Papież Franciszek, choć należy do pokolenia „starszych juniorów”, to – co pokazały zakończone Światowe Dni Młodzieży w Rio de Janeiro – świetnie dogaduje się z „młodszymi juniorami”. I nie idzie tylko o to, że Franciszek jest człowiekiem otwartym i szczerym. Że doskonale nawiązuje kontakt z ludźmi, którzy stoją lekko z boku Kościoła.
Nie to jest nawet najważniejsze, że ujmuje ludzi pokorą. Jasne, to wszystko też jest ważne. Przede wszystkim jednak Franciszek doskonale rozumie, co znaczy w praktyce zachęta II Soboru Watykańskiego, by Kościół, w tym także księża i biskupi, z uwagą czytali „znaki czasów”.
Nie pouczać świata
A jakie „znaki czasów” dziś biją po oczach?
Po pierwsze, żyjemy w świecie pełnym niesprawiedliwości i nierówności społecznych. Świecie, gdzie „mieć” jest ważniejsze niż „być”. Świecie, gdzie ekonomizacja życia stała się ważniejsza od etyki życia codziennego. Gdzie zysk przedkłada się nad solidarność. Jedną z ofiar tak budowanego świata są ludzie młodzi, których określa się mianem „straconego pokolenia”. Pokolenia pozbawionego nadziei, że jutro będzie tak jak dziś, tylko lepiej. To właśnie z tym pokoleniem papież spotkał się na plaży Copacabana.
Po drugie, papież doskonale rozumie, że największym wrogiem Kościoła nie jest nowoczesny świat, ale sam Kościół. Jeśli wiarygodność Kościoła jest podważana, to nie dlatego, że działają antykościelne media, że przeciw księżom spiskują ciemne siły, ale dlatego że przedstawiciele Kościoła nie żyją słowem Ewangelii, którą każdego dnia czytają i głoszą.