Przez długie wieki pojęcie postępu nie istniało. Przyszłość jawiła się jako zagrożenie, więc chwała Bogu, jeśli nie przyniosła zmian. Jako było na początku, tak i na wieki wieków... Dopiero burzliwe, choć pełne pychy czasy oświecenia pokazały, że jutro może być lepsze od dzisiaj – i tak rzeczywiście się działo aż do naszych dni.
Nie muszę przypominać listy dzisiejszych zagrożeń, tym bardziej że niewiele możemy uczynić, by je odsunąć. Klimat, migracja, wyczerpanie surowców, posthumanizm i tak dalej. Dlatego, jeśli wieki XIX i XX były stuleciami postępu i odważnej żeglugi w przyszłość, to wiek XXI staje się stuleciem nostalgii. Nostalgia nie jest niewinnym sentymentem, tylko dzieckiem strachu i bezradności.
Konserwatyzm ma zakorzenienie w przeszłości, ale jest otwarty na wyzwania jutra. Nostalgia ma tylko bezwładną kotwicę, pragnie powrotu do wczorajszego raju. Także nostalgia narodów, które utraciły imperia, takich jak: Rosja, Wielka Brytania, Węgry, Polska.
Na użytek bieżący nazywa się to „odzyskiwaniem tożsamości" i służy politycznym szalbierzom do uchwycenia władzy. Dla wszystkich nostalgii nie ma miejsca w jednej małej Europie. Gdyby nie Unia dawno wzięłyby się za łby, ale Unia potrafi coraz mniej, bo ją także podmywa nostalgia.
Dawniej spierała się lewica z prawicą, dziś tylko nostalgia z nadzieją. Populizm ma do zaoferowania jedynie nostalgię, strach przed jutrem jest jego niewyczerpanym napędem. Uczynię Amerykę albo Brytanię znowu wielką! Ale w istocie możliwy jest tylko demontaż tego, co zachowało się do dzisiaj. Zostanie Anglia, małe państewko skłócone z sąsiednią Europą. Ameryka, porzucając swą misję przewodzenia wolnemu światu, będzie najwyżej drugorzędnym mocarstwem, jak przed 150 laty. Polska nie stanie się Sarmacją. Nie można wypluć gorzkiego owocu z drzewa wiadomości, aby powrócić do utraconego raju.