Kiedy miliarder z Doliny Krzemowej, który jeszcze rok temu nonszalancko ogłosił, że „ludzie nie chcą płacić za newsy w sieci”, a druk „będzie martwy za 20 lat”, nagle kupuje legendarny dziennik „The Washington Post”, musi zacząć furczeć nie tylko w dziennikarskim światku. I furczy: to nie jest pierwszy przypadek, gdy słynny tytuł prasowy zmienia właściciela, ale nigdy wcześniej nie było takiego nabywcy.
Łyżka do pieniędzy
Jeff Bezos jest współtwórcą i szefem Amazon.com, pioniera internetowego handlu, dziś jednego z gigantów tzw. nowej gospodarki. W marcu 2013 roku, jak skrupulatnie podają amerykańskie media, wartość jego osobistego majątku wynosiła 25,2 miliarda dolarów.
To pracoholik-szczególarz, a jednocześnie wizjoner: dwa dziesięciolecia temu tchnął, jak Mesjasz, nowe życie w murszejący biznes książkowy. Od tego czasu pokazał jeszcze kilka razy, że umie wytyczać nowe drogi tam, gdzie inni widzą wyłącznie chaos i upadek. „Jeffo” wydaje się więc idealnie pasować też na zbawcę gwałtownie topniejącego biznesu prasy drukowanej.
„Washington Post" zatrudnia grubo ponad 600 osób na etatach – stanowczo zbyt wiele
Wśród dziennikarzy szczególnie wybuchł entuzjazm: on po coś przecież kupuje tę ikonę przemysłu „martwych drzew i brudzącej farby”, prawda? Przyniesie upragniony przełom. Rozkmini, jak naprawić przetrącony przez Internet model biznesowy prasy. Powie wreszcie, jak przerzucić do sieci nie tylko kontent publikacji, ale też łyżkę zdolną do zgarniania pieniędzy.
Posypały się artykuły, analizy, cytaty. Niektóre tuzy dziennikarskiej branży w Stanach i w Anglii nie kryją nadziei, że miliarder po prostu weźmie zasłużoną redakcję na garnuszek. Bo „Post” kiedyś obalił prezydenta Richarda Nixona (ktoś pamięta aferę Watergate?), a ostatnio znów wstrząsnął waszyngtońskim establishmentem, publikując rewelacje Edwarda Snowdena. Bo bez prasy trudno wyobrazić sobie demokrację i bla-bla-bla.