Batalia o Internet

Tradycyjni przedsiębiorcy, których schematy biznesowe sięgają przedinternetowych czasów, boją się zmian. Ten lęk czasem jest irracjonalny, ale czasem jest racjonalną kalkulacją, nowe technologie bowiem rzeczywiście zakłócają dotychczasowe modele – piszą eksperci od regulacji technologii cyfrowych.

Publikacja: 12.06.2013 19:31

Igor Ostrowski

Igor Ostrowski

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski KS Krzysztof Skłodowski

Red

Opadł kurz po ACTA, a politycy dalej nie wiedzą, co zrobić z rzeszą internautów, którzy rok temu dopominali się o gwarancje wolności w Internecie. Nie udało się nam w Polsce rozwiązać podstawowych kwestii dotyczących regulacji praw i obowiązków w sieci, a świat wciąż pędzi do przodu.

Na porządku dziennym jest porównywanie idei powszechnej dostępności zasobów publicznych do nacjonalizacji lub nawet kradzieży i rozdawnictwa prywatnych samochodów

Dziś stoimy już przed bardziej skomplikowanymi pytaniami o kierunki rozwoju Internetu. Często słyszymy futurystyczne pojęcia, takie jak: „cloud computing”, „Big Data”, „tożsamość? online”, „geolokalizacja”, „profilowanie użytkowników” czy „Internet rzeczy”. Przyszłość tych usług nie jest jeszcze do końca określona – jedno jest pewne: nie unikniemy ich, ponieważ to właśnie na nich opiera się współczesny świat biznesu i przemysłu. Zanim jednak zaczniemy się zastanawiać nad szansami i niebezpieczeństwami, jakie te nowe rozwiązania przyniosą, musimy odrobić zaległości i jasno określić podstawowe zasady funkcjonowania w sieci.

Warto zatem wrócić do rozmowy o reformie praw autorskich, dzięki której będziemy wreszcie wiedzieć, kiedy ściąganie, przeglądanie lub wykorzystywanie treści w Internecie jest legalne, a co jest zabronione. Warto też ustalić, za co odpowiadają przedsiębiorcy, którzy usługi i treści nam dostarczają. Warto wreszcie przygotować ustawę o otwartych zasobach, dzięki której treści powstałe z naszych podatków będą dostępne za darmo w Internecie.

Udostępnianie czy rabowanie

Wbrew różnym opiniom jest to łatwiejsze, niż się wydaje. Nie jesteśmy całkowicie zagubieni we mgle. Odpowiednia wiedza i doświadczenia są dostępne, pozostają jednak rozproszone – przez co trudne do znalezienia i wykorzystania przez innych. Bowiem wraz z rozwojem usług w sieci następuje specjalizacja. Każdy zna tylko swój fragment działalności. Zanim zaczniemy wprowadzać nowe nakazy i zakazy funkcjonowania w Internecie, konieczne jest zrozumienie roli, jaką poszczególni użytkownicy sieci odgrywają. Mowa o sieci, w której łatwo jest przekroczyć granice wolności, ale która jednocześnie bez tej wolności nie ma racji bytu – zatem istotne jest utrzymywanie równowagi pomiędzy stanem internetowej anarchii i cyfrowej niewoli, wystrzegając się przy tym sytuacji, w której jedne grupy narzucają pozostałym sposób funkcjonowania. Dotyczy to zarówno tradycyjnych wydawców i producentów, którzy chcą narzucić swoją wolę, aby chronić własne treści przed piractwem, jak i użytkowników, którzy chcą uzyskać dostęp do wszystkich zasobów za darmo.

Zacznijmy od tego, że pojęcia „internauta”, „pośrednik”, „dostawca” powstały w latach 90. zeszłego wieku, dziś nie obejmują zróżnicowanej gamy interesariuszy funkcjonujących w sieci, nie opisują złożonych ekosystemów powiązanych ze sobą usług, zbiorów danych, podmiotów i użytkowników. Wśród pośredników są tak paserzy i twórcy legalnych rozwiązań, które już dziś stają się częścią naszego codziennego życia. Co więcej, o ile w pewnych wypadkach – jak zarabianie na nieautoryzowanej wymianie treści – naganny charakter działalności jest oczywisty, w innych nie jest tak łatwo podjąć decyzję, gdzie przebiega granica między legalnym i nielegalnym. Dobrze to widać na przykładzie prawa autorskiego i dyskusji o legalności źródeł kultury.

Tradycyjne podejście promuje istniejące źródła, nakłaniając użytkowników do uznania legalności treści jako ważnego kryterium wyboru. Naszym zdaniem równie istotne jest zastanowienie się, czy prawo sztucznie nie ogranicza jakichś form tworzenia lub dystrybucji, które mogłyby zostać zalegalizowane bez szkody, a nawet z powszechnym zyskiem.

Przykładowo, wszelkiej maści amatorskie przeróbki filmów powstają w szarej strefie niejasnego stanu prawnego. Czasem to niewiele więcej niż zabawne „memy” pojawiające się w sieci – ale raz na pewien czas produkcje te mocno oddziałują społecznie – tak jak filmik „Mecz o wszystko”, który ukazał się w czasie mistrzostw Europy. W wielu państwach mówi się o zalegalizowaniu tej formy twórczości jako pożytecznej społecznie, a nie szkodzącej rynkowi. W tym celu należy jednak zrozumieć, że ważne jest nie tylko to, co dziś legalne, ale też to, co mogłoby stać się legalne dzięki zmianie prawa.

Tradycyjni przedsiębiorcy, których modele biznesowe sięgają jeszcze analogowych – przedinternetowych – czasów, często boją się zmian, jakie niesie ze sobą rozwój Internetu. Ten lęk czasem jest irracjonalny, czasem wręcz przeciwnie – jest racjonalną kalkulacją, nowe technologie bowiem rzeczywiście zakłócają dotychczasowe modele. Można odnieść wrażenie, że rok po ACTA wykonaliśmy krok wstecz. Brak dziś roboczych dyskusji – ich miejsce zajęły irracjonalne, emocjonalne wypowiedzi. Wystarczy wspomnieć, że na porządku dziennym jest porównywanie idei powszechnej dostępności zasobów publicznych do nacjonalizacji lub nawet kradzieży i rozdawnictwa prywatnych samochodów. Ciągle też za słaby jest głos reprezentujący interes publiczny oraz prawa użytkowników – będących w końcu przede wszystkim obywatelami państwa i świata bezsprzecznie opierającego się m.in. właśnie na wymianie informacji i cyfrowych treści.

Jeśli przyjmiemy jako społeczeństwo perspektywę tych tradycyjnych przedsiębiorców, wylejemy dziecko z kąpielą. Budowa górnolotnie brzmiącej Polski Cyfrowej może się udać wyłącznie, jeśli zdamy sobie sprawę z trzech faktów: po pierwsze – Internet potroi się w ciągu najbliższych pięciu lat pod względem przesyłanych danych – za trzy lata ruch w Internecie przekroczy 1,3 zetabajta (zetabajt to trylion gigabajtów); po drugie – Internet nie toleruje granic państwowych i związanych z nim różnic prawnych i ustrojowych, a rozwiązania stosowane przez państwa totalitarne, takie jak rejestry usług i stron zakazanych w Polsce, nie zdadzą egzaminu, oraz po trzecie – innowacyjne modele mają fundamentalny wpływ na rzeczywistość, jednak zawsze wymagają czasu na wdrożenie odpowiednio dużej liczby prób i błędów, sukcesów i porażek.

Opór wobec nowych technologii

Trudno jest stwierdzić, które z nowych trendów i technologii będą miały istotny wpływ na gospodarkę, tak jak kilka lat temu trudno było do końca przewidzieć, że wchodzące na rynek smartfony będą stanowiły jedno z podstawowych narzędzi pracy i rozrywki, zmieniając tym samym sposób postrzegania i „używania” świata. Technologie, w pierwszej fazie wchodzące w konflikt z istniejącymi już interesami, a także budzące niepokój lub przynajmniej zdumienie i niedowierzanie, w długoterminowej perspektywie przyczyniają się zazwyczaj do wzrostu produktywności.

Wracając do wątku proponowanych zmian w prawie, tradycyjni przedsiębiorcy blokują dziś dyskusję o zmianach w ustawie regulującej świadczenie usług drogą elektroniczną oraz uniemożliwiają dialog na temat dostępu do zasobów publicznych i praw autorskich. Rząd nie ma siły zmagać się z lobby producentów i wydawców, które walczy o zachowanie status quo, widząc w proponowanych zmianach groźbę nadchodzących zmian. Jednak nie możemy nie zauważać najważniejszej prawdy: blokując samą dyskusję, nie blokujemy działania technologii i jej postępu – powodujemy jedynie, że działa ona w stanie „dzikości”, wymykając się próbom „sztywnych” regulacji. Brak odpowiedniego podejścia, dostosowanego do postępu technologicznego i związanej z nim zmiany społecznej, nie jest niestety przedmiotem namysłu czy też dyskusji. Brak jest też wspólnego działania nad wypracowaniem norm czy też sytuacji społecznych, które adaptację powyższych by umożliwiały. Technologie trzeba „oswajać”, a do tego potrzebne są wspólna rozmowa i edukacja.

Dyskusja o regulacji nowych technologii nie może być traktowana wyłącznie w kategoriach większego lub mniejszego ich ograniczenia – musi być konsekwencją raz wybranej drogi ku pełnej wolności obywatelskiej, w której jednostka ma prawo korzystać z dóbr kultury w sposób swobodny, ale, co warto zaznaczyć, zachowując szacunek dla dziedzictwa kulturowego i jego twórców, w sposób dostosowany czy też wynikający ze specyfiki czasów, w których żyje.

Nie tylko interesy twórców

Doskonale rozumie to Agnieszka Odorowicz, która w rozmowie opublikowanej niedawno w „Rzeczpospolitej” wskazuje, jak ważne są dialog, edukacja i przygotowanie Polaków do zmian, jakie nas czekają. Zgadzamy się, z jednym zastrzeżeniem – musimy bardzo starannie formułować normy właściwego postępowania. Sformułowania typu „ściąganie to kradzież” albo „pośrednicy to złodzieje” nie tłumaczą zasad funkcjonowania sieci. Używanie przy ich analizie stwierdzeń wartościujących, według reguł zapożyczonych ze świata tradycyjnego handlu, upraszcza i zaciemnia ich prawdziwą naturę. Co istotne, negując, a być może tylko ignorując, że zasady te zostały uznane za legalne przez prawodawstwa innych rozwiniętych państw Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych.

Jednym z podstawowych postulatów w dyskusji po ACTA było nasilenie działań badawczych, pozwalających zdiagnozować sytuację – by w miejsce rozemocjonowanych tez o śmierci książki, wydawców prasy czy producentów filmowych móc operować liczbami ukazującymi faktyczny kształt rynków i obiegów kultury (także pozarynkowych). Jednak popierane przez wszystkie strony dyskusji konsorcjum badawcze nie zostało nigdy przez MKiDN powołane. Po roku można więc niemal odnieść wrażenie, że prawda o kształtu rynku mogłaby się okazać po prostu niewygodna dla tych, którzy powtarzają obiegowe tezy o wpływie Internetu. Czy nie powinniśmy dziś liczyć na to, że MKiDN spełni oczekiwania internautów i rozpocznie wreszcie działania zmierzające do właściwego, merytorycznego zdiagnozowania sytuacji?

Konieczne wydaje się wyjście poza sferę kultury – na której to w tym roku skupiła się dyskusja, dotycząca m.in. otwartości zasobów publicznych czy odpowiedzialności pośredników sieciowych. Musimy zrozumieć, że prawo autorskie reguluje także naukę i badania oraz edukację. Z takiej perspektywy dużym obciążeniem jest fakt, że za prawo autorskie w Polsce odpowiada resort kultury, w dodatku wprost reprezentujący interesy przede wszystkim jednej grupy: twórców.

Reforma prawa autorskiego

W związku z powyższym postulujemy, by powrócić do szerokiej dyskusji o kształcie reformy prawa autorskiego. I nie wystarczy do tego Forum Prawa Autorskiego zainicjowane przez resort kultury, zamknięte w granicach odpowiedzialności resortu. Rząd powinien powołać komisję reformy prawa autorskiego, umocowaną przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, szeroko konsultującą swoje pomysły, tak by doprowadzić do opracowania założeń nowej reformy.

Jednym z kluczowych wyzwań jest przy tym zrównoważenie interesów środowisk i „aktorów” od dawna obecnych na scenie ekonomicznej, politycznej czy społecznej oraz tak zwanych nowych graczy. W wielu wypadkach technologie cyfrowe wspierają tych drugich, ci bowiem łatwiej dostosowują się do nowych rozwiązań lub po prostu są w nich wychowani.

Nowe regulacje nie powinny wiązać rąk nowym graczom, także w trosce o losy tradycyjnych grup interesów, które prędzej czy później będą musiały dostosować się do nowego porządku. Chociaż jeszcze długo możemy udawać, że problemy zmian: społecznej, mentalnej i technologicznej, nas nie dotyczą, w realiach otwartego rynku i przy braku fizycznych granic w cyfrowym świecie nie unikniemy sytuacji, w której zostaniemy postawieni przed otwartością zasobów i swobodnym dostępem do treści (nie tylko kultury) jak przed faktem dokonanym. Wówczas może być za późno na próbę konstruowania prawnych i biznesowych modeli, ponieważ zostaną one zaczerpnięte lub przystosowane na bazie tych sprawnie działających na rynku międzynarodowym lub narzucone przez działające u nas koncerny. I choć wcale nie musi to oznaczać najgorszego scenariusza, wierzymy, że zdołamy jeszcze wypracować formę dialogu opartego na faktach i merytorycznej analizie obecnego stanu rzeczy, tak by znowu polskie prawodawstwo było jednym z najnowocześniejszych, a nie najbardziej skostniałych.

Igor Ostrowski jest prawnikiem, w latach 2011–2012 był wiceministrem administracji i cyfryzacji.

Alek Tarkowski jest socjologiem, koordynatorem polskiego oddziału Creative Commons i dyrektorem Centrum Cyfrowego Projekt: Polska

Opadł kurz po ACTA, a politycy dalej nie wiedzą, co zrobić z rzeszą internautów, którzy rok temu dopominali się o gwarancje wolności w Internecie. Nie udało się nam w Polsce rozwiązać podstawowych kwestii dotyczących regulacji praw i obowiązków w sieci, a świat wciąż pędzi do przodu.

Na porządku dziennym jest porównywanie idei powszechnej dostępności zasobów publicznych do nacjonalizacji lub nawet kradzieży i rozdawnictwa prywatnych samochodów

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń