Uchodźców przyjąć trzeba. Na świecie przybywa ludzi, którzy są tak zrozpaczeni sytuacją w swoich krajach, że zaryzykują życie, aby przedostać się do Europy. Nie powstrzymają ich patrole Fronteksu ani zasieki z drutu kolczastego na zamkniętych granicach. Im bardziej będziemy się okopywać, tym sprawniejsze będą mafie podminowujące nasze mury i przemycające ludzi. Nawet gdybyśmy byli gotowi strzelać, zatapiać łodzie i deportować siłą, przegramy. To kwestia czasu. Tyle tylko, że kule nie są nam do niczego potrzebne.
Co zrobić? Można usiąść przed telewizorem i delektować się wizjami barbarzyńców zalewających Rzym – upadek cywilizacji, piąta kolumna i koniec chrześcijaństwa. Ale gdzie Rzym, a gdzie Krym (nomen omen)? Zamiast snuć wizje zagłady, może lepiej zapytać polityków, co zrobili, aby do exodusu nie doszło? Aby tzw. Państwo Islamskie albo reżim w Damaszku nie mordowały swoich obywateli? I to bez względu na wyznanie i poglądy polityczne.
Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, ofiarami nie są głównie chrześcijanie. Notabene, dlaczego mielibyśmy zapraszać tylko chrześcijan? Podobnie jak w Polsce są wśród nich faszyzujący konserwatyści, lewacy, socjaliści, centrowcy i na politykę całkiem obojętni. Czy z falangistą z rodziny chrześcijańskiej jest nam bardziej po drodze niż z socjalistą z szyickiego domu?
Ważniejsze jest jednak co innego. Kiedy rozmawiam z syryjskimi uchodźcami, nie mogą się nadziwić: – Uciekamy przed tymi, którzy nas stygmatyzują. Gotowi są zabijać, ogłaszając światu, że robią to ze względu na wyznanie. Dlaczego chcecie nam pomagać, dzieląc w myśl etykietek naszych oprawców?
Niestety, Syria to również nasza wojna. Nie mówię o broni, która mimo blokad i embarga dociera do potrzebujących skuteczniej niż pomoc humanitarna. Zyski z jej sprzedaży zasilają również nasze firmy i nasz budżet. W porządku, tak było zawsze i, jak śpiewał Wojciech Młynarski, nic nie zapowiada zmian.