Co zrobił Edward Snowden? “Wykonał największą lub najlepszą pracę na rzecz braterstwa między narodami, na rzecz likwidacji bądź ograniczenia stałych armii, oraz na rzecz organizacji i promowania kongresów pokojowych”. Tak przynajmniej uważają dwaj norwescy parlamentarzyści, którzy kilka miesięcy temu oficjalnie zgłosili kandydaturę Snowdena do Pokojowej Nagrody Nobla (jej fundator w cytowany wyżej sposób określił kryteria, jakie powinien spełniać laureat). Wczoraj zaś – jak donosi „Rzeczpospolita” – kapituła Right-Livelihood-Award poinformowała w Sztokholmie, że właśnie przyznała Snowdenowi, jak to ujmuje redakcja, „Alternatywną Nagrodę Nobla za odwagę i kompetencję w demaskacji bezprzykładnego rozmiaru inwigilacyjnych praktyk państwa”.
Skoro portret Snowdena może wkrótce zawisnąć w siedzibie Norweskiego Instytutu Noblowskiego obok wizerunków takich postaci, jak Lech Wałęsa, Nelson Mandela, Dalajlama XIV czy Matka Teresa z Kalkuty – przypomnijmy wiekopomne dokonania inkryminowanego nominata-laureata. Otóż ten amerykański trzydziestoletni informatyk uznał w pewnym momencie, że źle czyni, wspierając swą codzienną zarobkową mrówczą pracą podłe poczynania Central Intelligence Agency (CIA) i National Security Agency (NSA). Gdy tylko doznał tej iluminacji, największe tajemnice obu firm zapisał sobie na twardych dyskach, dyski włożył do kieszeni i poleciał naprzód do Hongkongu, a stamtąd do Moskwy, która ochoczo udzieliła mu azylu politycznego jako czołowemu międzynarodowemu obrońcy praw człowieka i obywatela.
Według swych nadspodziewanie licznych zwolenników (Polski nie wyłączając), Snowden po prostu zrobił to, co powinien zrobić każdy uczciwy człowiek miłujący wolność, pokój i demokrację. Ludzkość nie miała i nie ma pojęcia – wyjawiał Snowdon zaskoczonemu i zdumionemu światu – że amerykańska federalna Narodowa Agencja Bezpieczeństwa skonstruowała specjalny program komputerowy o kryptonimie PRISM, który pozwala podsłuchać każdą telefoniczną rozmowę, przeczytać każdego mejla oraz wejść na fora zamkniętych prywatnych serwisów społecznościowych – i to nawet wówczas, gdy rozmówcy komunikują się wyłącznie zawijasami i krzaczkami (po arabsku, chińsku czy w swahili). Po co ci wredni faceci w czerni podsłuchują wszystkich i wszystko? A, tu już niech każdy postępowy lewak wpisze to, co mu jego poprawność polityczna podpowiada...
Tymczasem właściwa odpowiedź jest klarownie prosta. Wszystkie bez wyjątku państwa dla ochrony swoich państwowych interesów posługują się służbami specjalnymi. Główną cechą głównych służb specjalnych – wywiadu, kontrwywiadu, dyplomacji – jest tajność. Kto lepiej (precyzyjniej i szybciej) odkrywa zamiary przeciwnika bez jego wiedzy, ten wygrywa. W historii ludzkości było tak zawsze, a w XXI wieku jest “jeszcze bardziej”, bo doszła nowa przestępczość (terroryzm) oraz doszły dwa gigantyczne wynalazki, które dość zasadniczo zmieniły i zmieniają całą naszą cywilizację. Mam na myśli internet i telefonię komórkową.
Dlatego Edward Snowden, obywatel demokratycznych Stanów Zjednoczonych, który schronił się w Rosji i stamtąd ujawnia podsłuchowe tajemnice wykradzione amerykańskim służbom specjalnym, jest dla mnie klasycznym (wzorcowym, słownikowym) zdrajcą swej ojczyzny. W najlepszym razie – typowym leninowskim “pożytecznym idiotą”. W najgorszym – rosyjskim szpiegiem. Przypomnę, że USA rozesłały za Snowdenem list gończy; że za zdradę własnego państwa wszędzie na świecie grozi kara najwyższa; że w demokratycznej Ameryce najwyższą karą jest kara śmierci; że w większości amerykańskich stanów kara śmierci jest w 2014 wykonywana.