Keynesistowski „plan Tuska” można interpretować na wiele sposobów. Można uznać, że jest to po prostu czysty PR, że mamy do czynienia wyłącznie z rozpaczliwą próbą przełamania zabójczego dla rządzącej partii sondażowego trendu. Dodajmy, że w momencie, w którym piszę te słowa, ta próba wygląda raczej na nieudaną - bo badania TNS Polska wykazują, że po wygłoszeniu przez premiera „drugiego expose” odsetek zapowiadających głosowanie na PiS wzrósł, a nie zmalał.
Ktoś mógłby założyć, że chodzi przede wszystkim o świadome przygotowanie mechanizmów i struktur korupcjogennych, bo wykreowany przez państwo ogromny strumień pieniędzy można przecież ze spółki „Polskie Inwestycje” skierować przede wszystkim do firm „zaprzyjaźnionych” albo też takich, które potrafią odwdzięczyć się tym politykom czy urzędnikom, którzy podejmowali decyzje o kierunku przepływu funduszy.
Reorientacja
Można też uznać, że chodzi mniej o objawy wdzięczności wobec konkretnych, rozumianych personalnie decydentów, a bardziej o strukturalne wzmocnienie pozycji Platformy w sferach gospodarczych. Tym tropem poszedł Marek Magierowski, zadając na łamach „Rz” retoryczne pytanie: „polscy biznesmeni zapałają wielką miłością do rządu Tuska, bo kto chciałby wchodzić w konflikt z władzami, które mogą, ale i nie muszą, przyznać pół miliarda kredytu na ten czy inny projekt?”.
Wreszcie - plan Tuska można też uznać za efekt autentycznej intelektualno-ekonomicznej reorientacji ekipy rządzącej. Wprawdzie trochę dziwnie wygląda ten zwrot w sytuacji, w której jeszcze kilkanaście godzin przed jego dokonaniem strona rządowa w swojej propagandzie utrzymywała jako przedmiot wiary monetarystyczną mantrę („skąd wziąć, kiedy nie ma?”), ale ostatecznie można to wybaczyć. Wymagała tego bowiem polityka, ta mantra była przecież użyteczna do realizowania głównego celu politycznego, czyli zwalczania PiS. „Kaczyński chce wydatków na 65 miliardów!” - grzmiał minister Rostowski; po exposé Tuska zawierającym zapowiedzi wydania przez państwo kilkakrotnie większych sum brzmi to trochę dziwnie.
Ale z drugiej strony, dokonując takiego gwałtownego manewru, Tusk nie jest niewiarygodny, bo wielu obserwatorów już od kilku lat wskazywało, że kierownictwo PO, a zwłaszcza premier osobiście, odeszło od radykalnego gospodarczego liberalizmu epoki Kongresu Liberalno#Demokratycznego. Sam szef rządu mówił o tym zresztą otwarcie już w 2007 roku.