Niezadowolenie daje dziś mocną pozycję w sondażach, ale dla zdobycia przepustek na ulicę Wiejską w Warszawie niezbędna jest partyjność.
Stare partie też nie w ciemię bite, więc przemalowują się na odmłodzone i niezadowolone, zapominając, że polityczna błona dziewicza nie odrasta nawet w gabinetach chirurgii plastycznej, a cóż dopiero w ministerialnych. Dlatego zainteresowanym potrzebny jest „Krótki poradnik partyjności", który tu zarysowuję w nadziei, że rozwiną go pióra bieglejsze niż moje.
1. Partie tworzy się nie dla ratowania Polski, lecz pozyskania foteli w Wysokiej Izbie. Jak powiedział Jerzy Urban w czasach, gdy był rzecznikiem niezapomnianego Jaruzela: „władza działa na kobiety mocnej niż sterczący penis". To jest główna przyczyna, ale bywają poboczne. Poselskie apanaże są jednak drugoplanowe w stosunku do honorariów, jakie mógłby uzyskać poseł od biznesu lub mafii za wiadome usługi. Stąd popularność hasła odcięcia partii od budżetu nie tylko wśród elektoratu, ale i kandydatów do Sejmu.
2. Program wyborczy to ściema. Najlepiej wie o tym wschodząca gwiazda polityki Paweł Kukiz, który już oświadczył, że niczego takiego nie będzie. Jak niedawno powiedziała w wywiadzie prasowym inna gwiazda (tym razem literatury): „Polaków trzeba nasycić emocjami". Tu tkwi sedno, a nie w przedwczorajszych dysputach programowych. Kto wytrzyma takie nudy? Dla swoich – narcystyczne spoty, dla obcych – ostre hejty. Im więcej obiecanek, tym lepiej. Chwyciła to nawet Eva Peron (kto bystry, pojmie o kim mowa), podejmując heroiczny w jej wieku wysiłek przywdziania nowych szat króla. Na szczęście w jej otoczeniu brakuje niewiniątek, by zawołały jak w bajce Andersena.
3. Pamięć jest cechą obywatelską, ale obywatel to przeszłość. Dziś mamy tylko elektorat, a jego pamięć króciutka, móżdżek mały. Gdyby kiedyś usiłowali rozliczać nas z obietnic, to wtedy już my będziemy sprawować władzę, a władza patrz pkt 1.