Za nami kolejne dni pierwszosierpniowe, czyli specyficzny czas tuż przed i tuż po rocznicy Godziny W. Przeszły dość spokojnie i w zasadzie nie były przedmiotem większych kontrowersji.
A to jest znamienne. Jeszcze kilka lat temu te dni były czasem sporu. Czasem artykułowanego, częściej nie, ale przecież wyczuwalnego, wiszącego w powietrzu.
Zaczęło się to mniej więcej wraz z rozpoczęciem budowy Muzeum Powstania Warszawskiego (choć już dekadę wcześniej „Wyborcza" rocznicę 1 sierpnia uczciła specyficznie - artykułem o tym, jak to w czasie powstania „AK i NSZ wytłukły mnóstwo niedobitków z getta").
Powstańcze obchody, wcześniej lokalne, warszawskie i w zasadzie ograniczające się do wizyty na cmentarzu, zaczęły zyskiwać nową rangę - podstawowego święta narodowej dumy i miłości do ojczyzny. W oczywisty sposób nie podobało się to tym, którym uczucia patriotyczne (podkreślmy: nie tylko polskie, jakiekolwiek) źle się kojarzą, i przez kolejne lata okolice pierwszego sierpnia były czasem niedopowiedzianej próby sił Tradycji i Antytradycji.
Antytradycja jedynie z rzadka pozwalała sobie na wystąpienie z otwartą przyłbicą. Częściej objawiała się próbami tworzenia specyficznej atmosfery. Za notkami w „GW", serwisami radiowymi, dyskusjami na antenie można było wyczuć myśl: no dobrze, powstańcy byli OK, ale po co ta przesada? Po co kreować atmosferę, która dla kogoś może być ciężka i kojarzyć się z moralnym przymusem?