– Tak jak w historii naszego ludu byliśmy zdolni sprzeciwić się kolonizacji politycznej, powiedzmy teraz „nie" kolonizacji ideologicznej wymierzonej w rodzinę – mówił Ojciec Święty.
Co oznaczają te słowa? Papież sam sformułował odpowiedź. – Rodzina jest zagrożona przez narastające wysiłki ze strony niektórych, aby określić na nowo samą instytucję małżeństwa, przez relatywizm, kulturę tego, co przemijające, brak otwartości na życie – podkreślał. I te słowa są, nie ma co ukrywać, szczególnie mocnym sygnałem wysłanym do tych z ojców synodalnych, którzy próbują w imię fałszywie pojmowanego miłosierdzia głosić rozerwalność małżeństwa. Bo to oni ulegają ideologicznej kolonizacji.
Czymże bowiem innym niż uleganiem kolonizacji jest postulat, tak otwarcie sformułowany przez kardynała Waltera Kaspera w świątecznym „Plusie Minusie", by wprowadzić rozwody do kościelnej praktyki? Czy przypadkiem nie jest to promowanie kultury tego, co przemijające? A jak określić – na szczęście odrzucone przez ojców synodalnych, ale przecież proponowane im przez sekretariat – zapisy na temat rzekomej wartości, jaką mają mieć związki osób tej samej płci?
Nie mam wątpliwości, że ojcowie synodalni będą w stanie oczyścić założenia synodu z takich elementów. O wiele ważniejsze jest jednak to, byśmy my sami, w naszych rodzinach, zgodnie ze wskazówkami papieża, potrafili oczyszczać nasze myślenie. Abyśmy potrafili odrzucić przekonanie, że rozwód jest naszym prawem (nie jest, bo jest przeciwko interesom naszych dzieci), że nie jest konieczne posiadanie dzieci (to odmowa realizacji jednego z zadań małżeństwa), czy że to w sumie wszystko jedno, czy żyję w konkubinacie czy w małżeństwie.
Autor jest filozofem i redaktorem naczelnym TV Republika