Trzyprocentowy sondaż Ruchu Palikota, choć to zdarzenie jednorazowe, poruszył polską politykę. Rzadko się zdarza, aby jakieś ugrupowanie zaledwie w kilka tygodni zgubiło większość swoich zwolenników. Na dodatek w zestawieniu z innymi zjawiskami sondażowa zapaść partii Janusza Palikota uzmysłowiła, jak niewiele w polskiej polityce daje odwoływanie się do haseł światopoglądowych. Rzecz dotyczy przede wszystkim lewicy, a nie prawicy, bo po drugiej stronie sceny politycznej radykalizm raczej popłaca.
Te inne zjawiska, z którymi należy zestawić złą passę Palikota, to sondażowa i organizacyjna stabilizacja głównego konkurenta, czyli SLD. Nie ma tu nic oszałamiającego, bo mówimy o notowaniach rzędu 10 procent, ale pamiętajmy, że jeszcze wiosną Palikot zapowiadał całkowitą anihilację Sojuszu.
Drugie zjawisko to kondycja tzw. liberalno-lewicowego skrzydła Platformy Obywatelskiej. W tej kwestii jest w ogóle poważny definicyjny problem. Co jakiś czas opinia publiczna jest informowana o kolejnym, ostrym ponoć, sporze dzielącym PO w kwestiach obyczajowych. A to spór o in vitro, a to o związki partnerskie, wreszcie o konwencję Rady Europy ws. przemocy w rodzinie. Spór ma się toczyć między plaformerskimi konserwatystami, których twarzą jest Jarosław Gowin, a lewicową częścią PO. Rzecz jednak w tym, że wiemy, kim jest Gowin, i znamy nazwiska polityków PO deklarujących konserwatywne poglądy. Za to po drugiej stronie mamy do czynienia z garstką osób, zazwyczaj nieznanych opinii publicznej, które epizodycznie zabierają głos w konkretnych sprawach.
Dla kogo listek marihuany
Zjawisko uwiądu lewicy obyczajowej dotyczy odległych od siebie środowisk. Przyczyna jednak jest wspólna - niewielu wyborców interesują hasła „wyzwolenia obyczajowego". Na lewicy zaś najbardziej nośne są hasła socjalne.
- Sprawy obyczajowe są ważne tylko na etapie gry „zaistnieć", dalej nie. Palikot na antyklerykalizmie mógł osiągnąć maksymalnie 10 procent - zauważa politolog dr Jarosław Flis.