Sztuka mówienia to przede wszystkim, obok artykulacji, formułowanie myśli, konstrukcji logicznych. Ekonomia słowa. Kontrakt na cztery lata jest sprawą najzupełniej ścisłą, niepodważalnym faktem. W zdaniu, z którego mieliśmy się czegoś mądrego dowiedzieć - „uważam, że" i „tak naprawdę" wtrącone do faktograficznej treści wprowadzają dziwne znaczenia, burzą jego sens, składnię i sprowadzają na manowce logiki. Wnoszą one dodatkowe, całkowicie zbędne informacje. Mylące – gdy zechcemy w nie uwierzyć. Zaskakujące – jeśli prawdziwe. Jeżeli założymy, że komunikat jest formułowany świadomie i wtrącenia te przyjmiemy za dobrą monetę a o losach stolicy myślimy z troską, możemy zdumieć się i zaniepokoić lekkim, uznaniowym potraktowaniem podpisanej z nami umowy. Jak sądziliśmy - podpisanej naprawdę. Na pewno. I, że nikomu nic się nie wydawało w tej ważnej sprawie, dla nas egzystencjalnej.
Brak szacunku dla logiki mści się tu zresztą i na samym podmiocie mówiącym. Zbędne frazy z istoty swojej poddają w wątpliwość rzeczony kontrakt jako rzecz do końca nie ustaloną, niepewną. Całkiem wbrew woli prezydent zagrożonej referendum, przed którym broni się ona w słowach: „A to się stał taki instrument trochę powiedziałabym, porównywałabym do historycznego liberum vetu". Definicję tę na koniec złóżmy wspaniałomyślnie na karb przejęzyczeń.
Możemy też nie słuchać. Nie traktować serio słów, jakimi się do nas mówi. Przystać na to, że do nas nie mówi się serio. A, to co innego.