Dyskryminacja pracobiorców
Kolejne polskie rządy starały się (z mniejszym lub większym sukcesem) wprowadzać przepisy ułatwiające życie przedsiębiorcom. Wymieńmy kilka przykładów z ostatnich lat: elastyczny czas pracy, likwidacja zaświadczeń, wprowadzenie VAT kasowego. Nikt (lub prawie nikt) nie kwestionuje słuszności tych kroków. To przedsiębiorcy tworzą gospodarkę rynkową, im mniej energii i czasu tracą na biurokratyczne obowiązki, tym więcej energii mogą poświęcić działalności własnego przedsięwzięcia.
Trzeba jednak przyznać, że te niekiedy spektakularne ułatwienia dla przedsiębiorców (podkreślę raz jeszcze: słuszne i potrzebne) miały mało swoich odpowiedników, jeśli chodzi o przepisy dotyczące pracobiorców. Oni nie doczekali się wielu zmian, które mogłyby być z ich punktu widzenia odpowiednikiem „VAT kasowego" albo „elastycznego czasu pracy". Jedyna głęboka zmiana, jaka przychodzi na myśl, to skokowy wzrost płacy minimalnej: pod rządami PO-PSL (w ciągu sześciu lat) wzrosła ona o 79 proc. Kłopot w tym, że objęła jedynie pracowników związanych formą z etatem.
Trudno za odpowiednik ułatwień dla przedsiębiorców uznać wprowadzoną wiele lat temu możliwość odpracowania wyjść prywatnych albo tzw. urlop na żądanie, złośliwie nazywany (swoją drogą, tania to złośliwość) „kacowym". Podobnie jest z fundamentalnie zreformowanymi urlopami rodzicielskimi. One są rozwiązaniem bardziej z obszaru polityki prorodzinnej niż prawa pracy (bo bezdzietny pracownik z tego rozwiązania nie skorzysta).
Kiedyś państwo polskie uczyniło swoim priorytetem – całkowicie zresztą słusznie! – walkę z korupcją. Nikt wówczas nie twierdził, że wcześniej z korupcją nie próbowano walczyć. Robili to przecież policjanci, prokuratorzy i sędziowie. Niemniej jednak ustawodawca (wspierany przez rząd i, jak się dziś wydaje, także opinię publiczną) uznał, że potrzebne jest nowe, dodatkowe narzędzie. Tak powstało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Instytucja skoncentrowana na walce z jedną patologią, uznaną za szczególnie groźną.
Oczywiście nie można stosować automatycznie analogii, przestępstwa korupcyjne to coś innego niż przypadki łamania prawa pracy. Istota pozostaje jednak ta sama: skoro kiedyś państwo uznało, że korupcja to rak i należy z nim walczyć także nowymi narzędziami, być może dojrzeliśmy do sytuacji, w której państwo powinno stwierdzić, że patologie na rynku pracy też są równie niszczące dla społeczeństwa i gospodarki. I też potrzebują nowych, bardziej radykalnych rozwiązań.
Jeśli potrafiliśmy stworzyć CBA, stwórzmy równie skuteczne narzędzie do przestrzegania wszystkich zapisów prawa pracy. To nie musi być nowy urząd, nowa instytucja. Może lepszym rozwiązaniem jest radykalne wzmocnienie już istniejącej Państwowej Inspekcji Pracy, arsenału jej kar i możliwości, połączone z przemyślaną modyfikacją przepisów? Czy wiedzieliście Państwo, że średnia kara, jaką PIP nakłada na przedsiębiorcę, który wcisnął pracownikowi umowę-zlecenie tam, gdzie powinien był zaoferować umowę o pracę, to 1200 złotych? Żadna suma piechotą nie chodzi, ale 1200 złotych kary w obliczu wielokrotnie większej korzyści (dla pracodawcy) jakoś nie robi wrażenia.