W tych warunkach nie dziwią niekorzystne dla PO i rządu sondaże. Z doświadczenia poprzednich ekip wynika mało optymistyczna prognoza; ani SLD, ani AWS nie udało się odwrócić spadkowego trendu. Czy Platformie się to uda? Szanse są niewielkie, dlatego realną stawką w tej grze nie jest zwycięstwo w wyborach parlamentarnych za dwa lata, lecz utrzymanie partii, przynajmniej do tego czasu, w dobrej kondycji. Odnowiona PO mogłaby nadal liczyć na niezły wynik i utrzymanie mocnej pozycji w kolejnym rozdaniu koalicyjnym.
Jeśli to założenie jest słuszne, należałoby przeanalizować możliwe scenariusze. Wariant ekskluzywny oznaczałby scentralizowanie procesu podejmowania decyzji w ręku Tuska i uciszenie wszystkich oponentów. Inkluzywny – kolektywne przywództwo pod mniej czy bardziej zdecydowaną batutą premiera. Oba te scenariusze obarczone są różnego rodzaju ryzykiem.
Pierwszy jest łatwiejszy do przeprowadzenie w tym sensie, że Donald Tusk praktykował go przez ostatnie lata i jest świetnie obznajomiony z didaskaliami. Zarówno on, jak i aktywiści PO, dobrze znają jego plusy i minusy. Jeśli się powiedzie, pozwoli utrzymać jedność partii, lecz jeśli wydarzenia wymkną się spod kontroli szefa, urzeczywistni się koszmar déjà vu pamiętany z historii AWS. Donald Tusk góruje jednak nad Jerzym Buzkiem zarówno siłą woli, jak i zasobem narzędzi, jakie ma do dyspozycji, jest to więc dla niego opcja kusząca.
Drugi scenariusz przypominałby do pewnego stopnia przekształcenie monarchii absolutnej w monarchię konstytucyjną. Wymagałoby to od Tuska wykazania tych cech przywódczych, których dotąd raczej nie ujawniał: delegowania uprawnień, pracy w zespole silnych indywidualności, tworzenia właściwych form pluralizmu opinii. Przewodniczący PO dzieląc się odpowiedzialnością, musiałby zarazem podzielić się władzą. Czy mógłby w tym przedsięwzięciu liczyć na lojalnych partnerów?
Mniej indyka
Tym pytaniem wracamy do przypadku Jarosława Gowina. Dylemat, przed którym postawił on premiera, ilustruje XIX-wieczna anegdota o białym plantatorze i Murzynie, który mu zjadł indyka. Pan zastanawia się, jak powinien postąpić. Jeśli okaże pobłażliwość, domowe ptactwo może znaleźć się w niebezpieczeństwie, jeśli wyrzuci Murzyna z plantacji, pozbawi się siły roboczej, a nie zyska pewności, czy na indycze stado nie zapolują inni. Pyta winowajcę, czy ma coś na swoje usprawiedliwienie. Ten odpowiada: „Pan mieć mniej indyka, za to więcej Murzyna”.
Opowiastka nie mówi, jaką decyzję podjął plantator. Premier podjąć ją musi. Na ile „mniej indyka” może przystać i na ile „więcej Murzyna” może pozwolić. Pewnie wolałby rozstrzygać ten dylemat w realiach plantacji z XIX wieku. We współczesnej demokracji skala tego wyzwania rośnie do trzeciej potęgi. Politycy zwykle liczą na opatrzność i na błędy przeciwników. Jeśli Donald Tusk pielęgnował podobne nadzieje, do tej pory, go nie zawodziły. Tym razem musi jednak znacznie więcej dołożyć od siebie.
Autor był wiceministrem spraw zagranicznych w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego. Posłem Porozumienia Centrum i Ruchu dla Rzeczpospolitej w latach 1991–1993. Potem bezpartyjny. Wydawca książek.