Na mnie zawsze możecie liczyć" – wciąż brzmią mi w uszach słowa, którymi puentował swoje przemówienie 4 czerwca na Długim Targu, w gdańskiej enklawie wolności Donald Tusk. Słuchacze reagowali z entuzjazmem, ale kompletnie bez zrozumienia, co przewodniczący ma na myśli. Bo było to skrajnie niejasne. Czy Tusk swoich wyznawców „coachuje"? Czy wygłasza deklarację, że zamierza stanąć na czele opozycji? Czy też decyduje się na dotychczasową rolę Wujka Dobra Rada z niezapomnianego „Misia" Stanisława Barei, podpowiadając takie oto mądrości, że trzeba się trzymać razem, walczyć i nie dać się podzielić. No i wykorzystać internet, kiedy „oni" mają telewizję. Zaiste świetne podpowiedzi. Równie trudno na nie wpaść, jak trafić po wiecu do domu. W pełnym uniesieniu. Z mocną wiarą, ale głową równie pustą jak dotąd.
Naród oczekiwał
Nie po raz pierwszy zresztą. Każde objawienie się Donalda Tuska na polskiej scenie wiąże się z oczekiwaniem przeciwników dobrej zmiany na jakąś ważną deklarację. Czy powie coś ważnego tym razem? Dostawałem esemesy od znajomych i przed ostatnim gdańskim wystąpieniem przewodniczącego. Do tej pory w kolejnych mowach, zarówno tej na Uniwersytecie Warszawskim, jak i na urodzinach „Gazety Wyborczej", był tajemniczy, a niektórzy twierdzą, że lawirował. Owszem, trudno mieć wątpliwości, że popiera opozycję, a nawet sufluje jej scenariusze, ale to mało. Zwłaszcza gdy rozchodziły się dość szeroko wieści o jego prawdziwych (Ruch 4 Czerwca) lub domniemanych planach: „będzie próbował wysadzić Schetynę z siodła", „mobilizuje samorządowców", „będzie ubiegał się o prezydenturę".
Plotka budzi oczekiwania. Temperatura politycznego sporu potęguje echo. Nadzieja, że wróci najlepszy strateg obozu liberalnego rozbudza oczekiwania. A Tusk nic. Jego wystąpienia, choć ideowo jednoznaczne i świetne retorycznie, nie rozwiązywały żadnej zagadki. W tym sensie były puste.
A może nie może
Tego nie jestem pewien. Narracja rządzących, że jako przewodniczący Rady Europejskiej nie ma prawa angażować się w narodową politykę partyjną, jest ściśle intencjonalna. PiS tak właśnie próbuje ustawić Tuska, jako postać z natury neutralną. To dla PiS niewątpliwie wygodne, ale czy w istocie konieczne?
Przede wszystkim prawo europejskie nie zezwala mu na sprawowanie żadnego krajowego urzędu. Ale czy to oznacza, że nie może się o taki ubiegać? Przykład poddanego podobnym ograniczeniom Fransa Timmermansa, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, temu przeczy. Timmermans nie tylko angażuje się we własną kampanię, ale w czasie kampanii do Parlamentu Europejskiego wspierał partie liberalne za granicą. W Polsce poparł publicznie Roberta Biedronia. Czy ktoś mu tego zakazywał? Nie. Timmermans rozumie po prostu europejską demokrację, która polega na budowaniu wpływu w granicach prawa. Jeśli chce się być wybranym, wzmocnić własną frakcję w PE, trzeba się angażować.