Nominacja Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej wydaje się z pozoru wielkim sukcesem. Media prorządowe otrąbiły zwycięstwo Polski, bo to głównie w jej interesie – jak sugerują – będzie działał nowy „prezydent Europy", gdy za kilka miesięcy obejmie swój urząd. Czy tak się stanie? Są poważne argumenty, które skłaniają do udzielenia na to pytanie odpowiedzi przeczącej. Chodzi o kompetencje przewodniczącego Rady Europejskiej i – przede wszystkim – mechanizmy rządzące polityką międzynarodową.
Zadania dla szefa
Konrad Niklewicz, doradca Platformy Obywatelskiej, powołując się na zapisy Traktatu o Unii Europejskiej, tak streścił w „Rzeczpospolitej" przyszłe zadania Tuska: „szef Rady Europejskiej przewodniczy jej pracom, zapewnia ich ciągłość, pomaga w wypracowaniu konsensusu szefów państw i rządów i – w zakresie swoich kompetencji – reprezentuje Unię Europejską na zewnątrz. Już same te zapisy wskazują, że szefowanie Radzie to coś więcej niż »planowanie agendy«".
A zatem – nasuwa się wniosek – Donald Tusk stanie przed koniecznością rozstrzygania rozmaitych konfliktów interesów. Z tego jednak nie wynika, że motywem przewodnim jego działalności będzie polska racja stanu. Żaden z przywódców unijnych mocarstw nigdy by się nie zgodził na powierzenie funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej komuś, kto kierowałby się takim partykularyzmem. Ale zdaniem Niklewicza problem napięcia między interesami UE a interesami Polski w ogóle nie występuje, bo Polska jest częścią Unii, a ta z kolei jest gwarancją jej bezpieczeństwa i dobrobytu. Dlatego według doradcy PO „prawdziwy polski patriota zrobi dziś wszystko, żeby wzmocnić Unię Europejską".
I oczywiście tak byłoby, gdyby w sytuacjach próby dałoby się dostrzec solidarność państw unijnych. Supermocarstwo europejskie – zdolne do stawienia czoła najtrudniejszym wyzwaniom zarówno geopolitycznym, jak i gospodarczym – jest wizją, której realizacji należałoby z całego serca kibicować. Tymczasem nic nie wskazuje na to, abyśmy się do tego przybliżali. Raczej się oddalamy. Jeśli nawet polscy patrioci będą wzmacniali na różne sposoby UE, to wcale to nie oznacza, że poprawią tym samym sytuację Polski. Nie jest bowiem powiedziane, że wzmocnienia Unii chcą jej najsilniejsi gracze. A to oni mają decydujące głosy.