Minęło już trochę czasu od decyzji Rady Unii Europejskiej o podziale kwot uchodźców pomiędzy państwa członkowskie UE i od przesyconej kampanijnymi emocjami sejmowej debaty na ten temat. Emocje opadły. Uchodźcy i imigranci na długo pozostaną jednak w centrum politycznych sporów i debat Polaków, bo nic nie wskazuje na to, aby Unia w dającej się określić perspektywie była w stanie rozwiązać ten problem.
Rażą mnie dwa stanowiska bardzo wyraźnie formułowane w polskiej debacie na temat uchodźców.
Pierwsze wyraża obóz skupiony wokół Prawa i Sprawiedliwości. Przekaz jest jasny: Polska nie chce żadnych muzułmańskich uchodźców, bo wraz z nimi pojawi się zagrożenie terrorystyczne i – w dalszej przyszłości – islamizacji naszego kraju. Drugie stanowisko wyrażają liberalno-lewicowe media sympatyzujące z PO i ze Zjednoczoną Lewicą. Stosunek do przyjmowania uchodźców – ale i imigrantów– z Bliskiego Wschodu stał się dla nich miarą człowieczeństwa i europejskości. Państwa, które głosowały przeciwko systemowi kwotowemu na posiedzeniu Rady Unii Europejskiej: Węgry, Czechy, Słowacja i Rumunia, nie są Europą, ale Rosją (czy z Rosją) – taką mniej więcej myśl wyraził Jacek Żakowski w jednej z dyskusji w TOK FM. Słowa te raziły mnie nie mniej niż występ kandydatki na premiera Beaty Szydło, która na tle narodowych flag z grobową miną mówiła o rzekomej zdradzie Grupy Wyszehradzkiej, jakiej dopuścił się polski rząd, ostatecznie zgadzając się na system kwotowy.
Moim zdaniem uzasadniona jest nasza duma z przynależności do polskiej wspólnoty narodowej i zachodniej cywilizacji. Jednym z powodów do tej dumy jest nasza otwartość – jako narodu i cywilizacji – na udzielanie pomocy ludziom cierpiącym prześladowanie.
Dlatego polski rząd powinien z własnej inicjatywy zadeklarować, że gotów jest przyjąć pewną liczbę uchodźców z Bliskiego Wschodu, być może nawet większą niż ta narzucona przez Radę Unii Europejskiej. Byłaby to jednak suwerenna decyzja polskiego rządu.