Hall: Europejska ślepota

Największe państwa Unii mogą odczuwać pokusę narzucania polityki migracyjnej i azylowej państwom mniejszym, które same nie mają przecież wpływu na to, co robią w tej sprawie unijni potentaci – pisze publicysta.

Aktualizacja: 16.10.2015 21:59 Publikacja: 15.10.2015 21:51

Hall: Europejska ślepota

Foto: AFP

Minęło już trochę czasu od decyzji Rady Unii Europejskiej o podziale kwot uchodźców pomiędzy państwa członkowskie UE i od przesyconej kampanijnymi emocjami sejmowej debaty na ten temat. Emocje opadły. Uchodźcy i imigranci na długo pozostaną jednak w centrum politycznych sporów i debat Polaków, bo nic nie wskazuje na to, aby Unia w dającej się określić perspektywie była w stanie rozwiązać ten problem.

Rażą mnie dwa stanowiska bardzo wyraźnie formułowane w polskiej debacie na temat uchodźców.

Pierwsze wyraża obóz skupiony wokół Prawa i Sprawiedliwości. Przekaz jest jasny: Polska nie chce żadnych muzułmańskich uchodźców, bo wraz z nimi pojawi się zagrożenie terrorystyczne i – w dalszej przyszłości – islamizacji naszego kraju. Drugie stanowisko wyrażają liberalno-lewicowe media sympatyzujące z PO i ze Zjednoczoną Lewicą. Stosunek do przyjmowania uchodźców – ale i imigrantów– z Bliskiego Wschodu stał się dla nich miarą człowieczeństwa i europejskości. Państwa, które głosowały przeciwko systemowi kwotowemu na posiedzeniu Rady Unii Europejskiej: Węgry, Czechy, Słowacja i Rumunia, nie są Europą, ale Rosją (czy z Rosją) – taką mniej więcej myśl wyraził Jacek Żakowski w jednej z dyskusji w TOK FM. Słowa te raziły mnie nie mniej niż występ kandydatki na premiera Beaty Szydło, która na tle narodowych flag z grobową miną mówiła o rzekomej zdradzie Grupy Wyszehradzkiej, jakiej dopuścił się polski rząd, ostatecznie zgadzając się na system kwotowy.

Moim zdaniem uzasadniona jest nasza duma z przynależności do polskiej wspólnoty narodowej i zachodniej cywilizacji. Jednym z powodów do tej dumy jest nasza otwartość – jako narodu i cywilizacji – na udzielanie pomocy ludziom cierpiącym prześladowanie.

Dlatego polski rząd powinien z własnej inicjatywy zadeklarować, że gotów jest przyjąć pewną liczbę uchodźców z Bliskiego Wschodu, być może nawet większą niż ta narzucona przez Radę Unii Europejskiej. Byłaby to jednak suwerenna decyzja polskiego rządu.

Niebezpieczny precedens

Czym innym było przyłączenie się do głosowania w Radzie UE, do „de facto" narzuconego przez Komisję Europejską i Niemcy stanowiska za przyjęciem określonych kwot uchodźców przez poszczególne państwa należące do UE. To prawda, że na mocy traktatu lizbońskiego takie głosowanie mogło być przeprowadzone. Jednak do tej pory głosowanie kwalifikowaną większością głosów w Radzie UE nie było stosowane w kwestiach tak ważnych dla państw jak polityka imigracyjna. Szanowano ich racje.

Teraz – niestety z udziałem Polski – powstał niebezpieczny precedens. Największe państwa Unii mogą mieć pokusę narzucania polityki migracyjnej i azylowej państwom mniejszym, które same nie mają przecież wpływu na to, co robią w tej sprawie unijni potentaci. Kanclerz Angela Merkel nie konsultowała przecież ze swymi europejskimi partnerami swej deklaracji o gotowości przyjęcia wielkiej liczby uchodźców z Bliskiego Wschodu. To właśnie ta deklaracja była impulsem bardzo wzmacniającym imigracyjny nacisk na Europę.

Polska w miarę swych możliwości powinna przyjmować uchodźców, których życie jest zagrożone w Syrii czy w Iraku. Powinna to być jednak decyzja podejmowana w Warszawie, a nie w Brukseli czy w Berlinie.

Gotowość niesienia pomocy uchodźcom nie może oznaczać ślepoty na zagrożenia dla Europy i Polski związane z pojawieniem się na naszym kontynencie kolejnych milionów muzułmanów.

Wiem, że radykalnego, skrajnie wrogiego naszej cywilizacji nurtu w islamie nie można przedstawiać jako jedynego czy nawet dominującego w świecie muzułmańskim. Ale nie można go również bagatelizować. To nie jest zjawisko marginalne, ale potężny nurt we współczesnym islamie. Utożsamiają się z nim miliony wyznawców Proroka. Trzeba być ślepym, aby nie dostrzegać zagrożeń, które już teraz występują w państwach zachodniej Europy, gdzie istnieją duże skupiska muzułmanów.

Prognozowane przez Samuela Huntingtona starcie cywilizacji jest już tam faktem, zaostrzając się dodatkowo wskutek nierówności i napięć społecznych. Europejskie narody i państwa wyrażające ich interesy muszą zachować prawo kształtowania swej cywilizacyjnej tożsamości. Mogą podjąć próbę budowania społeczeństw wielokulturowych – co moim zdaniem jest błędną drogą – ale mogą też próbować umacniać swój dotychczasowy model cywilizacyjny. Ta druga możliwość jest praktycznie niemożliwa do zrealizowania przy masowej imigracji wywodzącej się z obszaru o innej tożsamości cywilizacyjnej, zwłaszcza tak wyrazistej jak cywilizacja islamu, chociaż oczywiście nie może i nie musi to oznaczać prowadzenia nierealistycznej polityki „zero imigracji". Chodzi przecież o coś innego: o kontrolowanie przez państwa europejskie prądów migracyjnych, które przecież w zdecydowanej większości składają się z ludzi szukających w Europie lepszego życia.

Publicyści o sympatiach liberalno-lewicowych na ogół ignorują to oczywiste prawo narodów do pozostania sobą, a więc także kształtowania własnej polityki migracyjnej. Stąd słowa oburzenia pod adresem premiera Węgier Orbána, który już od dawna jest „bete noire" dla lewicowych mediów, czy premiera Słowacji Roberta Fico. Dla tych polityków z pewnością znacznie ważniejsza od opinii lewicowo-liberalnych mediów na temat ich działalności jest poparcie własnych społeczeństw, a ono nie ulega wątpliwości.

Obecny kryzys imigracyjny obnażył wielką słabość Unii Europejskiej. Nie miała ona żadnej polityki wobec zbrojnych konfliktów, które wybuchły na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej po arabskiej wiośnie. Tę politykę prowadziło natomiast aktywnie kilka państw Unii, zwłaszcza Francja i Wielka Brytania (zupełnie inną sprawą jest ocena tej polityki). UE była też bierna wobec narastającego problemu uchodźców syryjskich przebywających w Turcji, dopóki nie ruszyli oni masowo do Europy. Zewnętrzne granice UE okazały się zupełnie dziurawe, a Frontex – powołany do koordynowania współpracy państw członkowskich w ochronie jej zewnętrznych granic – bardzo nieskuteczny.

Stawianie pod ścianą

Polacy, pozbawieni w poprzednim ustroju swobody podróżowania, traktują strefę Schengen jako wielkie osiągniecie. Trudno się temu dziwić. Trzeba jednak wyraźnie stwierdzić, że strefa Schengen ma sens tylko wtedy, gdy zewnętrzne granice UE są szczelne. Gdy pozostaną tak dziurawe, jak są obecnie, prędzej czy później, ale raczej prędzej, państwa będą wprowadzać kontrolę własnych granic.

Unia Europejska, a ostatnio także kanclerz Angela Merkel i prezydent François Hollande w swych przemówieniach w Parlamencie Europejskim zapowiedzieli energiczne działania na rzecz zwalczania przyczyn kryzysu migracyjnego i ochrony zewnętrznych granic UE. Od tego, czy rzeczywiście zostaną one podjęte i okażą się skuteczne, zależy bardzo wiele, a przede wszystkim wiarygodność Unii w oczach Europejczyków. Niebezpieczeństwo polega na tym, że w narodach europejskich coraz więcej zwolenników zdobywać będzie pogląd, że Unia Europejska nie służy ich narodowym interesom. Ten pogląd podziela wielka część Brytyjczyków (głownie Anglików) i coraz bardziej znacząca część społeczeństwa francuskiego, co wyraża się między innymi rosnącym poparciem dla Frontu Narodowego.

Z oczywistych powodów: historycznych, geopolitycznych i ekonomicznych, mieszkańcy naszej części Europy byli w przytłaczającej większości entuzjastami UE. To jednak może się zmienić, gdy wielcy unijni gracze będą przedstawiać ich jako złych Europejczyków, którzy nie dorośli do „europejskich wartości", a ich państwa – stawiane pod ścianą w głosowaniach instytucji unijnych.

Autor jest historykiem i politykiem. W czasach PRL lider opozycyjnego konserwatywnego Ruchu Młodej Polski, w III RP m.in. Unii Demokratycznej, Partii Konserwatywnej i Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego

Minęło już trochę czasu od decyzji Rady Unii Europejskiej o podziale kwot uchodźców pomiędzy państwa członkowskie UE i od przesyconej kampanijnymi emocjami sejmowej debaty na ten temat. Emocje opadły. Uchodźcy i imigranci na długo pozostaną jednak w centrum politycznych sporów i debat Polaków, bo nic nie wskazuje na to, aby Unia w dającej się określić perspektywie była w stanie rozwiązać ten problem.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Kaczyński dogadał się z Ziobrą. PiS ma kandydata na prezydenta RP
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Rok traumy i nienawiści. Palestyńscy liderzy nie potępili Hamasu za 7 października
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Czarnek naucza w kościele. PiS, upolityczniając religię, przyspiesza laicyzację
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Dlaczego trzeba bić na alarm
Opinie polityczno - społeczne
Jan Nowina-Witkowski: Reset sceny politycznej po upadku PiS to szansa dla polskiej prawicy