Hejting usprawiedliwiony

„Pokłosie" to film odważny, bo pytania, które stawia do takich należą i są one stawiane w sposób dosadny, niedyplomatyczny – pisze publicystka

Publikacja: 12.12.2012 00:29

"Pokłosie"

"Pokłosie"

Foto: Monolith films

Red

Jestem nieustraszoną antysemitką, która nie potrzebuje już dłużej swych przekonań chować pod sukieneczką. Prawdę tę postanowiłam wyjawić po lekturze artykułu pt: „Przykrywanie pokłosia" Mariusza Cieślika, który ukazał się w „Rzeczpospolitej" 21 listopada.

Wyrażone w tekście zdecydowane poglądy na temat  „troglodyty" Władysława Pasikowskiego  i bulgocący temperament polemiczny przemiłego skądinąd redaktora Mariusza Cieślika  pozwoliły mi dostrzec mój antysemtizym. Jestem autorowi wdzięczna, że z troglodyckiej jaskini wyprowadził mnie ku światłej prawdzie. Lecz głównie artykuł ten motywuje mnie do niniejszej polemiki, gdyż nie dość, że z większością jego argumentów nie zgadzam się, to jego ton uważam za mało dżentelmeński, brutalny, w tonacji wręcz brunatny, nieprzystający do redakcji jaką jest „Rzeczpospolita"

Odważny film

Cieślik wyrażając swą opinię o filmie „Pokłosie" i debacie wokół filmu rozpoczyna od argumentu, iż „Przyzwoity człowiek ma problem, żeby skrytykować „Pokłosie", bo zaraz się okaże, że stanął po stronie antysemitów". I dalej: „Pasikowskiego temat przerósł, a teraz wmawia wszystkim, że ci, którym się film nie podoba, to antysemici, a on jest moralistą i pokazuje prawdę o historii". Zgadzam się, że film nie jest arcydziełem, co stawia mnie w grupie antysemitów.  Arcydzieła i geniusze rodzą się jednak rzadko, a w oczekiwaniu na polskiego Spielberga, Allena czy Tarkowskiego warto obejrzeć „Pokłosie".

Precyzja cieślikowych ciosów, jego  pracowitość, chęć zwycięstwa na każdym dziennikarskim ringu przyćmiewa bokserską technikę Salomo Aroucha. Wychylę się jednak. Śmiem twierdzić, iż pomimo wielu kiksów popełnionych na poziomie scenariusza, a potem przez reżysera, operatora i scenografa jest to dobry film, który wbija w fotel, gdyż zmusza nas do zadania sobie wielu podstawowych pytań. Pytań uniwersalnych, niekoniecznie związanych z Polską.  Akcja tego thrillero-westernu mogłaby dziać się równie dobrze w Rwandzie, Serbii  czy innych miejscach w których sąsiedzi mordują sąsiadów.

Cieślik ma zastrzeżenia co do tego, że „Pokłosie" promowane jest jako „najodważniejszy polski film". Lecz przecież jest to film odważny, bo pytania, które stawia do takich należą i są one stawiane w sposób dosadny, niedyplomatyczny. Czy dość dobrze znamy przeszłość naszych dziadków i ojców? Czy grzechy ich niechybnie „zarażą" i nas? Co ja bym zrobiła, gdyby tłum ruszył palić stodołę? Czy garstka wątłych ludzi jest w stanie odwrócić bieg wydarzeń? Czy polska wieś to krajobraz idylliczny i mamy pokazywać ją jak w „Panu Tadeuszu"?  Kto mieszkał na moim kawałku ziemi zanim wprowadziłam się tu? Dlaczego tego nie sprawdziłam? Dlaczego ja nie pomogłam ratować niszczejących macew. Czy polscy księża darzą taką samą miłością wszystkie baranki? Dlaczego dochodzenie do prawdy jest bolesne? Jak skonstruowana jest  moja pamięć- dlaczego wolę zapomnieć o grzechu, a pamiętać chwile dobre?  Trudne pytania. Niejeden widz zadał je sobie potem w domu. Niejednego internautę obudziły z letargu.

Stuhr budzi z letargu

Swój atak na „Pokłosie" oraz towarzyszącą filmowi w mediach debatę Cieślik rozpoczyna pisząc : „Twarzą obrazu staje się Maciej Stuhr (bo Władysław Pasikowski nie udziela wywiadów mediom elektronicznym), który kolęduje od talk-show do radia i od portalu do gazety." Cóż, Stuhr wykazuje po prostu postawę profesjonalną. Reżyserzy promują swoje spektakle i filmy w telewizji śniadaniowej, aktorzy pojawiają się na sesjach, jeżdżą po festiwalach, pijarowcy próbują umówić ich do programu Kuby Wojewódzkiego.  Trudno oczekiwać od aktorów, aby zasypali się liśćmi i byli skromni niczym Anioł Ślązak. Sam Mariusz Cieślik też wszak kolęduje od radia do telewizji ze swą nową książką. To ze wszech miar słuszne.

Autor zarzuca Maciejowi Stuhrowi, że ten „niewątpliwie sympatyczny" (zazdroszczę M.C. braku wątpliwości, bo ja takowe mam) aktor „chcąc nie chcąc prezentuje się jako moralista". No to chcąc czy nie chcąc? Jeżeli nie chcąc to jest to wina mediów, wina formatu jaki króluje m.in. w programach Tomasza Lisa czy na okładkach gazet. To my dziennikarze i menadżerowie mediów , a nie aktorzy, doprowadziliśmy do tego, że na niuanse nie ma miejsca, że wdajemy się w groteskową arytmetykę cierpniena—żydowskie lesbijki, Cyganie, katolicy, alkoholicy —kto ma dziś w Polsce gorzej? To przez nas gość jest pozycjonowany jako radykalnie „za" lub radykalnie „przeciw", gdyż taki prostacki poziom dyskursu generuje emocje, czyli słupki. Maciej Stuhr jest świetnym aktorem, potrafi zachwycić u Warlikowskiego, a nazajutrz rozczulić śpiewając Młynarskiego. Wcale nie chce być i nie pozuje na kaznodzieję czy rabina. Cieślik albo nie bywał przez lata na spektaklach Stuhra, albo nie słucha jego wypowiedzi dokładnie. Byłam na spotkaniu zorganizowanym z aktorami i producentem po premierze filmu. Odbyło się w ramach WFF (długo przed 11 listopada).  Maciej mówił o tym, że przecież nikt nie wie i on sam też tego nie wie, jakby zachował się, gdyby stanął w obliczu tak tragicznej sytuacji jaką jest masowa egzekucja. Zagrał w tym filmie po to, byśmy wszyscy to pytanie sobie zadali i dlatego, że historia go dręczy. Nikogo nie nawraca, po prostu budzi z letargu.  Pewnie nie sądził, że film o tematyce tak uniwersalnej spowoduje taką ilość ataków antysemickich na niego.  Antysemicką brutalność słyszą  bywalcy stadionów, polscy Żydzi znają ją z codziennej korespondencji, ale dla Macieja musiało to być nowe, trudne doświadczenie.

Podwójna moralność

Cieślik wytyka Stuhrowi ,iż ten „zaczyna skarżyć się Monice Olejnik, że hejterzy w Internecie piszą o pejsach wypadających mu spod kapelusza".  Skarżyć to się może po przedszkolu córusia tatusiowi. Stuhr zaś jest dużym chłopcem z pięknego domu, chłopcem, który u jednej z najważniejszych polskich dziennikarek rozmawia o jednym z najważniejszych problemów świata ostatniej dekady. Czyli o hejtingu. Hejting należy zwalczać tak samo jak zwalczamy  przemoc w realu. Nie wolno tworzyć podwójnej moralności tak jak robi to Cieślik pisząc:  „nie żebym usprawiedliwiał antysemickie napaści w Internecie, ale, powiedzmy sobie szczerze, czy autorytety moralne się czymś takim przejmują? Zresztą w Internecie co drugi polityk jest Żydem, a co druga gwiazdka, nazwijmy to eufemistycznie, robi karierę przez łóżko". Sieć kanalizuje zbiorowe emocje, a wiadomo przecież, co przeważa w kanalizacji."   To usprawiedliwia Pan te napaści, czy nie, Panie redaktorze? Oblana antysemickim błotem czy okradziona w realu mam biec na policję, a gdy to samo stanie się w sieci, to mam po prostu wyłączyć prąd?  Prokuratura, kancelarie prawne, nauczyciele polskiego i psycholodzy wszyscy powinniśmy działać, by hejting redukować. Życzę Cieślikowi tak wielkiej kariery w mediach jaką ma Monika Olejnik. Pojawią się wtedy setki tysięcy fanów, którzy będą go zasypywać wyłącznie kwiatami.

To nieprawda, że autorytety moralne nie przejmują się chamstwem, grubiaństwem, przemocą. Trzeba mieć cienką skórę, by być empatycznym. Autorytety to ludzie empatyczni. Inaczej nie lgnęlibyśymy do nich. Kruchość Macieja Stuhra jest piękna, jest męska i oby szła za nią stanowczość i konsekwencja.

Western Pasikowskiego

Nie tylko merytoryczna zawartość tekstu Mariusza Cieślika zmartwiła mnie, ale i jego brutalny, a miejscami wręcz chamski ton, którego używa pisząc o twórcach polskiej kultury.

Pasikowskiego Cieślik nazywa „troglodytą", zaś jego film „gniotem". Czyż to nie jest styl polemiki pachnący właśnie  kanalizacją? Drwi z Pasikowskiego, że to reżyser, który od 11 lat nie zrobił filmu. Nie dziwi się więc PISF-owi, że ten nie dał dotacji na „Pokłosie".  Jeśli życzymy filmowcom dobrze, to liczmy, że  PISF nie zatrudni Mariusza Cieślika w roli eksperta... Przecież pracują tam ludzie rozumiejący artystów. Nie dotują twórców wyłącznie zdrowych, wierzących i pracowitych.  PISF potrafi czasem dać szansę artyście, który zbłądził na kilka lat, bo znalazł się na zakręcie bądź w chorobie.  Poza tym ostatnie kilka lat to czas, gdy Pasikowski wyreżyserował w teatrze sztukę Virginii Woolf oraz  dla telewizji publicznej świetny serial kryminalny „Gliny" z „komediantem" Maciejem Stuhrem w roli głównej. Trudno sugerować , że czas Pasikowskiego się skończył! To człowiek konsekwentny, który wypracował swój styl i konsekwentnie z każdym filmem takie „męskie" kino tworzy.

Retoryczna swada Cieślika prowadzi go do wniosku, iż  Pasikowski „nigdy nie będzie Wajdą". Pewne sztuczki nie mogą się udać. Ja nigdy nie będę Moniką Olejnik , a Cieślik Tomaszem Lisem. „Nie ma cudów, panie Jezu", jak mawiała pewna gosposia z Łomży.

Cieślik zarzuca filmowi, że jego wadą jest to, że nie jest jasno powiedziane, czy traktuje o faktach, czy to fikcja.  Chciałby, aby zdarzenia z Jedwabnego „ktoś" opowiedział „zgodnie z relacjami historyków", wtedy  film „zostałby przyjęty dobrze".  Władysław Pasikowski nigdy nie chciał iść w ślady Karabasza, Bossaka czy Marcela Łozińskiego. Dokumentalny film o Jedwabnem nakręcił kilka lat temu Sławomir Grunberg, można było go obejrzeć w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej w Warszawie. Powstały też  dokumenty o Polakach, których Niemcy spalili za to, że próbowali ratować Żydów (np. „Rodzina Ulmów"). Ale przecież Pasikowski nie  jest dokumentalistą.

Zamazywanie granic między gatunkami  wymaga od widza trochę wyobraźni. Na to liczą twórcy filmów takich jak „La grande illusion", „Kanał", „Ogniem i mieczem", czy „Pluton"-- w którym to Plutonie dobry Wietnamiec to martwy Wietnamiec.  Pasikowski stara się robić kino masowe lecz nie popowe. „Pokłosie" to trochę thriller, trochę western, z domieszką kina historycznego.  To typowe dla Pasikowskiego „grubo ciosane" kino  tworzone nie dla czytelników „Gazety Wyborczej", feministek , bywalców niszowych festiwali czy fanów Anny Bikont.

W klasycznym westernie do małego miasteczka konno przyjeżdża gdzieś z Ameryki samotny sprawiedliwy załatwić parę spraw.  Mężczyźni załatwiają sprawy bez zbędnych ceregieli, kobiet w kadrze nie ma, albo są bierne. Tak właśnie wygląda otwierająca „Pokłosie" sekwencja i wiele scen w filmie. Do miasteczka nie konno, tylko PKSem wjeżdża samotny facet, który w ręku ma teczkę zamiast neseseru z bronią. Film jest typowym thrillerem-  mamy grozę lasu, w którym coś/ktoś się czai, mamy intrygę, walkę dobra ze złem itd.  To nie jest film filozoficzno-liryczny, więc niepotrzebnie Cieślik pisze iż „reżyser udaje Andrzeja Wajdę".  Pasikowski niuanse zawsze zostawiał kolegom w typie Zanussiego czy Majewskiego.    To jest gość, który nie udaje, że pisze jak Konwicki.  Widzę w tym filmie grozę, brutalność i nazbyt miejscami prostą symbolikę (wieża z kości i czaszek) znaną nam z filmów Sama Peckinpaha. „W Pokłosiu" brud i krew są wszędzie, od początku symboliczna biała koszula wciąż jest prana.

Jeden wspaniały

Cieślik zarzuca,  że na początku filmu już wiemy, jak film się skończy. Ależ to nie jest kryminał Agaty Christie. Wiele filmów stara się trzymać w napięciu, choć wiemy jaki koniec czeka ich bohaterów: „Katyń", „Popiełuszko", „Generał Nil".  Poza tym nie wszystkich nas Bozia obdarzyła taką inteligencją penetrującą jaką posiada Cieślik—może żyje sobie na świecie kilka milionów potencjalnych widzów, którzy nie słyszeli o tym, że Polacy używali macew do budowy dróg.  Że w Polsce żyją dobrzy ludzie, którzy o te macewy i cmentarze dbają? Może są studenci na świecie, którzy nie znają słowa „pogrom"?

Cieślik zarzuca filmowi, że antysemityzm w tej polskiej wsi jest powszechny. Cóż, zapewne jest spotykany na polskiej wsi równie rzadko jak abstynencja. Nie wiem, bo żyję w stolicy.  U nas rasistów nie brakuje.  Lecz „Pokłosie" bazuje na schematach, bo ten gatunek taki jest. W westernie wrogość w miasteczku musi być  powszechna, takie są reguły westernu. Siedmiu wspaniałych przeciwko wrogiej sile.  W Pokłosiu mamy najpierw jednego wspaniałego, do którego potem przyłącza się kilku innych.  Ich „wspaniałość" okazuje się jednak umazana skazą, fatum i zostają ukarani, a sprawa, cóż... Pozostaje niezałatwiona! Czeka na nas.  Jednym z pytań, które zadawałam sobie oglądając „Pokłosie" było: czy taka łopatologiczna forma opowiadania przystoi do tematu jakim jest poszukiwanie prawdy o II Wojnie Światowej.  Ale z drugiej strony, czy istnieje idealna forma i gatunek do pokazywania tych potworności? PISF może nie da dotacji na kolejny film fabularny o tej tematyce, ale może da na film o żydowskiej policji w getcie? Albo o zbrodniarzu Calku Perechodniku? Odważnie jest zrobić film antyżydowski, a nie antypolski.

Skoro wszyscy wiedzą o zbrodni, to jak wytłumaczyć, że nie wiedzą o niej synowie mordercy, kpi Cieślik.  Tłumaczę to sobie tak: Wiedzieć, to nie znaczy mówić o tym otwarcie. Nikt im nie powiedział. Ojciec zapewne nie gawędził o tym przy herbacie, bo zajął się uprawą ziemi.  Inni nie mówili, bo są współwinni, żyją w nieswoich domach, domach ukradzionych, domach, które już zdążyli pokochać i nie chcą by teraz duchy z przeszłości w nich ożyły.  Na poziomie psychologicznym zaś zbrodnia została zapomniana, zepchnięta pod dywan, po co by ją mieli „przepracowywać" na kozetce czy w wiejskiej świetlicy na zajęciach u profesora Ireneusza Krzemińskiego.

Ostatnia scena z ukrzyżowaniem to według Cieślika „Czysty kicz". Zgadzam się . Film mógł się zakończyć na scenie z siekierą. Pasikowski od zawsze lubił kicz.  Zwolennicy Pasikowskiego lubią jego filmy nie za ten kicz, lecz pomimo kiczu.

„Pokłosie" ma sprawić, że przez chwilę choć stwierdzimy, iż życie nie jest iluzją, że nasze postępowanie na świecie „liczy się" i w tym sensie to moralitet. W dosadny, nieporadny czasem sposób nawołuje do rozważań etycznych, które powinny być naszą codzienną obsesją. Może Pasikowski przeczytał kiedyś książkę Primo Leviego, spojrzał w lustro, zadał sobie tytułowe pytanie: „Jeśli nie teraz, to kiedy" i zrobił „Pokłosie".

„Gdy nie mamy sukcesów, wskazujemy wroga, żeby skonsolidować własnych zwolenników", pisze o twórcach „Pokłosia" Cieślik. Może warto przepracować swoje emocje, kontrolować je i pogodzić się z faktem, że takie sukcesy jakimi cieszą się Włodziemierz Pasikowski czy Maciek Stuhr nie są pisane wszystkim. Pogódźmy się z tym, bo w przeciwnym przypadku  to zdanie zacznie dotyczyć nas wszystkich.

Autorka jest felietonistka i dziennikarką. Współpracuje z magazynami „Twój Styl" i „Twoje Dziecko"

Jestem nieustraszoną antysemitką, która nie potrzebuje już dłużej swych przekonań chować pod sukieneczką. Prawdę tę postanowiłam wyjawić po lekturze artykułu pt: „Przykrywanie pokłosia" Mariusza Cieślika, który ukazał się w „Rzeczpospolitej" 21 listopada.

Wyrażone w tekście zdecydowane poglądy na temat  „troglodyty" Władysława Pasikowskiego  i bulgocący temperament polemiczny przemiłego skądinąd redaktora Mariusza Cieślika  pozwoliły mi dostrzec mój antysemtizym. Jestem autorowi wdzięczna, że z troglodyckiej jaskini wyprowadził mnie ku światłej prawdzie. Lecz głównie artykuł ten motywuje mnie do niniejszej polemiki, gdyż nie dość, że z większością jego argumentów nie zgadzam się, to jego ton uważam za mało dżentelmeński, brutalny, w tonacji wręcz brunatny, nieprzystający do redakcji jaką jest „Rzeczpospolita"

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?