O co walczy Gowin?

Wolta Gowina w PO to jasny punkt w naszej zatęchłej kulturze politycznej. Okazuje się, że w dobie postpolityki znalazł się człowiek, który w imię wyższych celów moralnych porzucił mocną pozycję w partii i godzi się płacić osobistą cenę za obronę wartości w przestrzeni publicznej.

Publikacja: 25.08.2013 08:55

Jakub Pacan

Jakub Pacan

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

W rozpalających emocje zmaganiach między Tuskiem a Gowinem, ich słownych utarczkach i wzajemnych kuksańcach, umyka nam pytanie podstawowe, po co Gowin to wszystko robi, jaki wewnętrzny imperatyw nakazał mu jawne wystąpienie przeciw wszechwładnemu premierowi?

Zapytany wprost w jednym z wywiadów po co wszedł do polityki, odpowiedział - "Po to – przepraszam, jeśli zabrzmi to patetycznie – żeby służyć Polsce i Polakom (...). Polityka jest misją, nie może być tylko zawodem, musi być powołaniem do tego, żeby działać na rzecz dobra wspólnego". Ten krakowski konserwatysta, filozof i uczeń ks. Józefa Tischnera jest, jak sam przyznaje, ulepiony z zupełnie innej gliny niż Donald Tusk. W czasie, gdy Tusk wykuwał swoją polityczną przyszłość na biesiadach zakrapianych dobrym winem, Gowin wkuwał klasyków filozofii i wspólnie ze swoim mentorem medytował nad pytaniami "kim jesteśmy" i "dokąd idziemy".

Jakkolwiek brzmiałoby to niewiarygodnie, Jarosław Gowin chce przywracać do polityki moralność. Z uporem maniaka przypomina w wywiadach o potrzebie postawy prawości i służebności w polityce.

Gowin wie, że kultura polityczna, czyli zbiór subiektywnych, niepisanych zasad postępowania w polityce, jest w demokracji o wiele ważniejsza od twardej litery prawa i norm administracyjnych. Powszechne potępienie dla niektórych złych praktyk (np. kłamstwa lub korupcji), o wiele bardziej przyczynia się do ich wyeliminowania niż najbardziej nawet drobiazgowe zapisy w kodeksach.

Partyjniactwo, dwory powstałe wokół liderów, kunktatorstwo, lęk przed reformami, arogancja władzy i uzależnienie od sondaży psują życie publiczne i ciągna Polskę w dół – wskazuje Gowin. Boli go nawet to, że słowo „obywatelska", w nazwie jego partii jest już jedynie pustą literą.

Dla przedstawicieli lewicy, m.in. Jacka Żakowskiego i Janusza Palikota, ta dążność byłego ministra sprawiedliwości do oczyszczenia polityki ze złych obyczajów jawi się jako niebezpieczne przywracanie metapolityki, która odwołując się do twardych wartości narzuca innym ludziom normy. Tak, Gowin chce przywracać normy, przypomina o znaczeniu wartości etycznych w życiu publicznym i mówi, że dla istnienia dobrego ładu politycznego w Polsce nie wystarczy zapewnić obywatelom ciepłą wodę w kranie i zalegalizować konopię indyjską.

Jemu chodzi o fundamenty, o spojrzenie na cele finalne naszej polityki i postawę odpowiedzialności wobec przyszłych pokoleń. „Dzisiaj potrzebujemy bardzo zdecydowanych działań, żeby polska gospodarka odzyskała ten tracony wyraźnie z miesiąca na miesiąc dynamizm rozwojowy. W „Gazecie Wyborczej" już w poprzedniej kadencji przeczytałem, że jestem „ajatollahem" polskiej polityki. Ja nie wstydzę się swoich poglądów. Wprost przeciwnie! A jednym z moich celów jest zbudowanie takiej samej odwagi i dumy ze swoich poglądów u milionów Polaków, którzy dziś znajdują się pod ogromną presją mediów, pod tak wielkim naciskiem ideologicznej poprawności, że często boją się mówić otwarcie to, co naprawdę myślą" - mówił w wywiadzie dla tygodnika „Niedziela".

Tego chyba najbardziej boją się jego krytycy, że uda mu się przekonać Polaków, iż postęp i nowoczesność wcale nie muszą oznaczać wyrzeczenia się swojej katolickiej tożsamości. Przeciwnie, może się nawet okazać, że połączenie odważnych reform z chrześcijańską zasadą dobra wspólnego da Polsce takiego kopa jak Węgrom, a wiadomo nie od dziś, że Budapeszt nad Wisłą to najczarniejszy sen polskiej lewicy.

W rozpalających emocje zmaganiach między Tuskiem a Gowinem, ich słownych utarczkach i wzajemnych kuksańcach, umyka nam pytanie podstawowe, po co Gowin to wszystko robi, jaki wewnętrzny imperatyw nakazał mu jawne wystąpienie przeciw wszechwładnemu premierowi?

Zapytany wprost w jednym z wywiadów po co wszedł do polityki, odpowiedział - "Po to – przepraszam, jeśli zabrzmi to patetycznie – żeby służyć Polsce i Polakom (...). Polityka jest misją, nie może być tylko zawodem, musi być powołaniem do tego, żeby działać na rzecz dobra wspólnego". Ten krakowski konserwatysta, filozof i uczeń ks. Józefa Tischnera jest, jak sam przyznaje, ulepiony z zupełnie innej gliny niż Donald Tusk. W czasie, gdy Tusk wykuwał swoją polityczną przyszłość na biesiadach zakrapianych dobrym winem, Gowin wkuwał klasyków filozofii i wspólnie ze swoim mentorem medytował nad pytaniami "kim jesteśmy" i "dokąd idziemy".

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?