Hm, wiesz synu -  powiedział -  ja w dzieciństwie bardzo zazdrościłem koledze, który miał rower, i w końcu go uprosiłem, żeby mi pożyczył. Pojeździłem sobie, nie masz pojęcia, jaką miałem frajdę. Ale potem niestety musiałem przez cały semestr nosić za nim teczkę do szkoły.

Jakoś ten lot Hermaszewskiego, największy sukces doby Gierka, nieodparcie kojarzy mi się z mistrzostwami piłkarskimi. Mieliśmy frajdę, że paręset tysięcy mieszkańców Zachodu, przyzwyczajonych myśleć o Polsce jako o rustykalnej krainie, gdzie po ulicach chodzą ciemne kmioty w łapciach z łyka i białe niedźwiedzie, wyraziło miłe zaskoczenie, znajdując nas ludźmi mniej więcej normalnymi. Mieliśmy wielką ulgę, że nic się nie zawaliło i nikt nas nie skompromitował (no, poza paroma tłumaczami) i parę dni irracjonalnej nadziei, że może mimo fatalnej i skorumpowanej ligi, związku piłkarskiego żywcem z filmu Barei i totalnego braku jakiegokolwiek systemu pozyskiwania i szkolenia talentów tym razem zdołamy zająć w najsłabszej grupie mistrzostw bodaj przedostatnie miejsce. Zagraliśmy trzy mecze (po ile miliardów wychodzi za jeden?), były pozytywne emocje i radosna fiesta, możemy sobie powiedzieć, że choć kolejny raz rząd oblał egzamin, to naród zdał, więc nie było źle.

A teraz trzeba się pogodzić, że poza wizerunkowymi, oczekiwanych korzyści z tej fiesty nie będzie. Pozostaje noszenie teczki -  długi, rozgrzebane drogi i koleje, bankructwa podwykonawców i wydatki na utrzymanie stadionów, zbudowanych nie na potrzeby miast-gospodarzy, tylko na ten jeden raz. Warto było?

Autor jest publicystą Uważam Rze