Jezus na Stadionie. Religijność stadionowa

Już widać sceptyków, ale i licznych katolików, którzy spadają z krzeseł ze śmiechu wobec „megaczerczowego”, z ducha protestanckiego stylu organizatorów spotkania z ojcem Bashoborą. Lepsza jest ostrożność w wymawianiu imienia Bożego niż podpieranie nim każdego własnego działania – pisze publicysta.

Publikacja: 07.07.2013 19:40

Tomasz Rowiński

Tomasz Rowiński

Foto: archiwum prywatne

Red

Zostawmy już ojca Johna Bashoborę i kolejne próby odpowiedzi na pytanie, czy jest on szamanem, czy nim nie jest. Wypowiedziano w tej sprawie sporo opinii, zapewne w znacznej części przesadzonych, obraźliwych czy niesprawiedliwych, może także w wielu przypadkach bałwochwalczych.

Nie potrafię rozstrzygnąć, czy ojciec Bashobora będzie kiedyś ogłoszonym świętym, a może podzieli los Clive’a Harrisa, hochsztaplera i energoterapeuty, który najpierw podbił serca i umysły wielu katolików, a potem ogłosił, że nie czynił swoich znaków mocą Chrystusa, ale jakichś szamańskich sztuczek. Zdaniem egzorcystów naraził na problemy duchowe wielu wiernych, którzy zbytnio poszukiwali niesamowitych efektów, cudów, a znaleźli fałszywego proroka. Do momentu tego „coming outu” był wpuszczany do kościołów – w spotkaniach z nim wzięło udział ponoć nawet do dziewięciu milionów wiernych. Nie wydaje się, by dobrze ulokowali oni swoje nadzieje.

Banalizacja przekazu

Jest w sprawie spotkania na Stadionie Narodowym coś, co wydaje się bardziej interesujące, a prawie na pewno jest ważniejsze od samego ojca Bashobory. Chodzi o to, dokąd zmierza Kościół w Polsce, organizując kolejne stadionowe masówki. Rzeczniczka spotkania „Jezus na Stadionie” powiedziała „Rzeczpospolitej”: „Od początku mówimy, że właściwym organizatorem spotkania jest Jezus i to on tak naprawdę zdecydował o tym, że w rekolekcjach weźmie udział aż tak duża liczba ludzi”. Przyznam szczerze, że wypowiedź taka wydaje się dość żenująca i jest dodatkowo wycieraniem sobie ust imieniem Bożym w sytuacji, kiedy realizuje się własne projekty.

Jeśli Pan Jezus coś „zorganizował”, to może jest to liturgia mszy i sakramenty. Tym bardziej ryzykownie jest oceniać motywację wszystkich uczestników spotkania, których sam Chrystus miał na spotkanie sprowadzić. Łaskę Bożą łatwo pomylić z ciekawością czy przyjemnością. To diabelskie podszepty. Już widzę wszystkich sceptyków, ale i licznych katolików, którzy spadają z krzeseł ze śmiechu wobec takiego „megaczerczowego”, z ducha protestanckiego stylu organizatorów. Banalizacja przekazu religijnego jest w tej sytuacji potężna. Lepsza jest ostrożność w wymawianiu imienia Bożego niż podpieranie nim każdego własnego działania. Kościół, który jest Nowym Izraelem, przejął to od mądrości Starego Przymierza, które w sprawie imienia Bożego było bardzo rygorystyczne.

W dodatku okazuje się, że Pan Jezus skasował za spotkanie ze sobą 40 złotych. Owszem, za udział w rekolekcjach wnosi się opłaty, ale chyba nie mówi się, że organizował je Jezus. Czy to styl „nowej ewangelizacji”? Jest w Kościele znana opcja „co łaska” – ludzie z pewnością by się zrzucili na to wydarzenie, a jeszcze zostałoby „kilka koszów ułomków”. Przynajmniej gdyby organizował je Jezus. Jak widać, nie zaufano Opatrzności.

Interesującą rzecz powiedzieli dziennikarzom „Metra” księża kurii warszawsko-praskiej: „My w Polsce przyzwyczailiśmy się do cichej modlitwy, raczej indywidualnej. Mamy opory, by modlić się w grupie. Rzucamy temu przyzwyczajeniu rękawicę. Dlatego wybraliśmy obiekt, który pomieści najwięcej osób. Atmosfera na stadionie spowoduje, że po dwóch godzinach cały stadion wstanie i będzie wielbił Pana, wznosząc ręce. Atmosferę ma rozkręcić ugandyjski duchowny ojciec John Bashobora. Ma wybitny dar do prowadzenia tak dużych modlitw”.

A więc liczą się atmosfera, emocje, a nie łaska, która przychodzi w „lekkim powiewie”. Dodać trzeba, że na spotkaniu, rekolekcyjnym przecież, gdyby nie księża goście, którzy wiedzą, po co są księżmi, nie byłoby możliwości szerszego uczestnictwa w spowiedzi. Na stronie informacyjnej spotkania można było przeczytać: „Ze względu na dużą ilość osób nie będzie możliwości korzystania z sakramentu pokuty i pojednania. Prosimy skorzystać z tego sakramentu wcześniej, aby księża byli do dyspozycji tylko w szczególnych przypadkach”. Mam wrażenie, że to ktoś tu myli akcenty. Jeszcze nie tak dawno nie było problemu z zapewnieniem możliwości spowiedzi w czasie popularnych odpustów w sanktuariach przyciągających dziesiątki tysięcy wiernych: ściągało się księży, skąd się dało i spowiadało nawet całe noce, do oporu.

Bashobora wskrzesza ludzi? Zobacz co się działo na Stadionie Narodowym

Hierarchowie ulegają złudzeniu

Jaką formację i obraz Kościoła wyniosły z tego spotkania osoby zewangelizowane stadionowo? Czy zobaczyły, że sakramenty są zwykłymi środkami zbawienia zostawionymi przez Pana Jezusa, a nie spotkania na stadionie, gdzie substytut nadprzyrodzoności mogą stanowić dobre samopoczucie i radosne uczestnictwo, plus nieco efektów specjalnych w postaci emanacji demonicznych lub domniemanych uzdrowień? Czy ewangelizacja stadionowa przełoży się na obecność i zaangażowanie w parafii, czy na poszukiwanie kolejnych spektakularnych wrażeń?

Można odnieść wrażenie, że część Kościoła hierarchicznego uwierzyła w jakiś rodzaj oczarowania masowością. Nie mamy już regularnych pielgrzymek papieży do Polski, a zatem znaleziono inną metodę. Jednak doprawdy znacznie łatwiej jest zgromadzić ludzi na stadionie, niż podjąć realne zmagania o udział wiernych w powszechnej, i podstawowej, posłudze Kościoła. A trzeba by zadbać o to, żeby ta posługa odbywała się porządnie, by liturgia rzeczywiście stanowiła centrum życia parafii i zachwycała. Nie chodzi o fajerwerki, ale głęboką pobożność, jaka jest możliwa przy ołtarzu, w wierności rubrykom, godnej oprawie i świadomości kapłana, że wykonuje czynności będące sensem jego życia. Czy ktoś jeszcze pamięta, czym jest podkreślane na Soborze Watykańskim II „aktywne uczestnictwo” – obejmujące całego człowieka, otwierające go na nadprzyrodzoność, także na przekór emocjom? Nie zapominajmy też o ubóstwie, które zawsze było i będzie wielkim świadectwem Kościoła. Czy Stadion Narodowy dobrze służy sprawie?

Tymczasem wydaje się, że wśród części księży występuje syndrom znudzenia życiem i dekadencji. Codzienna posługa nie wydaje im się znacząca, codzienna msza okazuje się dla nich rutynowa, a posługa parafianom – odstręczająca. Słabość życia duchowego sprawia, że poza łaską poszukują oni silnych emocji, swoistej religijnej konsumpcji. Ideałem nie jest dziś ksiądz, który chrzci, spowiada i odprawia mszę, tylko ksiądz, który robi wszystko, co nie należy do jego posługi. To ksiądz-organizator, ksiądz-budowniczy, ksiądz-turysta, ksiądz-konferansjer, zasadniczo ksiądz-hobbysta. Ksiądz ciekawy. Czy ktoś jeszcze pamięta, co Benedykt XVI mówił w warszawskiej katedrze o powołaniu kapłańskim? A przecież patronem kapłanów pozostaje święty Jan Maria Vianney. Jest więc się do kogo odnieść. Jednak nieprzypadkowo ten święty coraz mniej księżom pasuje, a trudno szukać większego wzoru, jeśli chodzi o ratowanie i rozbudzanie życia w parafiach.

W klasztorze jest nudno

Zresztą analogicznie dotyczy to licznych wiernych, którzy z chęcią skonsumowali nieco religijnego jadła za 40 złotych. Przypomina to niestety smutny obraz znudzonych panienek z książek Flauberta, które tęsknią za misjami w Afryce, a nie św. Tereskę, która rezygnuje z nierealistycznych marzeń, by bardziej poddać się łasce. Doprawdy nie ma nudniejszego miejsca niż klasztor karmelitanek. Tam nie dzieje się nic!

Istota wiary

Dzisiejsza katolicka mentalność ulega przekonaniu, że życie jest gdzie indziej. Może ktoś uzna, że zbyt mocno stawiam sprawę, ale to, co widzimy, jest ryzykownym zabiegiem odwracającym uwagę wiernych od istoty wiary katolickiej. Rozbudza się emocje udające doświadczenie wewnętrzne, duchowe, a równocześnie kompletnie nie dba się o rozwijanie cnót związanych z wiarą, nie mówiąc już o formacji w kierunku odpowiedzialności wierzących za rzeczywistość doczesną, o kształt i godziwość prawa i wspólnoty, w której żyją. Oczywiście eskapizm i fideizm jest prostszy. Seanse charyzmatyczne zastępują życie sakramentalne (czyli widzialne znaki niewidzialnej łaski), książki o wyczynach egzorcystów, lekturę katechizmu czy nawet Pisma Świętego.

Priorytet Kościoła był zawsze inny – nie gromadzić okazjonalnie wielkich tłumów, ale zagęszczać sieć parafialną. Przykładem takiego działania może być osoba zmarłego niedawno arcybiskupa Ignacego Tokarczuka. Tymczasem wchodzimy w epokę, kiedy wciąż mówi się o nieprzewidywalności Boga, a jednocześnie organizuje się imprezy z zaplanowanymi cudami. To bardzo poręczny koncept. W mentalności pragmatycznej spotkanie na stadionie staje się „widzialnie” skuteczniejsze niż „nieefektywne” życie sakramentalne.

Ciekawe, co nasz Pan, Jezus Chrystus, myśli, gdy słyszy, że zorganizował spotkanie na stadionie, a nawet nie mógł tam pełną garścią udzielać miłosierdzia i odpuszczać grzechów, za to musiał być sprawcą religijnych zimnych ogni. Trzeba wziąć pod uwagę to, że może się mocno smuci.

Autor jest redaktorem „Christianitas”, sekretarzem redakcji kwartalnika „Fronda” dziennikarzem i publicystą portalu Fronda.pl, którego był korespondentem podczas spotkania z ojcem Bashoborą na Stadionie Narodowym

Zostawmy już ojca Johna Bashoborę i kolejne próby odpowiedzi na pytanie, czy jest on szamanem, czy nim nie jest. Wypowiedziano w tej sprawie sporo opinii, zapewne w znacznej części przesadzonych, obraźliwych czy niesprawiedliwych, może także w wielu przypadkach bałwochwalczych.

Nie potrafię rozstrzygnąć, czy ojciec Bashobora będzie kiedyś ogłoszonym świętym, a może podzieli los Clive’a Harrisa, hochsztaplera i energoterapeuty, który najpierw podbił serca i umysły wielu katolików, a potem ogłosił, że nie czynił swoich znaków mocą Chrystusa, ale jakichś szamańskich sztuczek. Zdaniem egzorcystów naraził na problemy duchowe wielu wiernych, którzy zbytnio poszukiwali niesamowitych efektów, cudów, a znaleźli fałszywego proroka. Do momentu tego „coming outu” był wpuszczany do kościołów – w spotkaniach z nim wzięło udział ponoć nawet do dziewięciu milionów wiernych. Nie wydaje się, by dobrze ulokowali oni swoje nadzieje.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?