, że jakiś incydent - czy to spontaniczny, czy zaplanowany - może skompromitować Polskę w oczach świata. Charakterystyczne, jak wiele osób brało pod uwagę prowokowanie incydentów według scenariusza napisanego w Moskwie.

Zresztą sami rosyjscy kibice odróżniali się od innych grup. Owszem, duża część Rosjan przyjechała do Polski, aby się dobrze bawić i kibicować, ale nietrudno było zauważyć grupy demonstrujące wielkorosyjski szowinizm. Ich przedstawicielem był specnazowiec, który jest teraz poszukiwany za pobicie polskiego stewarda we Wrocławiu. Rosjanie - jako jedyna nacja - wysyłali do polskich i rosyjskich mediów sugestie, że mogą chcieć zorganizować w święto niepodległości Rosji 12 czerwca pochód przez Warszawę. Inni jakoś nie widzieli potrzeby anonsowania zorganizowanego przejścia na stadion. Nikt np. nie słyszał, by Niemcy żądali od władz Lwowa przemarszu swoich kibiców na tamtejszy stadion.

Kolejnym elementem podnoszącym napięcie było wspomniane pobicie polskich stewardów we Wrocławiu. Porównywalny z tym może być chyba tylko przykład kibiców chorwackich, którzy na stadionie epatowali portretami ściganego za zbrodnie generała Ante Gotoviny, a po meczu pobili się z polskimi policjantami.

Jak zwykle nie bardzo też było wiadomo, kto jest miarodajny dla oceny intencji rosyjskich kibiców. Z jednej strony władze piłkarskie Rosji składały wieniec pod tablicą smoleńską w Warszawie, z drugiej szef Wszechrosyjskiego Związku Kibiców Aleksander Szprygin wyzywająco twierdził, że pobici zachowywali się chamsko i słusznie dostali za swoje.

Powie ktoś, nie sposób stwierdzić, czy rosyjscy kibice faktycznie są sterowani przez służby specjalne Rosji. I na tym polega problem. Rozmaite operacje i montaże powodują, że pewności nie ma, ale wykluczyć  ich nie sposób. A najgorsza ta niepewność.

Podatny grunt

Wszystko to trafiło na istniejący w Polsce margines kibolski, który uwielbia się prać i uwielbia zadymy. Gdy więc rosyjskie wyczyny we Wrocławiu stały się głośne, można się było spodziewać jakiejś zemsty. Oczywiście, bardziej świadomi kibole mogli się domyślać, że zajścia zaszkodzą wizerunkowi Polski. Ale, jak pokazały wydarzenia z wtorku, wystarczająco dużo pozostaje miłośników przemocy, którzy w każdej sytuacji mają ochotę na mordobicie.

Ci ludzie zaatakowali Rosjan i pozwolili im zaprezentować się w swoich i zagranicznych mediach jako ofiary polskiej rusofobii. Na dodatek z powodu niezdecydowanej niekiedy postawy policji zajścia rozwinęły się na tyle, że fotoreporterzy i ekipy telewizyjne miały używanie. Bójki polsko-rosyjskie zilustrowały pierwsze strony zachodnich dzienników. A to, że zdjęcia takie będą się cieszyły popularnością, wynika z atrakcyjnego kontekstu trwającej od wieków „świętej" wojny Polaków i Rosjan.

Nie zamierzam usprawiedliwiać agresji polskich kiboli. Wtorkowe zajścia to także kolejne ostrzeżenie dla polskiej prawicy - jeśli nadal będzie się bratać ze środowiskiem kiboli, spadnie na nią odpowiedzialność za ich skłonność do przemocy i nieokiełznania.

A co do Rosjan, to jeśli UEFA na pewno może ich za coś ukarać, to chyba jedynie za polityczną prowokację, jaką był gigantyczny transparent przedstawiający ruskiego woja czy - jak kto woli - Dymitra Pożarskiego, antypolskiego powstańca z XVII wieku.

Marsz fanatyków

Jeśli komuś te zamieszki naprawdę były na rękę, to Putinowi. Wskrzesiły stereotyp ślepej antyrosyjskości Polaków i przykryły medialnie tłumne demonstracje antyputinowskie, jakie odbywały się tego samego dnia w Moskwie.

Rosyjscy politycy mogą być zachwyceni, gdy czytają takie teksty jak ten, który ukazał się na witrynie niemieckiego tygodnika „Stern": „Przywódcy Rosji zamierzają wykorzystać mistrzostwa Europy do dalszego odprężenia w stosunkach polsko-rosyjskich. (...) Szef Kremla Władimir Putin chce dalszego zbliżenia (z Polakami - red.) i osobiście zarządził, aby rosyjscy kibice pojechali w miejsca rozgrywania turnieju w Polsce na koszt państwa".

Nie zapominajmy jednak, że to Rosjanie nakręcili atmosferę wokół swojego pobytu w Warszawie. Zacytujmy „Moskowskije Nowosti", które w relacji z Warszawy sugerowały tajemniczo, że „rosyjska ekipa wpadła w pułapkę". Dziennik opisuje, że jeszcze kilka dni temu polscy kibice z uśmiechem fotografowali się na tle autobusu Sbornej, a w noc po meczu tłem dla fotografii stała się policyjna armatka wodna. Za taki stan rzeczy gazeta wini Wszechrosyjski Związek Kibiców, który - jak czytamy - „przygotował potwornie genialną prowokację" i zorganizował w Warszawie „marsz fanatyków". Gazeta wskazuje, że Rosyjski Związek Piłki Nożnej nie posłuchał ostrzeżeń polskich służb. „Polacy od początku mówili, że dojdzie do zderzenia, bo doskonale znają swoich chuliganów. Nikt nie chciał ich słuchać" - pisze komentator dziennika.

Może gazeta z Moskwy lepiej zna obyczaje Kremla niż Aleksander Kwaśniewski i polscy internauci, którzy kajają się za wtorkowe zajścia?

Moskiewski dziennik pisze też, że polskie władze nie powinny się zgodzić na marsz rosyjskich kibiców, bo można było przewidzieć, iż dojdzie do zamieszek. Jeśli domyślali się tego rosyjscy dziennikarze, mogli brać to pod uwagę także ludzie na Kremlu.

Warszawę odwiedził doradca prezydenta Putina Michaił Fiedotow, by sprawdzić okoliczności zajść. „Wyborcza" cieszy się, że to były dysydent. Sam fakt, że Kreml wysyła specjalnego wysłannika, aby zbadać walki kiboli, nikogo nie dziwi. Nikt też oczywiście nie pyta, dlaczego szefa prezydenckiej Rady Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego i Praw Człowieka nie zainteresowały bardziej wtorkowe rewizje w domach liderów antyputinowskiej opozycji w Moskwie niż rosyjscy kibice w Warszawie.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

W licznych komentarzach na temat przed- i pomeczowych bójek polsko-rosyjskich zabrakło jednej istotnej informacji - był to szczyt trwającej od ponad dwóch tygodni wojny nerwów między Rosją a Polską. Takie wojny nerwów doskonale znają obywatele państw, które graniczą z Rosją. Estończycy, Łotysze, Ukraińcy czy Gruzini.

Gdy w Tallinie władze zdemontowały pomnik Armii Czerwonej, rządowe serwery estońskie stały się obiektem dolegliwego ataku hakerów. Estończycy podejrzewali rosyjskich speców komputerowych, czy to z armii, czy ze służb specjalnych, ale żadnego dowodu nie mieli.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?