2 maja Chiny umieściły swoją platformę wiertniczą HD-981 na terenie należącym do Wietnamu. Przesuwana kilkakrotnie, ciągle w asyście dziesiątek jednostek chińskiej straży przybrzeżnej, konstrukcja złowieszczo świadczyła o tym, że z Chinami wygrać się nie da. Pomimo protestów z Hanoi i innych stolic regionu, Pekin kontynuował swoją politykę przywłaszczania kolejnych terenów.
Przyczyna sporów
Z każdym tygodniem przybywało nowych, niezbyt optymistycznych informacji. A to Filipińczycy zatrzymywali chińską łódź z ładunkiem zagrożonych wyginięciem żółwi. Innym razem zdjęcia satelitarne pokazywały powstające w szybkim tempie i poza poszanowaniem prawa międzynarodowego sztuczne wyspy, które mogą posłużyć jako chińskie bazy wojskowe. Do tego częsty ostrzał wietnamskich rybaków i straży przybrzeżnej z działek wodnych chińskich statków i ignorowanie protestów przez Pekin. Wszystko w akwenie wspominanego morza, którego wody na domiar złego Chiny w przeważającej większości (ponad 90 proc.) włączyły do opublikowanej pod koniec czerwca najnowszej mapy swoich terenów. Pierwszy raz od długiego czasu kraj, który rozciąga się na ogromnej powierzchni od zachodu do wschodu, przybrał tym razem formę wydłużoną, bo zawierającą w sobie Morze Południowochińskie. Chiny tłumaczyły swoją nową kartografię dobrem młodych ludzi, których trzeba oswoić z rozmiarami nowego terytorium.
Chwilowa przerwa
Ostatnie informacje z Pekinu zapowiadają chwilowy koniec waśni. Platforma podobno zakończyła swoje prace i może zostać usunięta ze spornego terenu. Chińska firma odpowiedzialna za odwierty ma teraz zająć się analizą pozyskanych przez pracowników danych, a na dalsze kroki trzeba będzie poczekać. Wietnamska straż przybrzeżna potwierdza, że konstrukcja jest odholowywana w stronę chińskiej wyspy Hainan.
Być może za pewien czas platforma 981, albo jakiś jeszcze bardziej zaawansowany jej następca, ponownie zaczną siać zamieszanie nie na swoim terenie. Chińskiego prezydenta, Xi Jingpinga i tak prawie nikt nie lubi. Kraje bardziej się go boją, bo wiedzą, że i tak z Chinami negocjować się nie da.
Według najnowszego sondażu firmy Pew Research Center, 87 proc. Japończyków nie wierzy Xi. Podobnie 47 proc. Filipińczyków, 49 proc. Wietnamczyków i 58 proc. Amerykanów nie ufa chińskiemu przywódcy. Dla porównania, 63 proc. Polaków także nie ma względem niego pozytywnych myśli. Gdyby jakieś przedziwne zrządzenie losu zmusiło Xi do opuszczenia kraju (w którym cieszy się 92 proc. poparciem), mógłby myśleć poważnie o emigracji do Tanzanii (68 proc. głosów za nim), Kenii (58 proc. na tak), albo wybierać między Senegalem (48 proc.), Nigerią (46 proc.) lub Ghaną (43 proc.). Afrykańskie kraje cieszą się obecnie dużymi względami Chin i doświadczają szeregu inwestycji dzięki kapitałowi z Państwa Środka. Sympatia do Xi jest dosłownie kupiona za ogromne pieniądze.