Nowy sezon japońskiej pierwszej ligi, której pełna nazwa to J. League Division 1, rozpoczął się 1 marca. Tydzień później, 8 marca doszło do poważnego incydentu. Podczas meczu w Saitamie kibice gospodarzy Urawa Red wywiesili transparent z rasistowskim napisem „Japanese only", czyli „tylko dla Japończyków". Nie wiadomo do kogo skierowany był ten przyjazny przekaz, nie wiązały się z nim żadne zamieszki, nikt nikogo nie zaczepiał. Kibice dali upust swoim nastrojom, a zdjęcie szybko rozeszło się na Twitterze. Japońskie media początkowo unikały nazwania rzeczy po imieniu i w komentarzach o wydarzeniu nie można było usłyszeć sformułowań nawiązujących do dyskryminacji czy rasizmu. Pojawiały się przedziwne opinie o tym, że kibicom chodziło o to, by wzmocnić pozycję całej ligi albo by zmotywować swój klub Urawa do sprowadzenia większej liczby zagranicznych piłkarzy. Język japoński jest pełen wieloznaczności, ale Japanese only napisane po angielsku trudno rozumieć inaczej niż jako wstęp do dalszego okazywania niechęci do obcych.
Co złego, to gaijin
Japończycy nie muszą uczyć się niechęci do ludzi spoza kraju. Cudzoziemiec od zawsze nazywany był gaijinem, kimś z zewnątrz, słowem, do którego na przestrzeni wieków przylgnęło wiele pejoratywnych konotacji. Cudzoziemcy chcieli w XVI wieku Japonię nawracać, uzależniać od dostaw swoich towarów i dostarczać własną broń. Dla Japończyków byli groźni, nieznani i kompletnie odstający od rodzimej kultury. Szogunom wygodniej było nazwać ich obcymi niż uczyć się zrozumienia dla zagranicy. Ponad dwa wieki izolacji kraju utrwaliły w mentalności obywateli ten stan rzeczy. Skapitulowano dopiero przed amerykańską potęga militarną, gdy w połowie XIX wieku w tokijskim porcie pojawiły się „czarne okręty", czyli nowoczesne wówczas pancerniki. Trudno było dyskutować z armatami, gdy samemu strzelało się z łuków, ale Japończycy nie zapominają krzywd. Szybko nadrobiono straty technologiczne i dopasowano się do nowych realiów. Japonia potrafiła pokonać na morzu ogromną flotę carskiej Rosji i ponownie zamknąć się we własnym świecie. Skutki znamy – II wojna światowa, zbrodnie popełniane na ludności Chin, Korei i wielu innych państw Azji Południowo-Wschodniej. Japonię można było zatrzymać jedynie bombami atomowymi.
Kraj ponownie podniósł się po tym ciosie. Przy wsparciu amerykańskiego kapitału po raz kolejny nadrobił straty i szybko stał się technologicznym i gospodarczym liderem regionu. I ponownie zamknął się we własnym świecie. Efektem jest ponad dwadzieścia lat spędzonych na deflacji, ekonomicznej zapaści i utracie konkurencyjności. Gdy nie ma szansy na inwestycje i rozbudowę przedsiębiorstw, zaczyna rosnąć w siłę nacjonalizm. Zaczyna podnosić głowę coraz śmielej, dlatego transparentów z hasłami w stylu „tylko dla Japończyków" nie można bagatelizować.
Japończycy przyzwyczajeni są do myślenia, że za zło spotykane na co dzień odpowiadają gaijini. W świadomości ludzi odpowiadają za większość kradzieży, napadów i podejrzanych sytuacji. Nie ma co z nimi rozmawiać, bo i tak nie zrozumieją japońskiej kultury. Nie warto wynajmować im mieszkania, bo na pewno coś w nim popsują. Zapomną, że niektóre ściany są z papieru i będą chcieli wbijać w nie gwoździe. Nie będą wiedzieli, że po tatami nie chodzi się w butach i sprowadzą do domu nieczystości świata zewnętrznego. Pijani, hałaśliwi, napastliwi i na pewno przebywający w kraju nielegalnie. Tacy według Japończyków są cudzoziemcy.
Nacjonalizm podnosi głowę
W tym przedziwnym świecie uprzedzeń dobrze poruszają się politycy o prawicowych zapędach. Wiele lat burmistrzem Tokio był znany nacjonalista, Shintaro Ishihara. Zaczynał jako pisarz kontrowersyjnych na lata 60. XX wieku powieści o zbuntowanej młodzieży, przyjaźnił się z samozwańczym, ostatnim spadkobiercą samurajskiej tradycji pisarzem, wielkim pisarzem Yukio Mishimą, a później przeszedł do polityki. Jego wypowiedzi pod adresem cudzoziemców i mniejszości narodowych tworzyły nową definicję gafy w polityce. Rządził długo, miał bardzo twardą rękę i pod koniec kariery potrafił jako burmistrz stolicy prowadzić publiczną zbiórkę pieniędzy na wykupienie od prywatnego właściciela wysp Senkaku. Można powiedzieć, że do zaostrzenia sytuacji o sporny archipelag doszło właśnie w wyniku narastającego nacjonalizmu Ishihary. Japoński rząd musiał reagować szybko i wykupić wyspy z państwowych funduszy, by nie dopuścić do tego, by teren, do którego roszczą sobie prawa Chiny, znalazł się w rękach prawicowców. Kolejny prawicowy polityk szturmem podbił tysiące wyborców podczas zimowej kampanii wyborczej w Tokio. Toshio Tomogami, były dowódca japońskich powietrznych sił samoobrony, zgromadził spore środki, by walczyć o stanowisko burmistrza miasta. Wspierali go celebryci, piosenkarze i nikomu nie przeszkadzało, że ten sam człowiek został zwolniony dyscyplinarnie za komentarze o tym, że to Amerykanie sprowokowali pokojowo nastawionych Japończyków do ataku na Pearl Harbour. Japoński nacjonalizm potrafi się znakomicie maskować.