Słowa padły na pokładzie Air Force One podczas lotu z Tokio do Seulu. Prezydent Obama rozpoczął drugi etap swojej czteroczęściowej podróży po Azji. Rozmowy w Japonii nie przyniosły żadnych konkretów ani przełomowych deklaracji. W sprawie Transpacyficznego Partnerstwa wciąż trzeba wiele godzin negocjacji, bo żadna ze stron nie chce ustąpić odnośnie zmiany polityki celnej na kluczowe dla gospodarek towary. Dalej pojedynkować na argumenty będą się już specjalni ministrowie.
Kierunek Seul
Obama w Japonii gościł dwa dni. Podkreślał wiele razy braterstwo obu krajów oraz amerykańską gotowość do obrony Japonii w wypadku agresji ze strony Chin. Po takich zapewnieniach pozostaje tylko czekać, kiedy Chińczycy wybuchną i dadzą wyraz swojemu niezadowoleniu. Nie wróży to nic dobrego w sytuacji, gdy przed Obama rozmowy z południowokoreańską prezydent Park o tym, jak skutecznie przywołać do porządku sąsiada znad 38 równoleżnika. Korea Północna odgraża się cały czas, że przeprowadzi czwartą próbę nuklearną, a w bazie Punggye-ri zaobserwowano wzmożoną aktywność w ostatnich dniach.
Poprzednie testy jądrowe przeprowadzono w Korei Północnej w 2006, 2009 i 2013 roku. W pierwszych dwóch sprawdzano ładunki plutonowe, nie jest do końca pewne, czy podczas ostatniego został wykorzystany uran. Reżim Kim Dzong Una prawdopodobnie posiada wystarczająco dużo materiału nuklearnego do produkcji kilku bomb o małej mocy, ale nie jest do końca pewne, czy opanował technologię wytworzenia głowic atomowych do rakiet.
Znaczenie Chin
Zadanie przed Obamą tym trudniejsze, bowiem poddenerwowani amerykańskim poparciem dla Japonii Chińczycy będą mniej chętni do pomocy w zażegnaniu nuklearnych zapędów Korei Północnej. Prezydent USA wie, że Chiny mogą wpłynąć na swojego sąsiada i jednego z głównych partnerów handlowych. Mówi wprost o „krytycznym znaczeniu" Pekinu w rozwiązaniu sporu z Pjongjangiem. Chiny nie chcą zbytnio naciskać na młodego przywódcę północnokoreańskiego, by nie doprowadzić do destabilizacji całego rządu. Zdają sobie sprawę, że rządy Kim Dzong Una są w rzeczywistości wydmuszką, a wszelkie pokazy siły to tylko rozpaczliwa walka o utrzymanie swojej ciągle zmniejszającej się pozycji w regionie.
Chodzące notatniki
Kim Dzong Un natomiast niezmiennie wizytuje rozmaite miejsca w swoim kraju i za każdym razem na zdjęciach z jego podróży można zobaczyć wianuszek wysokich oficerów i urzędników z notesikami. Wszyscy coś skrupulatnie notują w niewielkich, kieszonkowych zeszycikach. Wedle starej północnokreańskiej tradycji w obecności najwyższego przywódcy trzeba wciąż być czujnym i pilnie śledzić wypowiadane przez niego słowa. Zawsze przecież może paść jakaś rewolucyjna myśl, albo złota rada, jakby tu coś zrobić lepiej. Historia zna takie przypadki. Przykładowo, gdy w 1976 roku Kim Ir Sen wizytował pewien zakład rybny, zauważył, że skrzynie wywrotek są nieporównanie małe wobec mocy tych pojazdów. Wypowiedział ogromnie ważne dla kraju słowa, że gdyby zwiększyć pojemność takiej paki, to wydajność każdego pojazdu znacznie by się zwiększyła. Gdyby nie miał tego kto zapisać, wzniosła myśl uległaby zapomnieniu i nie można by później z dumą odnotować, że dzięki radom Wielkiego Wodza ładunek dotychczas przewożony przez 50 wywrotek można było teraz zmieścić w zaledwie 20...