Prezes ING: Rywalizacja w Polsce jest uczciwa

Repolonizacja banków nie jest dla nas problemem, dopóki żaden z nich nie ma dominującej pozycji – mówi prezes Grupy ING Ralph Hamers.

Aktualizacja: 05.02.2018 07:50 Publikacja: 04.02.2018 20:20

Ralph Hamers

Ralph Hamers

Foto: Bloomberg

Rz: Od kiedy w połowie 2017 r. PZU kupiło od UniCreditu udziały w Pekao, dwa największe polskie banki są de facto pod kontrolą rządu. Nie martwi pana rosnące zaangażowanie państwa w sektorze bankowym?

Z naszej perspektywy niewiele to zmienia. Jesteśmy w Polsce obecni od początku lat 90. i wciąż czujemy się tu bardzo komfortowo. Nasze stosunki z instytucjami publicznymi zawsze były dobre i nie dostrzegłem, aby to się w ostatnim czasie zmieniło.

Banki państwowe nie mają przewagi konkurencyjnej?

Jeśli coś może zaburzać konkurencję w sektorze bankowym, to raczej wielkość niektórych instytucji, a nie ich struktura własnościowa. Ale w Polsce żaden bank nie ma jeszcze tak dominującej pozycji, abyśmy mieli powody do niepokoju.

Na Pekao zmiany własnościowe w polskim sektorze bankowym się nie skończą. Swój polski biznes sprzedać próbują Raiffeisen i Deutsche Bank, jeszcze przed UniCreditem z Polski wycofała się grupa GE Capital. ING zostaje nad Wisłą?

Wiele dużych banków, szczególnie europejskich, przechodzi restrukturyzację. To są właśnie źródła decyzji, aby sprzedać polskie aktywa. My restrukturyzację przechodziliśmy w latach 2009–2014. Wtedy też braliśmy pod uwagę różne scenariusze, ale nigdy nie myśleliśmy, aby wycofać się z Polski. To jest dla nas bardzo ważny rynek. Mamy tu ponad 4 mln klientów i wciąż się rozwijamy. Dobrze też oceniamy kondycję i perspektywy polskiej gospodarki.

ING rozważa udział w konsolidacji polskiego sektora bankowego jako kupujący?

Realizujemy strategię organicznego rozwoju. Dowiedliśmy, że można zwiększać udziały w polskim rynku bankowym dzięki systematycznej poprawie jakości usług, z użyciem nowoczesnych technologii. Ale oczywiście każdy działający w Polsce bank musi obserwować zmiany zachodzące w sektorze, analizować ich wpływ na swoją pozycję. My też to robimy.

Szybki rozwój ING Banku Śląskiego oznacza mniejsze zyski dla spółki matki. Nie planujecie zahamować nieco ekspansji, aby zwiększyć rentowność polskiego biznesu?

Zdecydowanie nie. Będziemy nadal koncentrowali się na organicznym rozwoju, zwiększaniu bazy klientów. W naszym przypadku nie wpływa to negatywnie na rentowność, bo rośniemy w sposób zdrowy, zrównoważony. Rozwój opieramy m.in. na cyfryzacji, co z jednej strony pozwala nam poprawiać jakość usług i sprostać oczekiwaniom klientów, ale z drugiej strony czyni nas bardziej efektywnymi kosztowo. Nie podejmujemy też nadmiernego ryzyka, czego dowodem jest niewielki portfel kredytów frankowych.

Wspomniał pan o cyfryzacji jako metodzie rozwoju banku. Czy nie jest czasem tak, że cyfryzacja czyni tradycyjne banki niepotrzebnymi?

Cyfryzacja, rozwój technologii informacyjnych, to bez wątpienia najpoważniejsze wyzwanie dla banków. Klienci banków oczekują od nas usług i interakcji, do których przyzwyczaiły ich wielkie firmy technologiczne. Chodzi o bezpośrednie, natychmiastowe i dobrze wycelowane kontakty z bankiem. To się da zrobić tylko z wykorzystaniem internetu oraz cyfryzacji usług i procesów. My dostrzegamy w tym bardziej szansę niż zagrożenie. Wiemy, jak rozwijać bankowość internetową, mobilną. W niektórych krajach mamy tylko banki internetowe, np. w Niemczech. Możemy przesuwać doświadczonych w tej dziedzinie menedżerów na rynki, na których rozwijamy bankowość online. To dotyczy choćby Brunona Bartkiewicza, który był naszym dyrektorem ds. innowacji, zanim objął (w kwietniu 2016 r. – red.) stanowisko prezesa ING Banku Śląskiego.

Tradycyjne placówki bankowe staną się wkrótce zbędne?

Nie sądzę. Po prostu będą pełniły inną niż dotąd rolę. Będą to raczej placówki doradcze, a nie służące transakcjom. Z tego powodu będzie się też zmieniał profil pracowników banków, kultura pracy w bankach.

W jaki sposób chcecie konkurować z branżą fintech: tworząc własne innowacyjne usługi czy przejmując interesujące firmy?

Zadaniem Brunona Bartkiewicza jako dyrektora ds. innowacji było właśnie określenie, jakiego rodzaju usługi możemy rozwijać sami, a które pomysły lepiej jest zaczerpnąć z zewnątrz. Obecnie nasz fundusz na inwestycje w fintechy wynosi 300 mln euro. Te środki mogą być przeznaczone na przejęcia, ale też na inne inwestycje. Mamy udziały w niewielu spośród ponad 115 firm fintechowych, z którymi współpracujemy.

Czy duży bank, ograniczany licznymi regulacjami, może konkurować z małymi, zwinnymi startupami?

Licencja banku na pewno nieco nas krępuje. W tradycyjnej działalności bankowej nie można popełniać błędów, natomiast w dziedzinie innowacji błędy są niezbędne. Dlatego właśnie przestawiliśmy się na nową, bardziej elastyczną filozofię organizacji pracy i zarządzania projektami, znaną z sektora IT, nazywaną strukturą Agile. Tylko że wdrożyliśmy ją w całej organizacji. Zrezygnowaliśmy z megalomanii, wielkich i kosztownych projektów, które mogą wprawdzie przynieść sukces, ale mogą się też zakończyć spektakularnym fiaskiem. Chciałbym jednak podkreślić, że nie postrzegam spółek fintech jako konkurentów, tylko partnerów. Zagrożeniem dla nas są raczej giganci technologiczni, tacy jak Amazon, Facebook czy Google, którzy mają bardzo częste interakcje ze swoimi użytkownikami i w efekcie bardzo dużo o nich wiedzą. Te firmy, jeśli zechcą, mogą szybko zaangażować się w bankowość.

Wspomniał pan, że największym wyzwaniem dla banków jest obecnie cyfryzacja. Rekordowe niskie stopy procentowe – zarówno w strefie euro, jak i w Polsce – to nie problem?

Nasza podstawowa działalność, jak każdego banku, to przyjmowanie depozytów i udzielanie kredytów. Niski poziom stóp procentowych – a w szczególności płaska krzywa rentowności (mała różnica między długoterminowymi a krótkoterminowymi stopami procentowymi – red.) odbija się na naszych marżach. Można sobie z tym radzić np. dostosowując prowizje od kredytów, ale to nie wystarcza. Od kilku lat staramy się więc zmieniać nieco strukturę naszego bilansu, tzn. koncentrować się na tych usługach, które zapewniają wyższe marże. To jest z reguły działalność bardziej ryzykowna, ale nie zawsze. ING ma na przykład rozwinięte usługi dla sektorów naftowo-gazowego i telekomunikacyjnego. To są pewne nisze, w których możemy się rozwijać. Ale i tak odczuwamy skutki niskich stóp procentowych. To zresztą, niezależnie od konkurencji, wymusza cyfryzację, aby obniżać koszty działalności.

Sądzi pan, że Europejski Bank Centralny powinien już normalizować politykę pieniężną? I czy patrząc z perspektywy czasu, działania EBC – obniżka stóp procentowych do zera i ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej (QE) – pomogły gospodarce i sektorowi bankowemu strefy euro czy raczej zaszkodziły?

Sądzę, że EBC podjął słuszne działania. Dobrze przeprowadził gospodarkę przez kryzys, pomógł też uzdrowić sektor bankowy – choć skorzystały na tym głównie banki z południa Europy. Ale te korzyści, które niskie stopy i QE mogły przynieść, już się według mnie zmaterializowały. Teraz zaczynają przeważać ich negatywne skutki uboczne. Uważam, że EBC powinien już przestać pomagać zadłużonym kosztem oszczędzających.

Opinie Ekonomiczne
Marta Postuła: Czy warto deregulować?
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Wybory prezydenckie w KGHM
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Qui pro quo, czyli awantura o składkę
Opinie Ekonomiczne
RPP tnie stopy. Adam Glapiński ruszył z pomocą Karolowi Nawrockiemu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Nie należało ciąć stóp przed wyborami
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku