Mało kto wie, że w roku 1865 amerykański prezydent Lincoln (gorąco polecam film pod tym tytułem) nie domagał się uznania pełnej równości ludzi czarnych i białych, lecz jedynie tych samych praw obywatelskich dla obu ras. Mało kto wie, że naszą rodzimą polską wersję niewolnictwa, czyli pańszczyznę, zaborcy znieśli wprawdzie w wieku XIX, ale jej resztki (tzw. żelarkę) usunęła dopiero ustawa z 1931 roku. Mało kto wie (pamięta), że obowiązujący w Kościele Katolickim przez 400 lat indeks ksiąg zakazanych przestał istnieć dopiero w roku 1966. Mało kto wie (pamięta), że szwajcarskie kobiety otrzymały prawa wyborcze dopiero w roku 1976!
Wiek dwudziesty, to, z jednej strony, ludobójczy faszyzm i komunizm oraz dwie wojny światowe (pierwsze i ostatnie w historii ludzkości, miejmy nadzieję), z drugiej zaś niesłychane postępy ruchów i prądów wolnościowych – państwowych, społecznych, indywidualnych. Globalny kres kolonializmu, zmiany ustrojów i upadki dyktatur oraz triumfy demokracji fundowanej na prawach człowieka i obywatela.
Na tę rewolucję ideowo-polityczną minionego stulecia nakłada się wyjątkowo gwałtowny rozwój nauki i techniki – zwłaszcza szeroko rozumianej genetyki, robotyki, informatyki i nanotechnologii. Niektórzy badacze oceniają, że w ciągu ostatniego półwiecza zdobyliśmy więcej wiedzy i umiejętności niż w trakcie całej poprzedniej historii Homo sapiens. Jeszcze ćwierć wieku temu nie istniały komputery osobiste, nie umiano leczyć zawałów serca ani wrzodów na żołądku, auta zaś spalały benzyny dwa razy więcej niż dziś. Choć to wydaje się nieprawdopodobne („panie premierze, jak żyć bez tego?"), piętnaście lat temu praktycznie nie było telefonów komórkowych ani internetu, a dziesięć lat temu płaskich ekranów telewizyjnych ani wyszukiwarki Google...
Przez tysiąclecia, a w ostatnim tysiącleciu jeszcze przez cale wieki świat wokół pojedynczego człowieka za jego życia nie zmieniał się niemal wcale. Tymczasem ostatnie sto lat ciągłych zmian – dziejowych i ulotnych, ważnych i bagatelnych, lokalnych i kontynentalnych – spowodowało, że raczej niczego nie możemy już być pewni raz i na zawsze. Jako Europejczycy, na ogół mamy gdzie mieszkać, co do garnka włożyć i w co się przyodziać, więc nasze spory toczymy o wartości. Ale nawet te wartości, które do niedawna wydawały się wszędzie takie same i niezmienne, dziś są różnie postrzegane, a problemy na ich tle różnie rozwiązywane.
Oczywiście, tu jest Polska, Wisła, Tatry i Bałtyk, i nie damy sobie wejść na głowę żadnej Brukseli, Strasburgowi ani NYT. Ale też nie jesteśmy samotną wyspą, i choć nasza chata z kraja, to w sąsiednich chatach sprawy aborcji, antykoncepcji, eugeniki, eutanazji, in vitro, orientacji seksualnej czy stosunku do religii są rozwiązywane odmiennie niż u nas, i w ogóle bardzo różnie. Mamy wpływ na rozmaite unijne i onzetowskie regulacje, ale nie mamy (Bóg łaskaw!) żadnego wpływu na swobodny przepływ informacji i poglądów, które rozprzestrzeniają się (a czasami panoszą) w sposób absolutnie niekontrolowany. Wcześniej czy później znajduje to odbicie w obywatelskich preferencjach wyborczych, a te – w nowym prawie. Idziemy w nieznane bardziej niż kiedykolwiek i tak być musi.