Testament Kościuszki

Stany Zjednoczone stanowią przykład nowego typu państwa przypisującego sobie prawo walki o określone ideały w imieniu i dla ludzkości. A jednak kryją się za tym także konkretne, partykularne interesy. Idealizm ma swoje pragmatyczne granice ?– pisze politolog.

Publikacja: 14.07.2014 02:00

Testament Kościuszki

Foto: materiały prasowe

Barack Obama jest niewątpliwie beneficjentem rewolucji, którą chciał zainicjować Tadeusz Kościuszko. Polak dał temu wyraz w swoim testamencie. Przeznaczył w nim własne amerykańskie dobra na wyzwolenie z niewolnictwa czarnoskórych mieszkańców Ameryki i przyuczenie ich do wypełniania „obowiązków obywatelskich, nauczając ich, jak być obrońcami swojej wolności i kraju oraz dobrego porządku społecznego". Obama zaś swoje pierwsze i drugie wybory prezydenckie wygrał dzięki dużej mobilizacji ludności murzyńskiej.

Naród ciągle niezastąpiony

Warto tu nawiązać do deklaracji innego prezydenta z Partii Demokratycznej, Billa Clintona, który w orędziu inaugurującym jego drugą kadencję tak scharakteryzował znaczenie USA dla świata: „Jesteśmy największym narodem na świecie. I to, co robimy, polega na byciu narodem niezastąpionym, gotowym uczynić świat bezpiecznym dla naszych dzieci i wnuków oraz narodów, które przestrzegają zasad". Problem w tym, że obecna polityka demokratów nadaje tym słowom cokolwiek ironiczny ton.

Zacznijmy od tego, że bieżąca sytuacja międzynarodowa nie wygląda różowo. To nie jest kwestia percepcji, ale stanu rzeczy, o czym pisał siedem lat temu amerykański politolog związany z republikanami Robert Kagan. Po zakończeniu zimnej wojny dość powszechna była wiara w to, że świat się zmienił: nadszedł kres międzynarodowej rywalizacji, geopolityki, historii, natomiast globalizacja zaczęła u schyłku XVIII wieku odgrywać tę samą rolę, którą „słodki handel" odgrywał pod koniec XVIII stulecia. Europejski postmodernizm wydawał się przyszłością: odrzucono politykę siły na rzecz instytucji międzynarodowych zdolnych rozwiązywać problemy niezgody pomiędzy narodami.

Dzisiaj wciąż są ludzie, którzy wierzą w to, że świat podąża tą samą ścieżką co Unia Europejska. Tymczasem, dowodził Kagan, świat rozszedł się z tymi nadziejami, a przyczyniły się do tego: powrót nacjonalizmu, ekspansywna polityka rosyjska, działania Chin, które uznały hegemonię amerykańską za zagrożenie, wreszcie radykalny islam. Co więcej, postęp demokracji się zatrzymał. Wszystkie te zmiany nie oznaczają jednak, zdaniem Kagana, że odpowiedzialność Ameryki uległa zmianie.

Niepokojące jest to, iż prezydent Obama tkwi w wyobrażeniach z przeszłości, o czym świadczy jego czerwcowe wystąpienie w Warszawie. Oto wymowny cytat: „Dni imperiów i sfer wpływów dobiegły końca. Większe narody nie mogą zastraszać mniejszych czy też narzucać swojej woli poprzez broń czy też zajmowanie budynków. Pióro nigdy nie może nam posłużyć do zagrabienia czyjejś ziemi, więc nie akceptujemy okupacji Krymu czy też naruszenia suwerenności Ukrainy". Dość przypomnieć, że to nie pióro, lecz konkretne, realne działania sił militarnych i paramilitarnych zdecydowały o niedawnych zmianach terytorialnych na Ukrainie.

Słowa przywódcy USA brzmią dwuznacznie zwłaszcza w świetle przemiany samej republiki amerykańskiej. Znakomity socjolog francuski Raymond Aron już w 1953 roku stwierdził, że Stany zmieniły się znacząco z chwilą, gdy zaczęły działać według reguł „republiki imperialnej", przy czym imperializm definiował jako „postępowanie dyplomatyczno-strategiczne jednostki politycznej, która buduje imperium, to znaczy poddaje swojemu prawu obce ludy". Imperium charakteryzuje posiadanie projektu porządku światowego. Aron wykazał, że tradycyjną formułę republiki amerykańskiej, prowadzącej jedynie wojny sprawiedliwe, trzeba wrzucić do lamusa idei.

Rozumiem, że w swoich retorycznych diapazonach demokrata sięga do wilsonowskiego języka. Wilsonowska koncepcja ładu światowego niosła nie tylko charakterystyczny dla Amerykanów optymizm, ale też ufundowana była na szczytnych ideałach, które zakładają, że obowiązkiem Ameryki jest szerzenie wolności, demokracji, pokoju i wolnego handlu nie przez przykład (jak chcieli prezydenci George Washington czy John Quincy Adams), ale przez aktywne działanie w skali globalnej, a zwłaszcza przez zbudowanie zbiorowego systemu bezpieczeństwa międzynarodowego w oparciu o wspólne działanie państw demokratycznych. Wilson 100 lat temu wprzągł idealistyczną tradycję amerykańską w meandry polityki światowej. Świadczą o tym następujące jego słowa z roku 1915: „Ponieważ domagamy się bezpiecznego rozwoju opartego na wyznawanych przez nas zasadach prawa i wolności, oburza nas agresja, gdziekolwiek by się pojawiła. Domagamy się bezpieczeństwa dla wybranego przez nas sposobu życia. Czynimy więcej. Domagamy się tego także dla innych".

Pax Americana?

Warto przypomnieć: ten typ argumentacji, jaki zaprezentował prezydent Obama, opiera się na przekonaniu, że najlepsze zabezpieczenie idei oraz interesów amerykańskich sprowadza się do upowszechnienia amerykańskich wartości demokratycznych oraz pognębienia reżimów politycznych i systemów wartości przeciwstawnych ideałom amerykańskim. Taki „internacjonalizm" wyrażany jest w kategoriach obowiązków: rozszerzanie sfery wolności i demokracji w celu zwycięstwa nad przeciwnikiem – ktokolwiek by nim był – to obowiązek Ameryki.

Tutaj dwie uwagi. Pierwsza – w kulturze politycznej republiki amerykańskiej nośnikiem zarówno wolności, jak i demokracji jest klasa średnia. Ostatnie analizy socjologiczne pokazały jednak, że kurczy się ona raptownie. Dzisiaj to już nie większość, lecz tylko 44 proc. społeczeństwa amerykańskiego zalicza się do tej warstwy.

I uwaga druga. Ten wzór argumentacji leży u podstaw mocarstwowego uzasadnienia, które można nazwać neouniwersalistycznym. Stany Zjednoczone stanowią przykład nowego typu państwa przypisującego sobie prawo walki o określone ideały w imieniu i dla ludzkości. Mamy tu do czynienia z odrzuceniem reguł chrześcijaństwa na rzecz środków przede wszystkim politycznych. Miejsce religii zajmuje ideologia (w tym przypadku deklaracja niepodległości oraz rozmaite deklaracje praw człowieka). A jednak to neouniwersalistyczne przesłanie maskuje także konkretne, partykularne interesy. Idealizm ma swoje pragmatyczne granice.

Problem w tym, że zaklinanie rzeczywistości słowami – zaklinanie, które Polacy tak dobrze znają, i stąd zapewne poruszenie duszy polskiej po warszawskiej mowie Obamy – nie przekłada się na sytuację międzynarodową, którą kształtują na nowo aspiracje mocarstwowe. Nie jestem pewny, czy można już mówić o osi Berlin–Moskwa–Pekin. Niemniej jednak nadszedł znowu czas geopolityki (i geoekonomii) oraz natężenia woli mocarstwowości. Wcale nie jest oczywiste, iż „przekleństwo geopolityki", o którym mawiał marszałek Józef Piłsudski, zostało ostatecznie przełamane. Narzekanie już prawie byłego sekretarza generalnego NATO Andersa Rasmussena na powrót Rosji do polityki XIX-wiecznej byłoby zabawne, gdyby nie stan gotowości NATO w Europie oraz kondycja moralna i duchowa cywilizacji atlantyckiej (bardziej jej elit niż narodów).

Budzenie się z długiego snu

Wygląda to wszystko tak, jakby politycy zachodni śnili na jawie. Czy prezydent Obama za pomocą figur retorycznych jest zdolny obudzić Europę, wyprowadzić ją z chocholego tańca? Oto jest pytanie. Retoryka, podobnie jak polityka – nauczał Arystoteles – stanowi część filozofii praktycznej. Wzbudza pożądane emocje, ale „brawami mając obrzękłe prawice, lud wołał o czyny" (Cyprian Kamil Norwid).

A może mowa amerykańskiego przywódcy w Warszawie zapisze się w annałach dziejów raczej jako bardzo dobry pokaz sztuki krasomówczej? Plutarch brał w takim przypadku pod uwagę praktykowanie sprytu politycznego. Polega ono na tym, że skuteczny jest ten mówca, który potrafi przekonać innych ludzi do danej sprawy, wychodząc nie z własnych przesłanek, ale tych należących do słuchaczy. Jeśli celem mowy jest wypracowanie reguł wspólnego działania, istotne założenia muszą mieć odwołanie do tego, co publiczność uznaje za pożądane.

Dzięki nowej sytuacji geopolitycznej dowiedzieliśmy się jednak – za pośrednictwem prezydenta Obamy – że to polska wiosna roku 1989 uczyniła Europę Środkowo-Wschodnią wolną. Do tej pory Polacy nie potrafili obronić takiej narracji. Zarówno w publicystyce, jak w publikacjach naukowych przeważało przekonanie o dziejotwórczej roli jesieni ludów 1989 roku i kluczowym znaczeniu upadku muru berlińskiego.

W ramach polityki historycznej to jednak Amerykanin uczynił wyłom, a nie sami Polacy. Z większym zrozumieniem słuchamy kogoś z zewnątrz, gdy mówi o naszej historii: „Jest to niesamowita opowieść, opowieść tego narodu przypomina nam, że wolność nie jest czymś, co się dostaje za darmo, a historia przestrzega nas, aby nigdy nie brać takich rzeczy za oczywiste". Sami z upodobaniem odwracamy się od naszych symboli wolności w codziennej szamotaninie politycznej.

Tacy znawcy cykli mocarstwowości, jak brytyjski historyk Paul Kennedy, podnosili sprawę „relatywnego zmierzchu" potęgi USA. Może więc słowa prezydenta Obamy należy potraktować jako pogoń za blaskiem dawnej chwały? Jest wszakże możliwe, że politycy Partii Demokratycznej budzą się z długiego snu, w który wpadli po ogłoszeniu końca zimnej wojny.

Władimirowi Putinowi zawdzięczamy to, że postmodernistyczna polityka kończy swój bieg. Czy jednak w chwili próby znajdzie zastosowanie zasada, według której bez solidarności nie ma wolności? Być może jest tak, że interesy partykularne okażą się ważniejsze w definiowaniu własnego wąsko pojętego bezpieczeństwa niż szczytna idea wolności. Zmierzamy zatem bardziej do poddaństwa czy do wolności, do oświecenia czy do barbarzyństwa? Jak widać, więcej jest pytań niż znaczących odpowiedzi.

PS Thomas Jefferson nigdy nie wykonał ostatniej woli Tadeusza Kościuszki.

Autor jest politologiem, amerykanistą, profesorem nauk humanistycznych, wykładowcą SWPS i UW

Barack Obama jest niewątpliwie beneficjentem rewolucji, którą chciał zainicjować Tadeusz Kościuszko. Polak dał temu wyraz w swoim testamencie. Przeznaczył w nim własne amerykańskie dobra na wyzwolenie z niewolnictwa czarnoskórych mieszkańców Ameryki i przyuczenie ich do wypełniania „obowiązków obywatelskich, nauczając ich, jak być obrońcami swojej wolności i kraju oraz dobrego porządku społecznego". Obama zaś swoje pierwsze i drugie wybory prezydenckie wygrał dzięki dużej mobilizacji ludności murzyńskiej.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?