Knebel na poglądy

Medialnym postępowcom chodzi o to, by z debaty – jako antysemickich, homo- i transfobicznych – wykluczyć wszystkich broniących moralnego status quo – pisze publicysta

Publikacja: 31.01.2013 17:52

Tomasz P. Terlikowski

Tomasz P. Terlikowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Medialna histeria, jaka wybuchła po odrzuceniu przez Sejm wszystkich projektów ustaw dotyczących związków partnerskich, wściekły atak na Krystynę Pawłowicz, a także domaganie się dymisji ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina za to, że jest przeciw związkom partnerskim – świetnie pokazują, jak ma wyglądać, według światopoglądowych liberałów i lewicy, debata publiczna. Prawo do wypowiadania się w niej mają mieć tylko ci, którzy akceptują liberalny konsensus.

Każdy, kto ma inne zdanie, odrzuca jego ideowe fundamenty lub uznaje, że kierunek zmian cywilizacyjnych nie jest nieuchronny (czyli ujmując rzecz w bliskim części naszej lewicy języku marksizmu-leninizmu, nie istnieje determinizm historyczny) powinien albo zostać z debaty wykluczony jako oszołom, faszysta, homofob czy transfob, albo – w najlepszym razie – zmuszony do zmiany postawy ideowej.

Konserwatyści z nazwy

Ten ostatni pomysł próbuje się realizować wobec części konserwatywnych posłów PO, którym proponuje się prawo do zachowania własnych poglądów, ale tylko o tyle, o ile nie będą one sprzeczne z liberalizmem. Mogą być oni zatem konserwatystami, ale tylko z nazwy, w praktyce mają głosować tak samo jak lewica czy światopoglądowi liberałowie. I nie jest to przesada.

Dla konserwatysty bowiem (tym bardziej dla katolika, który – jak wynika z instrukcji Kongregacji Nauki Wiary – nie może głosować za związkami partnerskimi) dyskusja nad wprowadzeniem do systemu prawnego uprawnień dla konkubinatów jest pozbawiona sensu. Nie ma przy tym znaczenia, jakie konkretnie znajdują się w owym projekcie zapisy, w każdej sytuacji bowiem osłabia on fundament życia społecznego, jakim jest małżeństwo i rodzina.

Wymaganie od konserwatysty, by zrezygnował ze sprzeciwu wobec związków partnerskich i zagłosował za „podyskutowaniem sobie o nich" jest w istocie próbą zmuszenia go, by przestał reprezentować swoje poglądy.

Nacisk ma konkretne polityczne powody. Zablokowanie dyskusji już na etapie pierwszego czytania oznacza, że debata się nie rozkręci, i że nie będzie można oswajać z nią opinii publicznej. Wściekłość lewicy jest zatem zrozumiała, ale – z perspektywy prawicy – nie ma najmniejszych powodów, by się w takie debaty wdawać. Każda z nich przybliża bowiem (i tu lewica ma rację) do zmiany odpowiednich i akceptowalnych zapisów, które funkcjonują obecnie.

Polowanie z nagonką

Groźne dla debaty publicznej w Polsce jest medialne zafałszowywanie argumentów konserwatywnej prawicy. Najlepiej widać to było w przypadku posłanki Krystyny Pawłowicz. Przypisano jej słowa, które z jej ust nie padły, i na ich podstawie rozpętano histeryczną i wulgarną nagonkę.

U jej podstaw miało leżeć rzekome określenie osób homoseksualnych mianem „jałowych" i „bezużytecznych". Kłopot polega na tym, że nic takiego posłanka nie powiedziała. „W relacjach homo nie ma żadnego pożycia, jest najwyżej jałowe użycie drugiego człowieka, traktowanego jak przedmiot" – podkreśliła, a dalej dodała, że związki homoseksualne „mają zapewnić na koszt społeczeństwa i budżetu, ale nie w interesie społecznym, wygodne i łatwe praktykowanie egoistycznych pragnień".

W tych słowach nie ma nic skandalicznego czy obraźliwego dla kogokolwiek. Są one tylko przypomnieniem nauczania Kościoła katolickiego (a także opinii wspólnej większości cywilizacji). Tym, co prof. Pawłowicz powiedziała, nikt się jednak nie przejął. Zamiast tego stworzono „czarną legendę" jej wypowiedzi i na jej podstawie nie tylko uznano, że odwołała się ona do opinii hitlerowskich, ale nawet zaczęto domagać się od jej pracodawców zwolnienia jej z pracy czy zakazania jej pełnienia funkcji publicznych. Grupa naukowców uznała zaś, że stwierdzenie dotyczące wartości związków osób tej samej płci czy zakwestionowanie uroku osobistego i genetycznej płci jednego z polityków jest jak przedwojenny antysemityzm.

Nagonka rozhulała się więc na całego. A wszystko w jednym celu, by utrwalić skojarzenie poglądów konserwatywnych z faszystowskimi (to zresztą jest stara zagrywka komunistów, stosowana przez dziesięciolecia na Zachodzie Europy).

Fałszywy pluralizm

Wszystkie te zabiegi mają prosty cel. Medialnym postępowcom chodzi o to, by z debaty jako „niedialogicznych", antysemickich, homo- i transfobicznych wykluczyć wszystkich broniących moralnego status quo, a w ich miejsce wprowadzić „swoich konserwatystów", czyli polityków, publicystów czy liderów opinii, którzy z grubsza akceptują liberalny paradygmat myślenia, a jedyne, czego chcą, to spowolnienie pewnych procesów.

Ich konserwatyzm polegać więc będzie – w dużym uproszczeniu – na tym, że będą oni za projektem Dunina, ale przeciw homomałżeństwom, a gdy debata zacznie się o tych ostatnich (a że zacznie, nie ma wątpliwości), to deklarować będą sprzeciw wobec adopcji. Takie ustawienie dyskursu bardzo uprości przekonywanie opinii publicznej do pomysłów obyczajowej lewicy, wszystkim bowiem zwolennikom normalności zamknie się usta.

Ten proces już się dokonał w wielu krajach zachodnich. W Wielkiej Brytanii to konserwatyści prą obecnie, by wprowadzić do prawa instytucję „małżeństw homoseksualnych", które zawierane mogłyby być także w Kościołach. W Niemczech, choć chadecja ostrożnie podchodzi do takich pomysłów, już działa w niej frakcja LGTB, która opowiada się za odrzuceniem tradycyjnego, moralnego status quo.

Dzięki temu rewolucjoniści społeczni mogą więc spokojnie uznać, że wszyscy są za zmianami. Wszyscy inaczej myślący są już bowiem za medialną i społeczną burtą. Histeria wokół związków partnerskich w Polsce jest próbą zbudowania takiego fałszywego pluralizmu także w Polsce. Nie dajmy się w nią wepchnąć.

Autor jest redaktorem naczelnym portalu i kwartalnika „Fronda" oraz adiunktem w Wyższej Szkole Informatyki, Zarządzania i Administracji w Warszawie

Medialna histeria, jaka wybuchła po odrzuceniu przez Sejm wszystkich projektów ustaw dotyczących związków partnerskich, wściekły atak na Krystynę Pawłowicz, a także domaganie się dymisji ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina za to, że jest przeciw związkom partnerskim – świetnie pokazują, jak ma wyglądać, według światopoglądowych liberałów i lewicy, debata publiczna. Prawo do wypowiadania się w niej mają mieć tylko ci, którzy akceptują liberalny konsensus.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?