Prezydent Komorowski na złej drodze

Wizerunkowe problemy Bronisława Komorowskiego, zwłaszcza te związane z rocznicą rzezi wołyńskiej, nie rzucają się w oczy tylko dlatego, że rząd ma jeszcze większe kłopoty – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 15.07.2013 20:50

Mariusz Cieślik

Mariusz Cieślik

Foto: Fotorzepa, Robert Gardzin?ski Robert Gardzin?ski

Dobry wizerunek był do tej pory największym kapitałem Bronisława Komorowskiego. Jego efektem był rekordowy poziom zaufania, dający prezydentowi pierwsze miejsca wszelkich rankingów z 70-procentowym poparciem. A także akceptacja, co jeszcze niedawno było przecież nie do wyobrażania, ze strony znacznej części wyborców PiS.

Co się na ów wizerunek składało? To, że budzi szacunek, jest sympatyczny, bezkonfliktowy oraz „przywiązany do tradycji i wartości narodowych”, jak określono to w niedawnym sondażu CBOS. Krótko mówiąc, ma wszystkie te cechy, jakich Polacy od swojego prezydenta oczekują. W powszechnym odbiorze jest lepszą, bo konserwatywną, wersją Aleksandra Kwaśniewskiego z ziemiańskimi korzeniami, dużą rodziną i ładną opozycyjną kartą z czasów PRL.

Ponieważ jesteśmy społeczeństwem tradycyjnym, wszystko to jest ważne dla pozytywnego postrzegania pierwszego obywatela. Od Lecha Kaczyńskiego czy Lecha Wałęsy, którzy przecież w znacznej mierze reprezentowali podobne wartości, różni jednak Bronisława Komorowskiego to, że trzyma się z daleka od bieżącej polityki, nie wywołuje awantur i wypowiada się w sposób wyważony. Czyli, jak wyszło we wspomnianym sondażu, „łączy Polaków”, zamiast dzielić. Nikomu nie przeszkadza nawet szczególnie, że nie jest energiczny (uważa tak ponad 60 proc. badanych), bo to się kojarzy z prezydentami nadaktywnymi, próbującymi dominować w krajowej polityce.

Oczywiście wyborcy nie muszą dostrzegać, że Bronisław Komorowski za kulisami, jak każdy na szczytach władzy, toczy spory o większe kompetencje i posady dla swoich ludzi. Bo po pierwsze robi to dyskretnie, a po drugie, w gruncie rzeczy, nie to jest dla niego najważniejsze. Prezydent nie szarpie się o władzę z premierem, bo podporządkował swoje działania wyborowi na drugą kadencję i wiele wskazuje, że to mu się uda. No, chyba że będzie szedł drogą, na którą wkroczył kilkanaście dni temu. Wtedy może być różnie.

Plotka z pałacu

Pierwszą zauważalną wpadką Bronisława Komorowskiego był wywiad udzielony Kamilowi Durczokowi dla TVN 24. Prezydent mówił tam rzeczy zdumiewające i kompletnie niepasujące do jego publicznego wizerunku. I to na różnych poziomach. Nie dość, że wdał się w nielicujący z powagą urzędu kolportaż plotek, to jeszcze ostro zaatakował prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. A przy okazji, choć nie wprost, uderzył w Platformę i rząd Donalda Tuska.

Co takiego powiedział prezydent? Jeśli chodzi o insynuacje, to powtórzył pogłoskę znaną z wypowiedzi Ryszarda Kalisza o „istnieniu układu politycznego w kierownictwie prokuratury, związanego z radykalnymi środowiskami prawicowymi”. Oczywiście, w polskiej polityce każdy może powiedzieć wszystko bez żadnych konsekwencji, przyznać jednak trzeba, że prezydenci od czasu Lecha Wałęsy nie zajmowali się publicznym powtarzaniem plotek ani opowieściami o groźnych układach. Od tego byli politycy uczestniczący w codziennej młócce i kampaniach wyborczych, a już szczególnie ci, którzy jak Kalisz czy np. Kurski i Niesiołowski, są wręcz uzależnieni od telewizji.

To jednak w sumie rzecz marginalna, bo istotniejsze, że co do meritum sporu, czyli funkcjonowania obecnej prokuratury, Bronisław Komorowski przemówił językiem Jarosława Kaczyńskiego. Powiedzieć, że poparł ministra sprawiedliwości Marka Biernackiego, który ostro wystąpił przeciw prokuratorowi generalnemu, to nic nie powiedzieć. Prezydent Andrzeja Seremeta zmiażdżył, a to, że nie domagał się jego natychmiastowej dymisji, trudno było doprawdy w tym kontekście zrozumieć.

Mało tego, nie sposób było nie dopatrzyć się w rozważaniach Bronisława Komorowskiego krytyki rządu. To w końcu za czasów premierostwa Donalda Tuska przeprowadzono reformę, której efekty dziś obserwujemy i której pośrednim efektem jest seria kompromitujących błędów, z aferą Amber Gold na czele. Tymczasem prezydent, który kiedyś tę zmianę popierał, dziś twierdzi, że obecny kształt prokuratury jest „dziedzictwem czasów stalinowskich”.

Jaka stoi za tym kalkulacja, można się tylko domyślać. Andrzej Seremet został powołany na stanowisko przez śp. Lecha Kaczyńskiego, obecny prezydent nie miał na to wpływu i dawał już wcześniej do zrozumienia, że prokurator generalny mu się nie podoba. Poza tym głowa państwa daje własnemu zapleczu sygnał, że musi się liczyć z jej zdaniem i że nie zamierza być „strażnikiem żyrandola” w swoim pałacu.

Jakkolwiek by było, wszystko razem nie wypadło dobrze, bo zamiast jako arbiter, Bronisław Komorowski zaprezentował się jako strona politycznego sporu, i to raczej strona opozycyjna.

Nałęczyzacja języka

Ale to jeszcze nic w porównaniu z działaniami prezydenta w 70. rocznicę zbrodni wołyńskiej. Tu można mówić o całej serii wpadek. Poczynając od negatywnej roli, jaką odegrał w tej sprawie doradca Bronisława Komorowskiego prof. Tomasz Nałęcz, który nawet jeśli sam nie jest twórcą określenia „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa”, to za takiego uchodzi, a kończąc na afrontach spotykających głowę państwa na Ukrainie.

Mimo że prezydent zrobił wiele, by w imię wyimaginowanych korzyści politycznych nie powiedziano prawdy o ludobójstwie, i tak musiał przełknąć gorzką pigułkę. W Łucku w 70. rocznicę rzezi, zamiast z prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem, spotkał się na uroczystościach z wicepremierem o nieznanym nikomu nazwisku (a jakby tego było mało, po mszy w katedrze próbowano Bronisława Komorowskiego obrzucić jajkami).

Jest to cios tym boleśniejszy dla wizerunku naszej głowy państwa, że wcześniej właśnie za dbałość o upamiętnianie ważnych momentów historii tak ceniła go część opinii publicznej. W tym przypadku jednak pierwszy obywatel postąpił dokładnie na odwrót niż w kwestii Andrzeja Seremeta. Zamiast zdystansować się od stanowiska rządu, który miał w tej sprawie przeciw sobie niemal całą opinię publiczną, był wręcz kreatorem polityki półprawd i przemilczeń. Choć szybko można było zauważyć, że ta taktyka może przynieść skutki wyłącznie negatywne, prezydent nie zrewidował swojego stanowiska.

Mieliśmy zatem na początku prezydenckiego doradcę prof. Tomasza Nałęcza, dokonującego na języku manipulacji, w typie tych, jakich w dawnych czasach dopuszczał się w kancelarii Wałęsy Lech Falandysz, działając na granicy prawa albo i poza nią, co zyskało nazwę falandyzacji. Pseudoprawniczy bełkot o „czystce etnicznej noszącej znamiona ludobójstwa”, który powtarzali wszyscy politycy obozu rządowego i który znalazł się w uchwale Sejmu, nazwać można chyba nałęczyzacją.

Każdy, kto ma choćby minimalne pojęcie o prawie międzynarodowym (a zresztą w tym przypadku nie jest nawet niezbędne wystarczy logiczne myślenie), doskonale wie, że nic takiego jak „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa” nie istnieje. Bo czystki etniczne są właśnie ludobójstwem i tak je opisał polski prawnik Rafał Lemkin, którego prace wykorzystano podczas procesów norymberskich.

Budowanie na półprawdach

Co gorsza, prezydent nie tylko zaangażował się w lansowanie zakłamanego obrazu zbrodni wołyńskiej, ale i postanowił uderzyć się w pierś, przypominając o polskich winach, choć jednocześnie żadnych symbolicznych gestów nie było. W efekcie takich działań środowiska kresowe nie wzięły udziału w uroczystościach prezydenckich, mimo że 70. rocznica była doskonałą okazją, aby je do tego zachęcić. Uczciły pamięć ofiar rzezi osobno.

A jakby tego było mało, sam Bronisław Komorowski (o czym poinformował na Twitterze europoseł PO Paweł Zalewski) w związku z postawą rządu ukraińskiego poprosił, by ambasador tego kraju nie zjawiał się na skwerze Wołyńskim, gdzie upamiętniono ofiary zbrodni z 1943 roku.

Nieudana wizyta w Łucku była już tylko logiczną konsekwencją tego wszystkiego, co działo się wcześniej. I ostatecznym dowodem, że budowanie pojednania na kłamstwach czy półprawdach nie może się udać.

Źle się stało, że prezydent wziął w tym udział, idąc, niestety, tropem Lecha Kaczyńskiego, który w 65. rocznicę zbrodni też starał się za wszelką cenę nie urazić Ukraińców. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ta porażka czegoś Bronisława Komorowskiego nauczy. I że następnym razem nie będzie słuchał złych doradców, ale powie prawdę bez względu na kalkulacje polityczne.

Dobry wizerunek był do tej pory największym kapitałem Bronisława Komorowskiego. Jego efektem był rekordowy poziom zaufania, dający prezydentowi pierwsze miejsca wszelkich rankingów z 70-procentowym poparciem. A także akceptacja, co jeszcze niedawno było przecież nie do wyobrażania, ze strony znacznej części wyborców PiS.

Co się na ów wizerunek składało? To, że budzi szacunek, jest sympatyczny, bezkonfliktowy oraz „przywiązany do tradycji i wartości narodowych”, jak określono to w niedawnym sondażu CBOS. Krótko mówiąc, ma wszystkie te cechy, jakich Polacy od swojego prezydenta oczekują. W powszechnym odbiorze jest lepszą, bo konserwatywną, wersją Aleksandra Kwaśniewskiego z ziemiańskimi korzeniami, dużą rodziną i ładną opozycyjną kartą z czasów PRL.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne