"Jeśli kochasz Europę, powinieneś przestać marzyć o rozwoju integracji, a zacząć rozwiązywać problemy". Tak ujął wyzwanie dla europejskich elit Mark Rutte, premier Holandii. Jego słowa tłumaczy sytuacja polityczna przed nadchodzącymi wyborami. W sondażach coraz częściej przewagę zyskuje partia Geerta Wildersa, zagorzałego krytyka imigracji muzułmańskiej na Stary Kontynent.
Czy Unia jest w stanie rozwiązać swoje problemy? Czy może uczynić to na tyle szybko, aby zatrzymać postępy eurosceptyków w kluczowych państwach UE? Dwa spośród problemów mają obecnie największe znaczenie: stagnacja gospodarcza w strefie euro oraz kryzys migracyjny.
Dość oszczędzania!
Pierwszy problem należałoby rozwiązać przez odejście od polityki oszczędności w kierunku redystrybucji środków finansowych z państw mających nadwyżki handlowe do tych krajów, które mają największe problemy strukturalne, bezrobocie i niskie tempo wzrostu.
Taka polityka nie podoba się podatnikom niemieckim. Wraz ze zmianami na krajowej scenie politycznej pomysły tego typu będą cieszyły się coraz mniejszą przychylnością Berlina. Inny pomysł pojawiający się w dyskusjach ekonomistów polega na ukierunkowaniu ekspansji monetarnej Europejskiego Banku Centralnego w stronę polityki fiskalnej, przede wszystkim na inwestycje infrastrukturalne w najsłabszych gospodarkach strefy euro. Również i te pomysły nie mają zgody Berlina.
Unia ma wprawdzie politykę spójności i tzw. fundusz Junckera, ale oba instrumenty dość słabo pobudzają koniunkturę w strefie euro. Dlatego elity Europy Zachodniej lansują dwa alternatywne pomysły na ożywienie gospodarki. Pierwszy to pogłębienie integracji w polityce energetycznej, która poprzez niedawne zmiany regulacyjne w stronę dekarbonizacji ma na celu wymusić inwestycje w gospodarce.