Sondaże służą czy szkodzą?

Informacje płynące od społeczeństwa powinny stanowić zaledwie jedno ze źródeł wiedzy przy podejmowaniu decyzji przez rządzących – twierdzi profesor statystyki.

Aktualizacja: 17.07.2017 23:51 Publikacja: 17.07.2017 19:45

Sondaże służą czy szkodzą?

Foto: Archiwum

W artykule „Sondaże i racja stanu" prof. Jan M. Piskorski dotyka ważnej, moim zdaniem, kwestii roli i znaczenia sondaży jako formy pomiaru opinii społecznej w ustroju demokratycznym. Czy sondaże są jedynie zwierciadłem, w którym zbyt często przeglądają się rządzący w obawie przed niespełnieniem istotnych oczekiwań wyborców i utratą władzy? Czy raczej stanowią istotny element życia publicznego i wyraz zbiorowej mądrości społeczeństwa (ang. collective wisdom)? Faktem jest, że zanim George H. Gallup zaproponował i upowszechnił w późnych latach 30. XX wieku metodę pomiaru sondażowego, wielu przywódców zmagało się z problemem braku znajomości nastrojów i opinii obywateli. Dobrze ten stan wyraził na początku ubiegłego wieku irlandzki premier Eamon De Valera, stwierdzając: „Gdy chciałem wiedzieć, czego oczekują Irlandczycy, miałem tylko własne serce, do którego mogłem się odwołać". Istnieli więc już wówczas przywódcy pragnący nie tylko kierować i rządzić społeczeństwem, ale robić to dla społeczeństwa, a później także ze społeczeństwem.

Dlaczego przestaliśmy im ufać?

Przez kolejne dziesięciolecia sondaże stanowiły jeden z najważniejszych sposobów poznania nastrojów opinii publicznej. Zbędne były one jedynie w ustrojach autorytarnych. W tych ostatnich były zagrożeniem dla sprawujących władzę, a nierzadko także mocnym dowodem na fałszowanie przez nich wyników wyborów. Współcześnie ranga sondaży się zmieniła, zarówno w młodych, jak i dojrzałych demokracjach. Nie tylko w Polsce nie cieszą się one dobrą reputacją. Istnieją moim zdaniem dwa zasadnicze powody tego stanu rzeczy.

Pierwszy wiąże się ze sposobem wykorzystania wyników sondaży przez rządzących, i problem ten ma zasięg powszechny. Drugi zaś wiąże się z wiarygodnością i precyzją pomiaru sondażowego, a dotyczy w większym stopniu młodych demokracji, w tym polskiej.

Sondaże wini się przede wszystkim za to, że wyrażone w nich opinie stają się dla rządzących przesłanką do podejmowania wyłącznie takich działań, które służą ich krótkookresowym celom – zwiększeniu popularności, poszerzeniu elektoratu czy po prostu utrzymaniu władzy. Są pokusą do unikania potrzebnych i trudnych długofalowych decyzji, które w krótkim cyklu wyborczym mogłyby się przyczynić do utraty części wyborców. Zbyt częste przyglądanie się sondażom powoduje, że najważniejszy staje się bieżący interes polityczny, a nie długofalowe korzyści dla społeczeństwa i kraju. Rządzący przestają być w tych warunkach przywódcami posiadającymi i realizującymi określoną wizję, a stają się jedynie dbającymi o własną popularność politykami. Gdy w USA przed laty podejrzewano prezydenta Billa Clintona o zbytnie przywiązanie do sondaży, jego następca George W. Bush mocno akcentował w swojej kampanii wyborczej zerwanie z takim modelem sprawowania prezydentury. Nieufny „Time Magazine" pytał wtedy jednak sarkastycznie, czy do złożenia takich akurat deklaracji nie skłoniły go właśnie sondaże.

Patrzeć szerzej, widzieć dalej

Winić powinniśmy jednak nie sondaże, które informują o bieżących nastrojach i oczekiwaniach społecznych, lecz rolę, jaką nadają im w swoich działaniach rządzący oraz politycy. Informacje płynące od społeczeństwa, prezentowane w skondensowanej, liczbowej formie, powinny stanowić zaledwie jedno ze źródeł wiedzy przy podejmowaniu decyzji. Rządzący posiadają często znacznie bogatsze od społeczeństwa informacje o uwarunkowaniach podejmowanych decyzji, w tym zagrożeniach krótko- i długookresowych. Stąd głos opinii publicznej, aczkolwiek pomocny w wielu przypadkach, nie zawsze może i powinien być decydujący. Rolą przywódców jest patrzeć szerzej i widzieć dalej. A ponadto chodzi nie tyle o to, by podporządkować swoje działania głosowi opinii publicznej, ile by ją kształtować w zgodzie z realizowaną wizją, popartą wynikiem demokratycznych wyborów. Sam w sobie sondaż nie jest wrogiem demokracji, lecz jej dopełnieniem. Daje on społeczeństwu poczucie większego politycznego sprawstwa, gdy niewystarczający stał się dla wielu głos oddawany w wyborach raz na cztery lub pięć lat.

O tym, jakie znaczenie będzie miał ostatecznie sondaż w życiu społecznym i jaką będzie cieszyć się opinią, decyduje jego wiarygodność i dokładność. W tym zakresie trudno byłoby doszukać się pozytywnych tendencji w okresie ostatnich kilkunastu lat, zwłaszcza w demokracjach powstałych po roku 1989. Sondaże przekształciły się w tym czasie z poważnego, naukowego badania opinii, opartego na losowo wybranych próbach respondentów, w pospiesznie i często niestarannie realizowane wywiady z dostępnymi dla ankieterów respondentami. Utraciły one swoją reputację także w wyniku zbyt dużej częstotliwości wykonywanych pomiarów, często niejednakowej metodyki, a w konsekwencji sprzecznych wyników.

Ostoja wiarygodności

Poruszałem już ten temat na łamach „Rzeczpospolitej", m.in. w artykule „Za dużo sondaży". Wszystko to doprowadziło do spadku zaufania do badań sondażowych, od których już prawie nikt nie oczekuje precyzyjnych wyników, a jedynie wskazania określonych trendów, i to tylko wtedy, gdy zostają potwierdzone w co najmniej kilku badaniach. Tymczasem dla bacznego obserwatora jest jasne, że dobrze przeprowadzone reprezentacyjne badanie opinii pozostaje nadal wiarygodnym obrazem nastrojów całego społeczeństwa.

Najlepszym dowodem na poparcie tej tezy są trafne i dokładne badania exit poll, które stanowią unikalną okazję do skonfrontowania wyników badania próby (wyborców opuszczających lokal w dniu wyborów) z oficjalnym wynikiem ogłoszonym później przez Państwową Komisję Wyborczą. W ostatnich pięciu latach realizatorzy badań exit poll w naszym kraju uzyskali w wyborach prezydenckich, parlamentarnych i eurowyborach wyniki różniące się od oficjalnych rezultatów o mniej niż 1,6 punktu procentowego w odniesieniu do każdej partii lub kandydata.

Przywrócenie sondażom wiarygodności to z jednej strony konieczność poprawy ich jakości, a z drugiej potrzeba potwierdzenia ich faktycznej roli w życiu politycznym.

Autor jest kierownikiem katedry statystyki Uniwersytetu Gdańskiego.

W artykule „Sondaże i racja stanu" prof. Jan M. Piskorski dotyka ważnej, moim zdaniem, kwestii roli i znaczenia sondaży jako formy pomiaru opinii społecznej w ustroju demokratycznym. Czy sondaże są jedynie zwierciadłem, w którym zbyt często przeglądają się rządzący w obawie przed niespełnieniem istotnych oczekiwań wyborców i utratą władzy? Czy raczej stanowią istotny element życia publicznego i wyraz zbiorowej mądrości społeczeństwa (ang. collective wisdom)? Faktem jest, że zanim George H. Gallup zaproponował i upowszechnił w późnych latach 30. XX wieku metodę pomiaru sondażowego, wielu przywódców zmagało się z problemem braku znajomości nastrojów i opinii obywateli. Dobrze ten stan wyraził na początku ubiegłego wieku irlandzki premier Eamon De Valera, stwierdzając: „Gdy chciałem wiedzieć, czego oczekują Irlandczycy, miałem tylko własne serce, do którego mogłem się odwołać". Istnieli więc już wówczas przywódcy pragnący nie tylko kierować i rządzić społeczeństwem, ale robić to dla społeczeństwa, a później także ze społeczeństwem.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?