Lewica. Triumwirat bez przyszłości

Na polskiej lewicy pojawiają się kolejni samozwańczy mesjasze. Tyle, że żaden z nich nie jest prawdziwym zbawcą – twierdzi publicysta

Publikacja: 25.02.2013 18:57

Slavoj Žižek, jeden z przenikliwszych lewicowych intelektualistów, wyznał kiedyś, że opatrzność, czy los – jak kto woli – po to zesłała kryzys gospodarczy i ekonomiczny, by ostatecznie pokazać niemoc lewicy. Intuicja słoweńskiego filozofa jak ulał pasuje do kondycji rodzimych socjaldemokratów. Gdy kryzys gospodarczy zaczyna łomotać do naszych bram, gdy rośnie – nie tylko zresztą w Polsce – bezrobocie, polska lewica bezradnie rozkłada ręce. Gdzie zatem tkwią źródła jej słabości, gdy wszystkie sondaże zdają się pokazywać, że taka partia mogłaby liczyć na około 25-proc. poparcie?

Piekło Palikota

Janusz Palikot miał być zbawcą lewicy. Tyle że w krótkim czasie polityczny sukces zmienił w polityczną klęskę. Piekło, jakie Palikot sam sobie zgotował, grając odwołaniem wicemarszałek Wandy Nowickiej, jest zwieńczeniem jego politycznego amatorstwa i hucpiarstwa.

Jak to się stało, że Palikot roztrwonił swój polityczny kapitał? Otóż uwierzył, po pierwsze, że politykę da się robić tylko, gdy nie wychodzi się ze studia telewizyjnego. Zapomniał, że źródłem jego sukcesu wyborczego było odrzucenie mediów na rzecz bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Dziś Palikot, non stop siedząc w studiu telewizyjnym, plecie, co ślina na język przyniesie – o Gombrowiczu, którego trywializuje, o Freudzie, z którego potrafi powtórzyć jedno słowo: podświadomość itd.

Po drugie, Palikot sprowadził swoją formację do partii jednej sprawy – walki z Kościołem i promowania apostazji. Brzmi to mało wiarygodnie w ustach człowieka, który jeszcze kilka lat temu był promotorem ultrakatolickiego tygodnika „Ozon” i fanem mitycznego pokolenia JP2. Zgoda: Polacy są krytyczni wobec Kościoła, ba, bywają nawet antyklerykalni, ale nie są antychrześcijańscy! Kto tej subtelnej dystynkcji nie rozumie, nie powinien się w Polsce zabierać za politykę.

Po trzecie, Palikot sposób uprawiania polityki sprowadza wyłącznie do happeningu. I znów: o ile rodacy lubią się pośmiać, szczególnie gdy politycy odgrywają role kabaretowe, to już nie bardzo takim ludziom oddaliby stery państwa. Palikot jako błazen – tak. Palikot jako polityk decydujący o losie państwie – nie. Droga od mesjasza lewicy do grabarza lewicy jest – jak widać – zadziwiająco krótka.

Słabość Millera

Na błazenadzie i kompromitacji Palikota korzysta SLD, a mówiąc wprost: Leszek Miller. Co ciekawe, im mniej szef SLD pojawia się w mediach jako poważny polityk, a bardziej jako twórca bon motów („prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy”), im bardziej Sojusz jest przyczajony z przedstawianiem rozwiązań dla Polski, tym więcej zyskuje. Dlaczego zatem Miller jest – mimo wszystko – obciążeniem dla Sojuszu?

Po pierwsze, podobnie jak w przypadku Palikota: Miller ma problem z wiarygodnością. Silny „kanclerz lewicy” już zawsze będzie musiał się tłumaczyć z tego, że chciał w Polsce wprowadzić podatek liniowy i bratał się z wielkim biznesem. Jak na „człowieka lewicy” pomysł to tyleż ekstrawagancki, co ideologicznie zabójczy.

Po drugie – brak programowej świeżości. Leszek Miller już od dłuższego czasu nie powiedział ani jednego nowego zdania, nie pokusił się o żadną nową ideę, która warta byłaby zapamiętania i rozważenia. Trudno za taką uznać podatek w wysokości 50 proc. dla najlepiej zarabiających.

Po trzecie, szef Sojuszu należy do pokolenia tych polityków, którzy absolutnie zasłużyli sobie już na „polityczną emeryturę”. Kiedy rozmawiam z młodymi ludźmi, co oczywiście nie może być ostatecznym wyznacznikiem, ale jest sygnałem politycznej atrakcyjności, ci mówią wprost: „choć mamy poglądy lewicowe, to na Millera nie zagłosujemy”.

Parafrazując samego Leszka Millera, gdy żegnał odchodzącego w cień swojego młodszego poprzednika Grzegorza Napieralskiego, można rzec: „Nowe było, ale się nie sprawdziło. Wróciło stare, tyle że nie jest już jare”. Miller jest więc na tyle silny, by wciąż jeszcze obronić przywództwo w SLD. Ale jest zarazem na tyle słaby, że nie może poważnie myśleć o wyborczym zwycięstwie swojego ugrupowania.

Salon Kwaśniewskiego

W tej sytuacji nie dziwi, że nadzieją polskiej lewicy jest, jak zawsze, były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Sęk w tym, że przy całej atrakcyjności Kwaśniewskiego, przy jego uroku osobistym, jest on już de facto niewybieralny. Dlaczego?

Po pierwsze, Kwaśniewski jest wciąż politycznie atrakcyjny, ale jako... „były prezydent”. Polacy, co widać gołym okiem, szanują swoich prezydentów, których wcześniej wybrali.

Dokładnie na tym uznaniu bazuje także Lech Wałęsa – jako były prezydent Polski wybrany w wyborach powszechnych. Jako nasza marka eksportowa, ambasador polskich przemian.
Kiedy tylko Wałęsa zaczyna mówić, że chce wejść do czynnej polityki, natychmiast jego notowania spadają. Analogicznie Kwaśniewski: kiedy odgrywa rolę ambasadora Polski, jego notowania rosną. Gdy tylko przebąkuje, że chce wrócić do czynnej polityki, by ratować kraj przed „plagami egipskimi”, trudno o entuzjazm Polek i Polaków.

Innymi słowy: byli prezydenci mogą mówić, że Polska potrzebuje ich dziś jako czynnych aktorów politycznych, ale Polacy tej potrzeby nie podzielają. Przekonał się o tym na własnej skórze i Lech Wałęsa, i Aleksander Kwaśniewski, kiedy firmował swoim nazwiskiem Lewicę i Demokratów.

Po drugie, Kwaśniewski już od dawna nie ma kontaktu ze „zwykłymi Polakami”. Jego żywiołem są światowe salony i gremia doradcze, w których czuje się jak ryba w wodzie. I za które to doradztwo kasuje sowite gaże. Mam sporą wyobraźnię, ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić Kwaśniewskiego, który jeździ po rodzimych miasteczkach i wsiach, by namawiać w remizach Polki i Polaków do głosowania na lewicę pod jego patronatem. Aleksander Kwaśniewski, jak sam przyznał, chętnie robiłby za wisienkę na torcie, ale najpierw ktoś ten tort musiałby upiec. Tylko że dobrych cukierników na lewicy dziś brak.

I – po trzecie – jeśli Aleksander Kwaśniewski zastanawiał się, czy wróci do polityki na wózku ciągniętym przez Palikota, to dziś już chyba nie ma wątpliwości: Palikot jako motor zjednoczeniowy centrolewicy na eurowybory oznacza niemal pewną klęskę całej inicjatywy. A Kwaśniewski na kolejny taki falstart nie może sobie pozwolić.

Odrodzenie z boku

Polska to kraj wyjątkowy: istnieje pokaźny lewicowy elektorat, ale nie ma poważnej formacji lewicowej, która mogłaby go skutecznie reprezentować. Lewicowy triumwirat, czyli Palikot–Miller–Kwaśniewski, który zabiera się dziś do „zbawiania lewicy”, jest jej największym obciążeniem. I nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie sytuacja zasadniczo się zmieni.

Czy to znaczy, że lewica jest Polsce niepotrzebna? Nie, znaczy to tylko tyle, że odrodzenie lewicy przyjdzie najpewniej z „boku”. Nie dokonają tego obecni liderzy. I tym bardziej nie dokonają tego w czasie, który sami sobie wyznaczą. Dziś lewicowego wyborcę, tego socjalnego, obsługuje prawica. Wyborca liberalny światopoglądowo sam daje sobie radę. Co znaczy: lewicę czeka długi marsz i „praca u podstaw”, by odbudować swoją polityczną wiarygodność. I to z nowymi liderami. Na krótszą drogę, o której dziś myśli lewicowy triumwirat, jak się zdaje, szansy nie ma.

Autor jest filozofem, szefem Instytutu Obywatelskiego (think tanku PO) i redaktorem kwartalnika „Instytut Idei”

Slavoj Žižek, jeden z przenikliwszych lewicowych intelektualistów, wyznał kiedyś, że opatrzność, czy los – jak kto woli – po to zesłała kryzys gospodarczy i ekonomiczny, by ostatecznie pokazać niemoc lewicy. Intuicja słoweńskiego filozofa jak ulał pasuje do kondycji rodzimych socjaldemokratów. Gdy kryzys gospodarczy zaczyna łomotać do naszych bram, gdy rośnie – nie tylko zresztą w Polsce – bezrobocie, polska lewica bezradnie rozkłada ręce. Gdzie zatem tkwią źródła jej słabości, gdy wszystkie sondaże zdają się pokazywać, że taka partia mogłaby liczyć na około 25-proc. poparcie?

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?