Pomysł opozycji, by odebrać politykom służbowe karty kredytowe

Pomysł Jarosława Kaczyńskiego, aby odebrać politykom służbowe karty kredytowe, jest jak zaczynanie budowy domu ?od komina. Dziś nawet ?białoruscy oligarchowie ?nie biegają z teczkami pełnymi pieniędzy – pisze publicystka.

Publikacja: 21.07.2014 02:05

Elżbieta Królikowska-Avis

Elżbieta Królikowska-Avis

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Jarosław Kaczyński zaapelował do premiera Tuska, aby przyjął pomysł pakietu demokratycznego, który wzmocniłby procedury demokratyczne w Sejmie. Lider PiS zapowiedział likwidację służbowych kart kredytowych. Wspomniał też o zniesieniu tzw. zamrażarki, gdzie dziś  hibernuje się bez końca projekty ustaw zgłoszone przez opozycję. To pomysły idące w dobrą stronę, lecz wciąż nie jest to pakiet, ale jednostkowe, dość rozstrzelone pomysły niełączące się w żaden system.

W Polsce występuje dziś kilka kryzysów naraz. W największym skrócie: kryzys państwa, elit politycznych, demokracji, gospodarki, mediów, parlamentu. Zwłaszcza Sejmu, który stał się maszynką do głosowania partii rządzącej i od lat nie słyszałam, żeby toczyła się tam jakaś poważniejsza debata. Lecz jeśli nawet rozpoczniemy terapię od reform w parlamencie, te trzy propozycje to stanowczo za mało. Potrzeba więcej, znacznie więcej.

Grillowanie szefa rządu

Powiedzmy sobie jednak parę słów o pomyśle flagowym PiS – czyli o pytaniach do premiera. O „prime minister's questions" pisałam od 2010 roku parokrotnie, namawiając opozycyjny PiS, aby się tą kwestią zajął. Bo wprowadzenie „pytań do premiera" ogranicza sobiepaństwo ekipy rządzącej, obliguje ją instytucjonalnie do konsultowania swoich projektów ustaw z opozycją i w ten sposób wspiera system demokracji parlamentarnej.

Regularne przepytywanie premiera to zasada działająca od dawna w wielu krajach, przede wszystkim w Wielkiej Brytanii i w kilku krajach Commonwealthu (Kanadzie, Australii i Nowej Zelandii), ale także w Irlandii i Szwecji. Szef rządu regularnie, w rytmie cotygodniowym, odpowiada na pytania opozycji, ale i kolegów z własnej partii, co w ciągu ostatniego tygodnia zrobił, na jakim etapie znajduje się realizacja jakiejś ważnej dla kraju czy regionu ustawy, jaka jest odpowiedź rządu na aferę korupcyjną, która wzburzyła społeczeństwo i media. Procedura „pytań do premiera" to dodatkowy element demokratycznej kontroli władzy. W Polsce cenna byłaby zwłaszcza w sytuacji, gdy władzę sprawuje PO, która ma tendencję do rządzenia w sposób autokratyczny, nie licząc się ani z opozycją, ani z obywatelami.

W Wielkiej Brytanii zwyczaj „prime minister's questions", zwany też „prime minister's wednesday" (jako że jego grillowanie szefa rządu odbywa się w każdą środę), wprowadzono już kilkadziesiąt lat temu. Wystartowały w 1961 roku, najpierw odbywały się dwa razy w tygodniu po 15 minut, a kiedy w 1997 roku władzę przejęła Labour Party, Tony Blair wprowadził zwyczaj półgodzinnych „pytań do premiera". I teraz w każda środę, kiedy parlament pracuje, premier przez pół godziny odpowiada na pytania opozycji oraz posłów z własnej partii. Zwykle są to najważniejsze sprawy bieżące, które komentują media. Padają pytania, co, jak i kiedy rząd zrobił, albo jeśli nie zrobił, to dlaczego?

Pomysł Jarosława Kaczyńskiego, aby odebrać politykom służbowe karty kredytowe, jest jak zaczynanie budowy domu ?od komina. Dziś nawet ?białoruscy oligarchowie ?nie biegają z teczkami pełnymi pieniędzy – pisze publicystka.

Te pół godziny ważne dla parlamentu i całego kraju transmitują BBC Parliament i BBC 2, a na bieżąco komentują wszystkie media. To świetna okazja dla opozycji, żeby przepytać premiera, jak rozwiązał jakieś ostatnie kłopoty, wymarzony materiał dla dziennikarzy, a dla wyborców szansa, żeby przekonać się, czy w ostatnich wyborach właściwie zagłosowali. Właściwie – czyli zgodnie z interesem swoim i społecznym.

Pomysł „pytań do premiera" jest dobry. Tyle że nie można puścić go na żywioł – należy ustalić szczegółową procedurę, bo inaczej skończy się zamieszaniem. Co to znaczy? W Westminsterze ten zwyczaj wpisano na stałe w regulamin prac Izby Gmin. Pierwsze pytanie, tzw. number one, skierowane jest do premiera, dziś Davida Camerona, który relacjonuje swoją aktualną agendę, ale ma także możliwość złożenia oświadczenia, gratulacji czy kondolencji związanych z ważnymi zdarzeniami państwowymi czy międzynarodowymi ubiegłego tygodnia. Następnych sześć pytań zadaje szef opozycji Jej Królewskiej Mości (obecnie ten tytuł nosi  Ed Miliband).  Potem głos zabierają liderzy kolejnych największych ugrupowań (po dwa pytania), a następnie posłowie w następującym porządku: jeden z opozycji i odpowiedź premiera, jeden z koalicji i odpowiedź premiera.

Posłowie mają więc szansę przyszpilić premiera, jeśli nie realizuje on swoich obietnic, i dobrze wiedzą, że media nagłośnią ich pytania i odpowiedzi szefa rządu. Członkowie partii rządzącej zwykle monitują szefa o sprawy dotyczące ich okręgu, aby potem przekazać odpowiedź wyborcom. W demokracji nie ma nic za friko. Tak więc pomysł jest świetny, tylko należy go jeszcze dopracować, a przede wszystkim umocować na stałe w regulaminie Sejmu.

Kodeks dla polityków

Sprawa kolejna poruszona przez lidera PiS dotyczy służbowych kart kredytowych. Propozycje Jarosława Kaczyńskiego idą w dobrym kierunku, ale są trochę jak zaczynanie budowy domu od komina. Bo początkiem pracy strategów Prawa i Sprawiedliwości powinno być ustanowienie  kodeksu postępowania dla ministrów rządu RP oraz parlamentarzystów.

W Wielkiej Brytanii są dwa takie kodeksy. „Ministerial code", czyli „kodeks postępowania dla  ministrów", gdzie zapisane są zasady i standardy postępowania ministrów. Obowiązuje on od lat 80. Ale jest także inny, stosunkowo nowy „code of conduct", który dotyczy wszystkich brytyjskich polityków. Są tam zapisy na temat uczciwości, odpowiedzialności, etosu służby  publicznej. Rodzaj dekalogu, według którego powinni postępować, ale także bardzo konkretne wskazówki dotyczące m.in. limitów wydatków poselskich.

Jeśli powstanie taki kodeks, nie będzie trzeba konfiskować służbowych kart  kredytowych, których ministrowie, parlamentarzyści jednak potrzebują – bo dziś nawet białoruscy oligarchowie nie biegają  po mieście z teczką pełną pieniędzy. Są przecież elektroniczne zapisy transakcji bankowych i rachunki, które można kontrolować.

Nad Tamizą, jeśli po zbadaniu rachunków się okazuje, że nastąpiły nadużycia, wybucha skandal. I skorumpowany polityk zostaje wymieciony z Westminsteru.

Żadne, najbardziej nawet praworządne państwo nie jest wolne od korupcji. W Wielkiej Brytanii „skandal stulecia" związany z  przekrętami w wydatkach poselskich rozpoczął się w grudniu w 2009 roku. Chodziło o niekompletne deklaracje podatkowe, nieprawidłowości przy zakupie tzw. drugich domów w Londynie czy w okręgu wyborczym parlamentarzystów, o fikcyjne remonty, zbyt wysokie koszty utrzymania, wydatki na reprezentację, a nawet o zwrot pięciu funtów na kościelną tacę i kosztów zakupu pluszowych misiów (Teddy bears) w sklepiku Izby Gmin.

Skala afery była wielka: 43 posłów z trzech największych ugrupowań partyjnych. Ale i system kontrolny zadziałał należycie. Najpierw liderzy trzech głównych partii, premier Gordon Brown, przywódca opozycji David Cameron i lider liberalnych demokratów Nick Clegg, bojąc się spadku popularności partii, przedłożyli swoim skorumpowanym posłom propozycje nie do odrzucenia: albo odchodzisz jutro, albo nie kandydujesz do wyborów powszechnych za pół roku. To dlatego w tamtych wyborach w maju 2010 roku zabrakło wielu znanych nazwisk.

Następnie kilkunastu z posłów postawiono zarzuty kryminalne. Trzech z nich odbywa wciąż kary więzienia, a cała suma pieniędzy zwróconych przez polityków Skarbowi Państwa wyniosła prawie 500 tys. funtów!

Ponadto już na początku „afery stulecia" ówczesny premier Gordon Brown powołał specjalną komisję, która zredagowała tekst nowego „code of conduct", kodeksu postępowania brytyjskich polityków. Chodzi przecież o dobro wspólne, jakim jest czystość i transparentność systemu sprawowania władzy.

Wzmocnić marszałka

Wydaje się więc, że  zamiast od służbowych kart kredytowych, należy zacząć od „kodeksu zachowań" polityków. Ale to nie wszystko, docelowo należy dążyć do reformy całego systemu. Bo pożytecznych rozwiązań, które warto zaaplikować i które mieszczą się w pakiecie demokratycznym, jest wiele.

Może należałoby wzmocnić niezależność marszałka i wicemarszałków Sejmu i Senatu od partii, których są członkami? W Izbie Gmin wygląda to tak: wybrany na marszałka (Mister Speaker) poseł, a dziś jest nim konserwatysta John Bercow, zrzeka się swojej przynależności partyjnej, a potem bardzo się pilnuje, aby podczas konfliktu na sali zachować bezstronność. Nie ma żadnego kolesiostwa, bo byłoby to bardzo źle widziane.

I następne rozwiązanie warte zastanowienia: w Izbie Gmin mamy dwie instytucje kontrolujące zachowania posłów. Jedną z nich jest whip (od smagnięcia batem, bo kiedyś posłowie, którzy nabroili, podlegali chłoście), czyli jednoosobowa komisja etyki wyznaczona w każdej partii. Druga to Parlamentarna Komisja ds. Standardów, która jest umocowana ponad obiema izbami: Gmin i Lordów.

Skoro w Polsce wiadomo, że komisje etyki Sejmu i Senatu działają bardzo opieszale, dlaczego by nie powołać jednoosobowych partyjnych organów dyscyplinujących posłów natychmiast, zamiast czekać tygodniami czy miesiącami na koniec długiego procesu decyzyjnego komisji etyki. Im więcej punktów kontroli władzy, tym lepiej i dla państwa, i obywateli.

Nie ulega więc wątpliwości, że „pytania do premiera" byłyby dopiero pierwszym krokiem w długiej drodze do reform na Wiejskiej. Warto ten pakiet demokratyczny uzupełniać, promować i walczyć o jego wprowadzenie. Dziś w interesie własnym, jutro w interesie innej opozycji – a tak czy inaczej, w interesie demokracji.

Autorka jest publicystką, tłumaczką, krytykiem filmowym. W czasach PRL działała ?w demokratycznej opozycji, w 1970 roku została aresztowana za udział ?w antykomunistycznej organizacji Ruch ?i skazana na dwa lata więzienia.  ?Od 1990 roku mieszka w Wielkiej Brytanii.

Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką