Zastanawiałem się w związku z ostatnią dyskusją nad granicą wolności w sztuce. Myślę na przykład, że mało kto by się nie zgodził, że najlepsza nawet sztuka, która robiłaby sobie żarty z przemocy wobec kobiet i oswajałaby z nią widzów (że niby to śmieszne walić babę po pysku, że to nawet często wychodzi na dobre), byłaby nie do przyjęcia. Najlepszy nawet reżyser wraz ze znakomitym scenarzystą spotkaliby się prawdopodobnie z gwałtownymi protestami kobiet, feministek, ale też moimi i wielu innych mężczyzn. Powstawałyby petycje do premiera i prezydenta o zdjęcie takiej sztuki z afisza.
Podobnie mogłoby być ze sztuką robiącą sobie żarty z pedofilii i w ten sposób ją oswajającą. Wyobrażam sobie fantastycznie wyreżyserowaną komedię, w której dzieci zabawiają się z dorosłymi, z czego wynika masa śmiesznych gagów oraz zabawnych qui pro quo i – jak by powiedział reżyser – materiału do refleksji nad naszą cywilizacją.
Wreszcie – czy nie podpisalibyśmy petycji przeciwko wystawianiu sztuki najlepszego nawet reżysera na świecie, która to sztuka robiłaby sobie jajca z Zagłady? A więc m.in. z męczeńskiej śmierci mojej babci, wujków, krewnych?
Żydzi życzą sobie, by miejsca Zagłady pozostały puste i w zupełnej ciszy. Czy uszanujemy ich życzenie, czy też będziemy wspierać wolność reżysera do wystawiania komedii „Piknik Oświęcim" – o tym, jak śmiesznie było w Auschwitz między jednym pufnięciem z komina a drugim?
Więc są granice wolności sztuki?
Czy niezwykłe przejęcie chrześcijan związane z drogą Chrystusa na Golgotę, z Jego straszliwą męką, cierpieniem, z torturami Mu zadawanymi, z myślą o odkupieniu, poświęceniu swojego cierpienia dla zbawienia – a więc wszystko to, co jest podstawą wiary, co powoduje ból w sercu, powagę, przejęcie, czasami nawet łzy- może być punktem wyjścia komedii, by potem snuć „refleksje nad stanem naszej cywilizacji"?