Opadł kurz po ACTA, a politycy dalej nie wiedzą, co zrobić z rzeszą internautów, którzy rok temu dopominali się o gwarancje wolności w Internecie. Nie udało się nam w Polsce rozwiązać podstawowych kwestii dotyczących regulacji praw i obowiązków w sieci, a świat wciąż pędzi do przodu.
Na porządku dziennym jest porównywanie idei powszechnej dostępności zasobów publicznych do nacjonalizacji lub nawet kradzieży i rozdawnictwa prywatnych samochodów
Dziś stoimy już przed bardziej skomplikowanymi pytaniami o kierunki rozwoju Internetu. Często słyszymy futurystyczne pojęcia, takie jak: „cloud computing”, „Big Data”, „tożsamość? online”, „geolokalizacja”, „profilowanie użytkowników” czy „Internet rzeczy”. Przyszłość tych usług nie jest jeszcze do końca określona – jedno jest pewne: nie unikniemy ich, ponieważ to właśnie na nich opiera się współczesny świat biznesu i przemysłu. Zanim jednak zaczniemy się zastanawiać nad szansami i niebezpieczeństwami, jakie te nowe rozwiązania przyniosą, musimy odrobić zaległości i jasno określić podstawowe zasady funkcjonowania w sieci.
Warto zatem wrócić do rozmowy o reformie praw autorskich, dzięki której będziemy wreszcie wiedzieć, kiedy ściąganie, przeglądanie lub wykorzystywanie treści w Internecie jest legalne, a co jest zabronione. Warto też ustalić, za co odpowiadają przedsiębiorcy, którzy usługi i treści nam dostarczają. Warto wreszcie przygotować ustawę o otwartych zasobach, dzięki której treści powstałe z naszych podatków będą dostępne za darmo w Internecie.
Udostępnianie czy rabowanie
Wbrew różnym opiniom jest to łatwiejsze, niż się wydaje. Nie jesteśmy całkowicie zagubieni we mgle. Odpowiednia wiedza i doświadczenia są dostępne, pozostają jednak rozproszone – przez co trudne do znalezienia i wykorzystania przez innych. Bowiem wraz z rozwojem usług w sieci następuje specjalizacja. Każdy zna tylko swój fragment działalności. Zanim zaczniemy wprowadzać nowe nakazy i zakazy funkcjonowania w Internecie, konieczne jest zrozumienie roli, jaką poszczególni użytkownicy sieci odgrywają. Mowa o sieci, w której łatwo jest przekroczyć granice wolności, ale która jednocześnie bez tej wolności nie ma racji bytu – zatem istotne jest utrzymywanie równowagi pomiędzy stanem internetowej anarchii i cyfrowej niewoli, wystrzegając się przy tym sytuacji, w której jedne grupy narzucają pozostałym sposób funkcjonowania. Dotyczy to zarówno tradycyjnych wydawców i producentów, którzy chcą narzucić swoją wolę, aby chronić własne treści przed piractwem, jak i użytkowników, którzy chcą uzyskać dostęp do wszystkich zasobów za darmo.