Tusk ucieka od realnego rządzenia, woli sferę symboliczną. Przez długi czas siły dodawał mu konflikt z PiS, straszenie powrotem Kaczyńskiego do władzy. Jednocześnie starał się unikać odpowiedzialności za własne rządy, a właściwie za ich brak. Sfera publiczna, taka jak np. służba zdrowia, edukacja, transport, kultura, była konsekwentnie demontowana i oddawana w ręce prywatne, samorządowe, albo wręcz likwidowana. Nazywano to rozmaicie: prywatyzacją, komercjalizacją lub cięciem kosztów. Rezultatem stała się widoczna już dziś zapaść strukturalna państwa, które coraz słabiej daje sobie radę z wypełnianiem swoich funkcji wobec obywateli.
Można sądzić, że ta strategia służy nie tylko oszczędnościom czy pozyskiwaniu środków do budżetu, lecz także, a może przede wszystkim, właśnie rozmywaniu odpowiedzialności. Gdy na Śląsku wystartowały Koleje Śląskie i doszło do katastrofy komunikacyjnej spowodowanej wycofaniem dotychczasowych pociągów, rząd stwierdził, że współczuje pasażerom, ale nic nie może zrobić, bo przecież Koleje Śląskie nie należą do państwa, lecz do samorządu. Gdy tu i ówdzie dochodzi do likwidacji szpitala, rząd współczuje pacjentom, ale też nic nie może zrobić, bo przecież ośrodki zdrowia leżą w gestii samorządu. Możemy narzekać na ZUS, ale gdy się okaże, że zamiast spodziewanych wysokich emerytur otrzymamy z OFE kilka nędznych groszy, to jedynym, co uzyskamy od rządu, także będą zapewne wyrazy współczucia. Ironicznie można podsumować, że gdy kiedyś wojsko i policja zostaną skomercjalizowane, rząd na wypadek zagrożenia poradzi nam wykupić sobie abonament w firmie ochroniarskiej, a jeśli to nie pomoże, to wzruszy ramionami i szczerze okaże współczucie.
Ale czy taki rząd będzie nam jeszcze – jako obywatelom – do czegoś potrzebny?
Logika by nakazywała, aby rząd – wraz z redukcją swojej odpowiedzialności za sferę publiczną – zmniejszył również obciążenia podatkowe nakładane na obywateli. Tak się jednak nie dzieje. To prawda, że do budżetu wpływa mniej pieniędzy, bo gospodarka zwalnia (czy aby na pewno tylko z powodu kryzysu?) i w tej sytuacji nikt nie podejmie decyzji o zmniejszeniu podatków. Ale co się dalej dzieje z naszymi wspólnymi pieniędzmi? Na pewno większość z nich jest wydawana – zgodnie z przeznaczeniem – na coraz bardziej skromne cele publiczne. Jednak nie tylko. Oto kilka przykładów pierwszych z brzegu.
Marnotrawstwo grosza publicznego
Mnóstwo środków Polska utopiła w organizację Euro w zeszłym roku. Dziś po mistrzostwach pozostały stadiony, które – źle zarządzane – mogą generować poważne koszty. Wystarczy przypomnieć choćby koncert Madonny na Stadionie Narodowym w Warszawie, który kosztował budżet prawie 5 milionów złotych.
Nasze podatki dość szerokim strumieniem zasilają konta zagranicznych firm doradzających rządowi i jego agendom. Jedna z tych firm zaproponowała ostatnio likwidację połowy linii kolejowych w Polsce, kompletnie nie przejmując się tym, że gdyby do tego doszło, spora część polskich przedsiębiorstw zostałaby pozbawiona możliwości transportu i eksportu swojej produkcji. W tym kontekście warto się zapytać: co właściwie robią urzędnicy rządowi, których liczba zwiększyła się w ostatnich latach? Za co pobierają pensje, skoro ciągle trzeba korzystać z usług drogich zagranicznych firm? Bo chyba nie jest tak, że rząd chce dotować z podatków obce przedsiębiorstwa?