Jedwabny Szlak jedyną linią obrony

Mobilne systemy operacyjne biją się o jak najbardziej sprawne aplikacje udostępniające użytkownikom mapy. Skuteczne dotarcie do celu jest na wagę złota. Skuteczne ustalenie granic również.

Publikacja: 12.09.2014 16:14

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa

Wietnam obawia się, że Chińczycy wrócą. W historii kilka razy już wracali, czasami zabierali wyspy, zabijali wietnamskich żołnierzy, sytuacja robiła się za każdym razem nieciekawa. Symbolem najazdu ostatnio stała się ogromna, ponad stumetrowej wysokości platforma wiertnicza. Nic dziwnego zatem, że rząd w Hanoi za wszelką cenę pragnie udowodnić, że tereny, po których poruszają się intruzi z północy, historycznie należą do narodu, którego nazwa wywodzi się od południa.

Najeźdźca czy ofiara?

Wietnam to etymologicznie południowe (Nam) plemiona Vi?t. Tereny znane Chińczykom jeszcze na długo przed narodzeniem Chrystusa i od wieków należące do dynastii Państwa Środka. Obecnie chińska dyplomacja bardzo lubi podkreślać fakt, wedle którego Chiny przez stulecia nie były mocarstwem kolonizującym, ale podlegały najazdom obcych państw. Wedle dyplomatów z Pekinu co jakiś czas pojawiały się imperia z Europy, wojska japońskie, a samo państwo było jedynie wiecznie poszkodowane z powodu takich kolei rzeczy. Prawda historyczna była jednak inna, Państwo Środka było zgodnie z nazwą centrum swojej strefy wpływów, a podbijane państwa mogły liczyć na łaskawość cesarza dopiero, gdy uznawały jego zwierzchnictwo.

W dzisiejszych czasach, gdy cesarza zastąpiła Komunistyczna Partia Chin i nawet po uznaniu jej zwierzchnictwa nie można liczyć na nic konkretnego, trzeba walczyć o swoje. Wietnam i okoliczne państwa regionu morza Południowochińskiego szukają w archiwach na całym świecie jak najstarszych dowodów na to, że Chiny niesłusznie uzurpują sobie prawo do spornych wysp i wód. Filipiny dotarły niedawno do map z 1136 roku, które dowodzą, że południowa granica Państwa Środka sięgała nie dalej niż krańce wyspy Hainan. Na wystawie w Instytucie Spraw Morskich i Oceanicznych, którą przed kilkoma dniami otwarto w stolicy kraju Manili można obejrzeć ponad 60 starych dzieł kartograficznych. Mapy Indii Wschodnich, wysp Paracelskich, archipelagu Spratly i atolu Scarborough, który dwa lata temu został przejęty przez Chiny – wszystko dostępne dla szerokiego grona odbiorców, a także umieszczone w internecie. Można samemu sprawdzić, dokąd historycznie sięgały granice Chin. Z wielu przykładów pochodzących głównie z XVI i XVII wieku można na własne oczy sprawdzić, jaki teren zajmowało Państwo Środka jeszcze bez Tajwanu, Makau.

Można bronić się mapami

Wychodzi więc na to, że podstawową linią obrony stają się wobec obecnej polityki Chin stare mapy. One jednak z czasem mogą ulec jeszcze większym niż obecnie zniszczeniom i wtedy ich cyfrowe skany mogą nie wystarczyć. W dochodzeniu swoich praw może pomóc zatem jakiś inny, równie archeologiczno-precedensowy sposób. Wietnam sięga do doświadczeń sporu pomiędzy Kambodżą a Tajlandią z lat 2007-8 o wpisanie na listę światowego dziedzictwa kulturowego świątyni Preah Vihear. Obiekt znalazł się w spisie UNESCO, ale po pewnym czasie ponownie rozgorzały o niego ostre spory z ofiarami w ludziach. Jednak konflikt toczący się na terenie światowego dziedzictwa jest traktowany inaczej niż na terenie o wątpliwej przynależności. Warto zatem zastanowić się, czy nie opłaci się przekonanie UNESCO do wpisania fragmentów morza Południowochińskiego jako jednego z elementów Jedwabnego Szlaku.

O tym trakcie handlowym słyszał prawie każdy. Jedwabny Szlak był jedwabny jedynie z nazwy, w rzeczywistości przewożono nim rozmaite dobra między Europą a Azją. Czasami do kupców przyczepiały się także rozmaite epidemie i je także przenoszono między kontynentami. Obecnie na liście UNESCO znajdują się fragmenty szlaku znajdujące się w Chinach, Kirgistanie i Kazachstanie, jednak południowa, morska odnoga tej drogi handlowej prowadząca przez cieśninę Malakka i przez wybrzeża Wietnamu jest na razie poza listą. Historycy przyznawali wielokrotnie, że istniały dwa szlaki: wspominany lądowy i właśnie ten drugi, zahaczający o Wietnam, morski. Istniałyby zatem poważne przesłanki, by uznać go za dziedzictwo kulturowe wspólne dla ludzkości.

Szalona koncepcja pomoże załagodzić spór?

Podczas 38. sesji (która odbyła się latem 2014 roku) UNESCO włączyło do szeregu światowych obiektów kolejne elementy lądowego Jedwabnego Szlaku, w tym także Wielki Kanał Chiński w mieście Hangzhou. Międzynarodowa ochrona obejmuje także tereny znajdujące się pod wodą. Logika pozwala w takim wypadku liczyć się z objęciem podwodną ochroną wietnamskiej linii brzegowej, wód przybrzeżnych i okolic spornych z Chinami wysp. Wystarczyłoby dołączenie tych miejsc do listy UNESCO i gotowe. Wszelkie spory z Pekinem, ruchy chińskich jednostek straży przybrzeżnej, ataki na wietnamskich rybaków i wszelkie naruszenia przestrzeni przez platformy wiertnicze byłyby traktowane jako naruszenie nietykalności światowego dziedzictwa. Ochrona podwodnych zabytków archeologicznych jest wymieniana już w międzynarodowej konwencji prawa na morzu z 1982 roku. Podobnie z pomocą prawną przychodzą artykuły nr 149 i 303 prawa UNESCO. Dodatkowa konwencja przyjęta przez organizację w 2001 roku nadaje specjalną ochronę dziedzictwu ludzkości położonemu pod wodą. Ochrona zabytków o podwyższonym znaczeniu ma je bronić przed przykryciem podmorskim okablowaniem, wierceniami w dnie morza i rozmaitymi pracami badawczymi – jednym słowem, przed tym, co Chiny prowadziły przy pomocy swojej platformy nr 981.

Jedwabny Szlak może zostać zatem przywrócony do świadomości regionu i świata pod postacią terenów położonych na morzu Południowochińskim. Być może będzie w stanie pomóc powstrzymać falę narastającej nienawiści między Wietnamem a Chinami. Inaczej może skończyć się kolejnymi incydentami, a wyniki badań opinii publicznej wskażą coraz bardziej negatywne opinie pod adresem każdego z krajów. Podobnie jak ma to miejsce obecnie na Tokio-Pekin. Według ostatnich badań 93 proc. Japończyków przyznaje się do negatywnych emocji odnośnie mieszkańców Chin (stanowi to wzrost o 3 proc. wobec ostatniego roku). W Chinach z kolei aż 87 proc. ankietowanych ma żal do Japończyków (lekki spadek od 93 proc. w 2013 roku).

Wietnam obawia się, że Chińczycy wrócą. W historii kilka razy już wracali, czasami zabierali wyspy, zabijali wietnamskich żołnierzy, sytuacja robiła się za każdym razem nieciekawa. Symbolem najazdu ostatnio stała się ogromna, ponad stumetrowej wysokości platforma wiertnicza. Nic dziwnego zatem, że rząd w Hanoi za wszelką cenę pragnie udowodnić, że tereny, po których poruszają się intruzi z północy, historycznie należą do narodu, którego nazwa wywodzi się od południa.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę