Nie chodzi o rozbiór Polski

Decentralizacja kraju zyskała zaskakująco duży rozgłos. Niestety, została przedstawiona w karykaturalnym świetle jako koncepcja rozbicia państwa – piszą twórcy koncepcji #ZdecentralizowanaRP.

Publikacja: 10.06.2019 20:58

Nie chodzi o rozbiór Polski

Foto: Adobe Stock

Zamiast proponowanej przez prezydenta Andrzeja Dudę poważnej dyskusji o kwestiach ustrojowych, mamy do czynienia z wciągnięciem koncepcji zdecentralizowanej Rzeczypospolitej do walki międzypartyjnej. Zasadniczy błąd osób uważających, że strategiczna decentralizacja jest równoznaczna ze znanym ze średniowiecza rozbiciem dzielnicowym, polega na niezrozumieniu mechanizmów rządzących współczesnymi państwami, które są znacznie bardziej złożonymi organizmami, niż miało to miejsce jeszcze 100 lat temu. Drugi błąd krytyków polega na rozumowaniu zero-jedynkowym, że albo możemy mieć do czynienia ze scentralizowanym państwem unitarnym, albo z państwem federalnym, w którym regiony mają głęboką autonomię. W rzeczywistości możliwe jest stworzenie modelu pośredniego, który nazywamy „zdecentralizowanym państwem unitarnym".

Trzy problemy

Przeniesienie części kompetencji z Warszawy do władz samorządowych nie musi oznaczać zagrożenia dla państwa jednolitego tak długo, jak długo w tę operację wbudowane są bezpieczniki. Dziś głównym bezpiecznikiem jest art. 171 konstytucji, który mówi, że premier i wojewodowie sprawują nadzór nad jednostkami samorządu terytorialnego w zakresie legalności, a Sejm, na wniosek premiera, może rozwiązać organ stanowiący samorządu terytorialnego, jeżeli organ ten rażąco narusza konstytucję lub ustawy. W naszym przekonaniu kompetencję tę powinien przejąć od premiera prezydent. W każdym z tych dwóch wariantów istnieje gwarancja zachowania jednolitości państwa.

Jednym z najważniejszych powodów, dla których warto już teraz dyskutować o decentralizacji, będzie konieczność skoncentrowania się przez władze w Warszawie na trzech głównych grupach problemów, z którymi przyjdzie się zmierzyć Polsce w najbliższych latach. Pierwsza wiąże się z procesem starzenia się społeczeństwa, co będzie pogłębiało problemy publicznej służby zdrowia oraz systemu emerytalnego. Z kolei coraz wyraźniejsze zapotrzebowanie na ludzi do pracy już rodzi konieczność zwiększania imigracji.

Druga wielka grupa problemów wiąże się z zaniechaniami w polityce energetycznej, do jakich doszło po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Kolejne rządy zlekceważyły dekarbonizacyjną politykę UE, w rezultacie czego w najbliższych latach władza będzie musiała podjąć znacznie więcej niż dotąd działań, by zapewnić gospodarce energię z innych źródeł niż węgiel.

Trzeci wielki obszar, który będzie wyzwaniem dla rządów w najbliższym dziesięcioleciu, wiąże się z kryzysem hydrologicznym, powodującym coraz wyraźniejszy deficyt wody w różnych regionach Polski. Postępujące ocieplenie klimatu może już w najbliższych latach wywołać poważne problemy społeczne, związane m.in. z wyludnianiem się pozbawionych wody obszarów kraju.

Przykład edukacji

Silne państwo to takie, które będzie w stanie skoncentrować się na tych kwestiach. Aby to było możliwe, należy podjąć próbę odciążenia władz centralnych od części problemów, które znacznie lepiej mogą rozwiązać samorządy. Sądzimy, że pierwszym wielkim obszarem, który mógłby podlegać decentralizacji, jest edukacja. Zadania w obszarze oświaty są już, co prawda, w znacznym stopniu wykonywane przez samorząd, ale to Warszawa ustala, co i w jaki sposób ma być realizowane. A samorządy działają jak armia wykonująca polecenia z centrum.

Praktyka ostatnich lat pokazuje, że co chwilę te rozkazy potrafią wskazywać diametralnie odmienne kierunki. Zasoby i energia samorządów angażowane są w odwracanie tego, co kilka lat temu w pocie czoła budowano. Dobrym tego przykładem było zamieszanie związane z obniżeniem wieku obowiązku szkolnego, które wymagało dużych inwestycji infrastrukturalnych, na wiele miesięcy angażowało siły rządu, by pokonać opór niechętnych zmianom, a dla wielu rodziców i dzieci oznaczało stres i niepewność. Wszystko po to, by tę zmianę cofnąć, gdy tylko doszło zmiany władzy.

Tymczasem wiosenny, ogólnopolski strajk nauczycieli pokazał, że kolejny już rząd centralny ma coraz większe problemy z edukacją. Nie znikną one, nawet jeśli we wrześniu protest nauczycieli nie zostanie wznowiony. Zmiany wprowadzone w ostatnich latach w szkolnictwie (także i wyższym) dopiero ujawnią skalę napięć i konfliktów, jakie istnieją w tej sferze. Już dochodzą do nich kolejne, bowiem niespostrzeżenie w naszych szkołach pojawiło się bardzo dużo uczniów niebędących etnicznymi Polakami. Nastąpiło to mimo oficjalnie antyimigranckiej retoryki obecnego rządu.

„Uczący się" system

Nikt tak naprawdę nie wie czego i jak mamy uczyć w świecie, w którym już za jedną lub dwie dekady, będziemy konkurować z zaawansowaną sztuczną inteligencją. Dlatego w edukacji potrzebujemy nie kolejnej „kompleksowej reformy", ale systemu uczącego się, testującego nowe rozwiązania i zdolnego do zmiany kierunku, jeśli wymaga tego rozwój cywilizacyjny i gospodarczy. Nasza propozycja wojewódzkich systemów edukacyjnych, koordynowanych w ramach nowej instytucji – kolegium województw – jest właśnie próbą stworzenia takiego „uczącego się" systemu.

Na przykładzie edukacji przedstawiliśmy tu bardziej generalny model dokończenia reformy samorządowej. W obszarach, gdzie już dziś zadania publiczne realizowane są przez samorządy, przekazujemy województwom prawo regulacji danej dziedziny aktami prawa miejscowego, a wykonywanie zadań na podstawie tych regulacji pozostawiamy gminom i powiatom. Każdy w tym modelu ma swoją rolę: województwa są głównym regulatorem spraw samorządowych, gminy i powiaty – wykonawcą zadań, prezydent – nadzorcą legalności działań samorządu i strażnikiem jednolitości Rzeczypospolitej, a Sejm i rząd skupiają się na wspomnianych wcześniej kluczowych priorytetach państwa. Zamiast totalnej wojny o Warszawę, każdy ma tutaj pole do działania.

Gwałtowny atak

Tak wzmocniony i uporządkowany ustrój samorządowy mógłby też przyjąć dodatkowe zadania w obszarze szeroko pojętej polityki gospodarczej. Krytycy PiS wyśmiewają, będący na razie tylko na slajdach, plan Morawieckiego, zapominając, że podobne wcześniejsze próby – plan Hausnera czy strategia Boniego – również kończyły na półkach. Materializują się tymczasem regionalne programy operacyjne, które urzędy marszałkowskie regularnie przygotowują na potrzeby dotacji unijnych. Połączenie tych kompetencji z większą władzą regulacyjną samorządowych województw, w zakresie ustroju szkolnictwa wyższego, modelu kształcenia zawodowego, form wspierania przedsiębiorców i polityki, dałoby w końcu szansę stworzenia spójnych i faktycznie wdrażanych strategii rozwojowych – tyle że dla województw. Byłby to istotny impuls rozwojowy.

Zastanawiając się nad przyczynami, dla których nasze propozycje wywołały tak gwałtowny atak, zauważyliśmy pewien paradoks. Z jednej bowiem strony, z obozu rządzącego płynie ostra krytyka warszawskich elit, które nie potrafiły rozwiązać istotnych problemów stojących przed Polską. W dużym stopniu podzielamy ten punkt widzenia. Z drugiej jednak, propozycja oddania większej władzy lokalnym elitom oraz obywatelom wywołuje głęboki opór. Można zatem przypuszczać, że celem PiS nie jest zbliżenie władzy do obywatela, jak oficjalnie deklaruje partia, ale zastąpienie starej stołecznej elity nową. Wierzymy, że spokojna refleksja nad naszą propozycją, oderwana od bieżącej walki wyborczej, w której nie jesteśmy stroną, pozwoli obozowi rządzącemu raz jeszcze przemyśleć swoje stanowisko.

W szczególności zaskakuje stanowisko, jakie zajęli w tej sprawie niektórzy ludzie z otoczenia prezydenta, który, aby zapewnić sobie reelekcję w przyszłym roku, będzie potrzebował głosów także i tych obywateli, którzy nie popierają PiS. Zaskakują komentarze prezydenckiego ministra Andrzeja Dery, że dążymy do rozbiorów Polski, dopuściliśmy się jej zdrady i w najlepszym razie jesteśmy politycznymi głupcami. Ataki, jakie spadły na nasze środowisko, które odpowiedziało na apel prezydenta Andrzeja Dudy z 2017 roku, by nie ustawać w dyskusji nad zmianami w ustroju Polski, nie są zachęcające dla obywateli zatroskanych o losy kraju.

Prof. Antoni Dudek jest historykiem na UKSW, dr hab. Anna Wojciuk jest politologiem na UW. Autorzy są członkami zarządu stowarzyszenia Inkubator Umowy Społecznej i współtwórcami koncepcji #ZdecentralizowanaRP

Zamiast proponowanej przez prezydenta Andrzeja Dudę poważnej dyskusji o kwestiach ustrojowych, mamy do czynienia z wciągnięciem koncepcji zdecentralizowanej Rzeczypospolitej do walki międzypartyjnej. Zasadniczy błąd osób uważających, że strategiczna decentralizacja jest równoznaczna ze znanym ze średniowiecza rozbiciem dzielnicowym, polega na niezrozumieniu mechanizmów rządzących współczesnymi państwami, które są znacznie bardziej złożonymi organizmami, niż miało to miejsce jeszcze 100 lat temu. Drugi błąd krytyków polega na rozumowaniu zero-jedynkowym, że albo możemy mieć do czynienia ze scentralizowanym państwem unitarnym, albo z państwem federalnym, w którym regiony mają głęboką autonomię. W rzeczywistości możliwe jest stworzenie modelu pośredniego, który nazywamy „zdecentralizowanym państwem unitarnym".

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Najniższe instynkty Donalda Tuska
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Nowa Lewica od nowa
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Porawski: Wewnętrzna niespójność KPO
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Kaczyński dogadał się z Ziobrą. PiS ma kandydata na prezydenta RP
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Rok traumy i nienawiści. Palestyńscy liderzy nie potępili Hamasu za 7 października