Platforma Tuska czy obywatelska

Przewodniczący PO dzieląc się odpowiedzialnością, musiałby zarazem podzielić się władzą. Czy mógłby w tym przedsięwzięciu liczyć na lojalnych partnerów? – zastanawia się publicysta.

Publikacja: 01.09.2013 20:00

Andrzej Kostarczyk

Andrzej Kostarczyk

Foto: Fotorzepa, Andrzej Wiktor And Andrzej Wiktor

Red

Najgorsze, co może spotkać polityka, to popadnięcie w śmieszność. To przypadłość tym bardziej przykra, że zazwyczaj odbiera mu klasę, nie odbierając dobrego samopoczucia.

Grono działaczy Platformy Obywatelskiej domagających się usunięcia z partii Jarosława Gowina ociera się o to niebezpieczeństwo. Nawet jeśli czołowy konserwatysta jest, w ich ocenie, zbyt krytyczny wobec kierownictwa i linii politycznej ugrupowania, taka represjonująca reakcja jest dla formacji, która ma ambicje ustalać wysokie standardy demokracji, osobliwa. Nie mieści się w kanonie partii europejskich, do których Platforma należy. Raczej nie zdarza się tam, aby relegowano z szeregów partyjnych polityków, którzy są w sporze z liderem. Jeśli przegrywają z nim współzawodnictwo, po prostu tracą wpływy i przestają się liczyć.


Wybory przewodniczącego niczego nie nie wyprowadziły partii na prostą


Nerwowy dygot

Nerwowość platformerskich jastrzębi ma kilka powodów. Partie zawsze wpadają w nerwowy dygot, gdy zbliżają się wybory i spadają im notowania. Zaczynają się przedbiegi do ustalania list wyborczych, a kolejność miejsc na nich staje się sprawą życia lub śmierci. W takiej atmosferze chętnie, pod dowolnym pretekstem, wycina się konkurentów. Łatwiej zapewnić sobie reelekcję.

Tę obserwację wydaje się potwierdzać charakter zarzutów formułowanych pod adresem Gowina. W Platformie nie odbyła się żadna merytoryczna debata, która stanowiłaby płaszczyznę wymiany poglądów między nim i jego przeciwnikami. W rezultacie akt oskarżenia przeciw niemu ma charakter inkwizytorski; ma zostać ukarany za całokształt.
Kolejny powód nerwowego poruszenia Platforma dzieli z większością partii III RP. Wynika on z nieumiejętności zachowania skuteczności przy jednoczesnym prawie do krytyki i otwartego wyrażania poglądów. Inaczej mówiąc, jest to kwestia jedności i wewnętrznego pluralizmu. Polskie partie mają z tym problemem regularne kłopoty. Rozwiązują je – z wyjątkiem PSL – przez rozłam lub karne wyrzucenie za burtę kontestatorów.
Trudności Platformy potęguje jej ideowa wielonurtowość. Dopóki liberałowie i konserwatyści maszerowali pod wspólnym sztandarem, nie zabiegając o to, kto trzyma drzewce, dopóty Donald Tusk mógł tym sztandarem swobodnie wymachiwać. Przyzwyczajony do pragmatycznego zarządzania ugrupowaniem, które żyło głównie walką interesów, został zaskoczony nowym zjawiskiem – ostrą konfrontacją ideową. Tym bardziej że po raz pierwszy orientacja konserwatywna zyskała w osobie Gowina przywódcę. Dwudziestoprocentowe poparcie dla niego to wynik, którego Donald Tusk lekceważyć nie może.

Byłoby uproszczeniem, gdyby traktować wyniki wyborów w PO jako wykładnik rozkładu sił między konserwatystami i liberałami. Kultura polityczna tej partii nie pozwalała dotąd na ukształtowanie się dojrzałych form funkcjonowania frakcji kierujących się wartościami. Dlatego trudno niekiedy dokładnie określić, w jakim przypadku chodzi o spór światopoglądowy, a w jakim o pospolitą grę interesów.

Tak czy owak, Platforma weszła w fazę krytyczną i jej lider musi się zastanowić, czy jego zwycięstwo jest rzeczywiście potwierdzeniem efektywności dotychczasowego stylu sprawowania przywództwa. Zwłaszcza iż nastąpiło przy zastanawiająco niskiej frekwencji.

Pyrrusowe zwycięstwo?

Wybory przewodniczącego niczego nie rozstrzygnęły i nie wyprowadziły partii na prostą. Jakie będzie następne posunięcie premiera? Pole manewru w polityce rządu jest ograniczone i w zasadzie sprowadza się do rekonstrukcji gabinetu. Nikt już nie spodziewa się podjęcia poważniejszych wysiłków reformatorskich, tym bardziej że ich konsekwencje nie przysporzyłyby rządowi popularności. Coraz bardziej problematyczne stają się możliwości pobudzenia gospodarki poprzez fundusze unijne, ich uruchomienie wymaga bowiem wkładu własnego. W finansach państwa zaś zionie coraz większa dziura budżetowa, nie ma więc skąd czerpać koniecznych środków. Minister finansów widzi ratunek w likwidacji OFE. Nie usuwa to strukturalnych przyczyn deficytu budżetu, a osłabia system emerytalny i zmniejsza wiarygodność polityki finansowej państwa. Na tym przykładzie widać wyraźnie, jak w działaniach rządu realizacja celów strategicznych traci na znaczeniu na rzecz bieżącego administrowania. Tymczasem nastroje pogarszają się i narasta absmak Polaków do całej klasy politycznej. Niewykluczone, że Platforma doświadcza tego właśnie na własnej skórze.

Połowa jej członków w ogóle nie jest zainteresowana wyborem przewodniczącego. Jaki odsetek jej elektoratu byłby gotowy pofatygować się do urn, aby ocalić prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz w warszawskim referendum? Kierownictwo Platformy wydaje się już znać odpowiedź, dlatego wolałoby o to warszawiaków nie pytać.

W tych warunkach nie dziwią niekorzystne dla PO i rządu sondaże. Z doświadczenia poprzednich ekip wynika mało optymistyczna prognoza; ani SLD, ani AWS nie udało się odwrócić spadkowego trendu. Czy Platformie się to uda? Szanse są niewielkie, dlatego realną stawką w tej grze nie jest zwycięstwo w wyborach parlamentarnych za dwa lata, lecz utrzymanie partii, przynajmniej do tego czasu, w dobrej kondycji. Odnowiona PO mogłaby nadal liczyć na niezły wynik i utrzymanie mocnej pozycji w kolejnym rozdaniu koalicyjnym.

Jeśli to założenie jest słuszne, należałoby przeanalizować możliwe scenariusze. Wariant ekskluzywny oznaczałby scentralizowanie procesu podejmowania decyzji w ręku Tuska i uciszenie wszystkich oponentów. Inkluzywny – kolektywne przywództwo pod mniej czy bardziej zdecydowaną batutą premiera. Oba te scenariusze obarczone są różnego rodzaju ryzykiem.

Pierwszy jest łatwiejszy do przeprowadzenie w tym sensie, że Donald Tusk praktykował go przez ostatnie lata i jest świetnie obznajomiony z didaskaliami. Zarówno on, jak i aktywiści PO, dobrze znają jego plusy i minusy. Jeśli się powiedzie, pozwoli utrzymać jedność partii, lecz jeśli wydarzenia wymkną się spod kontroli szefa, urzeczywistni się koszmar déjà vu pamiętany z historii AWS. Donald Tusk góruje jednak nad Jerzym Buzkiem zarówno siłą woli, jak i zasobem narzędzi, jakie ma do dyspozycji, jest to więc dla niego opcja kusząca.

Drugi scenariusz przypominałby do pewnego stopnia przekształcenie monarchii absolutnej w monarchię konstytucyjną. Wymagałoby to od Tuska wykazania tych cech przywódczych, których dotąd raczej nie ujawniał: delegowania uprawnień, pracy w zespole silnych indywidualności, tworzenia właściwych form pluralizmu opinii. Przewodniczący PO dzieląc się odpowiedzialnością, musiałby zarazem podzielić się władzą. Czy mógłby w tym przedsięwzięciu liczyć na lojalnych partnerów?

Mniej indyka

Tym pytaniem wracamy do przypadku Jarosława Gowina. Dylemat, przed którym postawił on premiera, ilustruje XIX-wieczna anegdota o białym plantatorze i Murzynie, który mu zjadł indyka. Pan zastanawia się, jak powinien postąpić. Jeśli okaże pobłażliwość, domowe ptactwo może znaleźć się w niebezpieczeństwie, jeśli wyrzuci Murzyna z plantacji, pozbawi się siły roboczej, a nie zyska pewności, czy na indycze stado nie zapolują inni. Pyta winowajcę, czy ma coś na swoje usprawiedliwienie. Ten odpowiada: „Pan mieć mniej indyka, za to więcej Murzyna”.

Opowiastka nie mówi, jaką decyzję podjął plantator. Premier podjąć ją musi. Na ile „mniej indyka” może przystać i na ile „więcej Murzyna” może pozwolić. Pewnie wolałby rozstrzygać ten dylemat w realiach plantacji z XIX wieku. We współczesnej demokracji skala tego wyzwania rośnie do trzeciej potęgi. Politycy zwykle liczą na opatrzność i na błędy przeciwników. Jeśli Donald Tusk pielęgnował podobne nadzieje, do tej pory, go nie zawodziły. Tym razem musi jednak znacznie więcej dołożyć od siebie.

Autor był wiceministrem spraw zagranicznych w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego. Posłem Porozumienia Centrum i Ruchu dla Rzeczpospolitej w latach 1991–1993. Potem bezpartyjny. Wydawca książek.

Najgorsze, co może spotkać polityka, to popadnięcie w śmieszność. To przypadłość tym bardziej przykra, że zazwyczaj odbiera mu klasę, nie odbierając dobrego samopoczucia.

Grono działaczy Platformy Obywatelskiej domagających się usunięcia z partii Jarosława Gowina ociera się o to niebezpieczeństwo. Nawet jeśli czołowy konserwatysta jest, w ich ocenie, zbyt krytyczny wobec kierownictwa i linii politycznej ugrupowania, taka represjonująca reakcja jest dla formacji, która ma ambicje ustalać wysokie standardy demokracji, osobliwa. Nie mieści się w kanonie partii europejskich, do których Platforma należy. Raczej nie zdarza się tam, aby relegowano z szeregów partyjnych polityków, którzy są w sporze z liderem. Jeśli przegrywają z nim współzawodnictwo, po prostu tracą wpływy i przestają się liczyć.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Wybory prezydenckie w Polsce: Sikorski lepszy niż Trzaskowski
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Wybory prezydenckie w USA. Jeden wynik już znamy – przegrała demokracja
Analiza
Anna Słojewska: UE bliżej do Kamali Harris, ale nie we wszystkim się z nią będzie zgadzać
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Polska musi być silniejsza. Bez względu na to, kto wygra w USA
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Opinie polityczno - społeczne
Greenpeace: Czy Ameryka zmieni się w stację paliw?