Jestem nieustraszoną antysemitką, która nie potrzebuje już dłużej swych przekonań chować pod sukieneczką. Prawdę tę postanowiłam wyjawić po lekturze artykułu pt: „Przykrywanie pokłosia" Mariusza Cieślika, który ukazał się w „Rzeczpospolitej" 21 listopada.
Wyrażone w tekście zdecydowane poglądy na temat „troglodyty" Władysława Pasikowskiego i bulgocący temperament polemiczny przemiłego skądinąd redaktora Mariusza Cieślika pozwoliły mi dostrzec mój antysemtizym. Jestem autorowi wdzięczna, że z troglodyckiej jaskini wyprowadził mnie ku światłej prawdzie. Lecz głównie artykuł ten motywuje mnie do niniejszej polemiki, gdyż nie dość, że z większością jego argumentów nie zgadzam się, to jego ton uważam za mało dżentelmeński, brutalny, w tonacji wręcz brunatny, nieprzystający do redakcji jaką jest „Rzeczpospolita"
Odważny film
Cieślik wyrażając swą opinię o filmie „Pokłosie" i debacie wokół filmu rozpoczyna od argumentu, iż „Przyzwoity człowiek ma problem, żeby skrytykować „Pokłosie", bo zaraz się okaże, że stanął po stronie antysemitów". I dalej: „Pasikowskiego temat przerósł, a teraz wmawia wszystkim, że ci, którym się film nie podoba, to antysemici, a on jest moralistą i pokazuje prawdę o historii". Zgadzam się, że film nie jest arcydziełem, co stawia mnie w grupie antysemitów. Arcydzieła i geniusze rodzą się jednak rzadko, a w oczekiwaniu na polskiego Spielberga, Allena czy Tarkowskiego warto obejrzeć „Pokłosie".
Precyzja cieślikowych ciosów, jego pracowitość, chęć zwycięstwa na każdym dziennikarskim ringu przyćmiewa bokserską technikę Salomo Aroucha. Wychylę się jednak. Śmiem twierdzić, iż pomimo wielu kiksów popełnionych na poziomie scenariusza, a potem przez reżysera, operatora i scenografa jest to dobry film, który wbija w fotel, gdyż zmusza nas do zadania sobie wielu podstawowych pytań. Pytań uniwersalnych, niekoniecznie związanych z Polską. Akcja tego thrillero-westernu mogłaby dziać się równie dobrze w Rwandzie, Serbii czy innych miejscach w których sąsiedzi mordują sąsiadów.
Cieślik ma zastrzeżenia co do tego, że „Pokłosie" promowane jest jako „najodważniejszy polski film". Lecz przecież jest to film odważny, bo pytania, które stawia do takich należą i są one stawiane w sposób dosadny, niedyplomatyczny. Czy dość dobrze znamy przeszłość naszych dziadków i ojców? Czy grzechy ich niechybnie „zarażą" i nas? Co ja bym zrobiła, gdyby tłum ruszył palić stodołę? Czy garstka wątłych ludzi jest w stanie odwrócić bieg wydarzeń? Czy polska wieś to krajobraz idylliczny i mamy pokazywać ją jak w „Panu Tadeuszu"? Kto mieszkał na moim kawałku ziemi zanim wprowadziłam się tu? Dlaczego tego nie sprawdziłam? Dlaczego ja nie pomogłam ratować niszczejących macew. Czy polscy księża darzą taką samą miłością wszystkie baranki? Dlaczego dochodzenie do prawdy jest bolesne? Jak skonstruowana jest moja pamięć- dlaczego wolę zapomnieć o grzechu, a pamiętać chwile dobre? Trudne pytania. Niejeden widz zadał je sobie potem w domu. Niejednego internautę obudziły z letargu.