Weźmy choćby przekręt z kozami. Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał, to śpieszę wyjaśnić: chodzi o to, że warszawski ratusz zapłacił 100 tysięcy złotych hodowcy za opiekę nad „naturalnymi kosiarkami" (czym władze chwaliły się w mediach). Facet pieniądze wziął, podnajął bezdomnego za 50 złotych miesięcznie i zniknął. A kozy zdechły. Znaczy połowa przeżyła, co i tak powinno nas cieszyć, bo patrząc na ostatnie sukcesy warszawskiego ratusza, mogło być znacznie gorzej. I co? Przekręt z kozami już był. Tyle że w realiach Indii. Opisał go w jednej ze swoich powieści Salman Rushdie. Chodziło dokładnie o to samo: o wyłudzenie publicznych pieniędzy na opiekę nad zwierzętami. Na gigantyczną skalę, co nazwano wielkim przekrętem z kozami. Żeby sytuację skomplikować, historia była inspirowana prawdziwą aferą polityczną w Indiach.

Albo wznowiona właśnie powieść „Moc truchleje" Janusza Głowackiego wydana w roku 1982. Najlepsza rzecz prozą, jaką Głowa kiedykolwiek napisał, nie mam co do tego wątpliwości. Oto bohaterem tej książki jest robotnik ze Stoczni Gdańskiej, który na kartach książki z zaszczutego donosiciela przechodzi przemianę w świadomego obywatela. W czasie sierpniowego strajku nabiera godności i zwraca się przeciwko swoim komunistycznym mocodawcom, którzy go do donoszenia zmusili. Czy nie jest to przypadkiem historia, którą wszyscy dobrze znamy?

Mam zatem nadzieję, że ktoś już napisał historię Kornela Morawieckiego. Historię, która pokazuje, jakim państwem przez ćwierć wieku była III Rzeczpospolita, gdzie prawdziwych ludzi zasad, zasługujących na najwyższe uznanie, spychano na margines marginesu. Gdzie bohaterowie niepodległości musieli ustępować miejsca nawróconym donosicielom i dawnym komunistycznym aparatczykom. To musi być bardzo smutna opowieść, ale, mimo wszystko, z czymś w rodzaju happy endu.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia