Tusk atakuje Kaczyńskiego Keynesem

Nowa strategia gospodarcza Tuska stawia w bardzo kłopotliwym położeniu Prawo i Sprawiedliwość. PO wchodzi na pole zajmowane dotąd przez ugrupowanie Kaczyńskiego - pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 15.10.2012 22:23

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Keynesistowski „plan Tuska” można interpretować na wiele sposobów. Można uznać, że jest to po prostu czysty PR, że mamy do czynienia wyłącznie z rozpaczliwą próbą przełamania zabójczego dla rządzącej partii sondażowego trendu. Dodajmy, że w momencie, w którym piszę te słowa, ta próba wygląda raczej na nieudaną - bo badania TNS Polska wykazują, że po wygłoszeniu przez premiera „drugiego expose” odsetek zapowiadających głosowanie na PiS wzrósł, a nie zmalał.

Ktoś mógłby założyć, że chodzi przede wszystkim o świadome przygotowanie mechanizmów i struktur korupcjogennych, bo wykreowany przez państwo ogromny strumień pieniędzy można przecież ze spółki „Polskie Inwestycje” skierować przede wszystkim do firm „zaprzyjaźnionych” albo też takich, które potrafią odwdzięczyć się tym politykom czy urzędnikom, którzy podejmowali decyzje o kierunku przepływu funduszy.

Reorientacja

Można też uznać, że chodzi mniej o objawy wdzięczności wobec konkretnych, rozumianych personalnie decydentów, a bardziej o strukturalne wzmocnienie pozycji Platformy w sferach gospodarczych. Tym tropem poszedł Marek Magierowski, zadając na łamach „Rz” retoryczne pytanie: „polscy biznesmeni zapałają wielką miłością do rządu Tuska, bo kto chciałby wchodzić w konflikt z władzami, które mogą, ale i nie muszą, przyznać pół miliarda kredytu na ten czy inny projekt?”.

Wreszcie - plan Tuska można też uznać za efekt autentycznej intelektualno-ekonomicznej reorientacji ekipy rządzącej. Wprawdzie trochę dziwnie wygląda ten zwrot w sytuacji, w której jeszcze kilkanaście godzin przed jego dokonaniem strona rządowa w swojej propagandzie utrzymywała jako przedmiot wiary monetarystyczną mantrę („skąd wziąć, kiedy nie ma?”), ale ostatecznie można to wybaczyć. Wymagała tego bowiem polityka, ta mantra była przecież użyteczna do realizowania głównego celu politycznego, czyli zwalczania PiS. „Kaczyński chce wydatków na 65 miliardów!” - grzmiał minister Rostowski; po exposé Tuska zawierającym zapowiedzi wydania przez państwo kilkakrotnie większych sum brzmi to trochę dziwnie.

Ale z drugiej strony, dokonując takiego gwałtownego manewru, Tusk nie jest niewiarygodny, bo wielu obserwatorów już od kilku lat wskazywało, że kierownictwo PO, a zwłaszcza premier osobiście, odeszło od radykalnego gospodarczego liberalizmu epoki Kongresu Liberalno#Demokratycznego. Sam szef rządu mówił o tym zresztą otwarcie już w 2007 roku.

Każda z tych interpretacji może zawierać ziarno prawdy, zresztą mogą być prawdziwe wszystkie razem (za pomocą jednej strategii można przecież zrealizować kilka celów). Ale możliwa jest też inna interpretacja, też zresztą niesprzeczna z żadną z poprzednich.

Otóż „plan Tuska” stawia w bardzo kłopotliwym położeniu Prawo i Sprawiedliwość.

A to dlatego, że Platforma wchodzi w ten sposób na pole, ostatnio coraz konsekwentniej zajmowane przez ugrupowanie Kaczyńskiego. Jeśli bowiem jakąś polską partię można było dotąd skojarzyć ze skłonnością do keynesizmu (skądinąd nie nadmiernie konsekwentną), to było właśnie to ugrupowanie.

Partia mniej zamożnych

Trzeba tu oczywiście się zastrzec, że wrażliwość społeczna i skłonność do rozwiązań etatystycznych nie są konstytutywną cechą myślenia przywódcy PiS. Jarosław Kaczyński ma jedynie dwa paradygmaty - silnego państwa narodowego i kulturowego konserwatyzmu. Wszystko pozostałe, łącznie z polityką gospodarczą, jest funkcją tych dwóch paradygmatów, a zwłaszcza pierwszego. Jeśli prezes PiS uzna, że na danym etapie wzmocnieniu państwa służy prowadzenie polityki bardziej wolnorynkowej, a nawet maksymalnie wolnorynkowej, zrobi to bez wahania.

To wszystko prawda, ale nawet przywódca mający tak jedynowładczą pozycję w swojej partii nie może abstrahować od pewnych uwarunkowań. A te uwarunkowania są takie, że i PiS, i zwłaszcza skupiający się dookoła Prawa i Sprawiedliwości ruch społeczny (NSZZ „S”, struktury radiomaryjne, kluby „Gazety Polskiej”) skupiają przede wszystkim (choć nie wyłącznie) ludzi mniej zamożnych. Z natury rzeczy zainteresowanych większą, a nie mniejszą ingerencją państwa w gospodarkę i życie społeczne.

Oczywiście - ich wsparcie dla PiS zdeterminowane jest mniej czynnikami ekonomicznymi, a bardziej konfliktem kulturowym i diagnozą polityczną. A pozycja Kaczyńskiego jest, jako się rzekło, samowładna. Z tym że przede wszystkim w samej partii i wśród jej oddanych wyborców. W tych kręgach Kaczyńskiemu wybaczono by wszystko.

Ale jak na jego ewentualną reorientację w stronę, symbolizowaną nazwiskiem Zyty Gilowskiej zareagowałoby np. kierownictwo „Solidarności”? Czy kształtujący się sojusz ze związkiem nie doznałby uszczerbku? I to w sytuacji, w której PiS chce walczyć o samodzielną większość w Sejmie - a więc liczy się każda większa grupa wyborców?

To po pierwsze. Po drugie, kręgi zamożniejsze są w większości antypisowskie z przyczyn pozaekonomicznych - kulturowych, z powodu strachu przed kojarzoną z PiS wojną z elitami, korporacjami itd. Dlatego można przypuszczać, że wolnorynkowy manewr partii Kaczyńskiego nie przyniósby mu znaczących zysków w tych segmentach społeczeństwa.

„A!” - „nie A!”

A przecież logika wojny polsko-polskiej, logika, która w coraz bardziej konsekwentny sposób organizuje nasze życie polityczne, każe PiS zawsze odpowiedzieć „nie A!”, kiedy Platforma powie „A”. I oczywiście odwrotnie.

W tej sytuacji PiS znalazł się w położeniu nie do pozazdroszczenia. Musi odróżnić się od strony rządowej, i to mocno. Ale jak to zrobić, kiedy rząd nagle zaproponował coś, co może nie w szczegółach, ale w ogólnym duchu zgodne jest z intuicjami większości chyba ludzi PiS

Oczywiście, ta logiczna pułapka może okazać się tylko teoretyczną, politycznie pozorną. Bo stopień ujawnianej w ostatnich sondażach niechęci większości już społeczeństwa do rządu może okazać się tak wielki, że wystarczy, by główna partia opozycyjna zareagowała byle jak. Na zasadzie „nie, bo nie”, połączonej z wytykaniem niespójności w rządowych propozycjach, ich (skądinąd oczywistej) niezgodności z całą dotychczasową Tuskową linią postępowania w kryzysie („ciąć, ciąć, ciąć”) i domniemanych korupcyjnych celów. „Rząd jest po prostu niewiarygodny” - komentuje Mariusz Błaszczak, a na partyjnym portalu można przeczytać, iż zgłoszone przez Tuska projekty są niekonkretne, i że rządowa spółka mająca działać na zasadzie podobnej jak planowane „Inwestycje Polskie” została rozwiązana, bo nie potrafiła osiągnąć zamierzonych celów.

I możliwe, że taka - pobłażliwa i byle jaka - reakcja wystarczy.

Ale możliwe też jest, że jakiś liczący się odsetek wyborców przerażony kryzysem uzna, że ktoś (czyli rząd) wreszcie przestał wpatrywać się w ów kryzys jak królik w węża, zaproponował coś konkretnego, co może przed powszechną zapaścią bronić, a opozycja nie potrafi udzielić na to równie przekonującej odpowiedzi.

I ci wyborcy udzielą Platformie jeszcze raz warunkowego zaufania. Co zakłóci zwycięską (ostatnio) ofensywę partii Kaczyńskiego.

Dlatego sądzę, że dla PiS bardzo ważne jest, aby szybko wypracować odpowiedź na plan Tuska. Odpowiedź przekonującą choćby w tym stopniu co propozycja rządowa. A z przyczyn, które naszkicowałem wyżej (wymagania elektoratu), powinna ona być jednocześnie niesprzeczna z dotychczasowym wizerunkiem partii - czyli keynesistowska. Bo inaczej mogłaby być niewiarygodna. Zarazem musi to być odpowiedź w widoczny sposób odmienna od recepty rządu. Też keynesistowskiej.

Ciężkie zadanie przed pisowskimi strategami.

Keynesistowski „plan Tuska” można interpretować na wiele sposobów. Można uznać, że jest to po prostu czysty PR, że mamy do czynienia wyłącznie z rozpaczliwą próbą przełamania zabójczego dla rządzącej partii sondażowego trendu. Dodajmy, że w momencie, w którym piszę te słowa, ta próba wygląda raczej na nieudaną - bo badania TNS Polska wykazują, że po wygłoszeniu przez premiera „drugiego expose” odsetek zapowiadających głosowanie na PiS wzrósł, a nie zmalał.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?