Szlachetne oburzenie ewidentnie sprzyja inwencji, bo filipiki przeciwko marnotrawnym ministrom zaliczają się bez wątpienia do najbardziej wyrafinowanych i godnych upamiętnienia osiągnięć polskiej retoryki sejmowo-politycznej. Pewne znaczenie ma też poczucie szlachetnej rywalizacji wypowiadających się polityków z równie głęboko przejętymi sprawami kraju tabloidami.
Szykujący się ponad dekadę temu do wysadzenia z siodła SLD aktywiści PO-PiS-u (kto to jeszcze pamięta?) mówili o „bizantyjskim zbytku" ministrów i obiecywali rządy „skromne i uczciwe". Pozostający kilka lat temu w opozycji politycy PiS nie posiadali się z oburzenia, kiedy rząd PO obdarowywał się „bajecznymi kwotami", podczas gdy „poziom życia rodaków jest coraz niższy", oskarżając rządzących o to, że Polskę zmieniają w „Ojczyznę dojną". Dzisiejsza opozycja również nie pozostaje dłużna – po odkryciu, że wczorajsi krytycy nagród dziś sami je sobie hojną ręką wypłacają, groźnie żądają, by „wytłumaczyli się Polakom", i gromią rządowy program „koryto plus". Proszeni o wytłumaczenie się politycy partii rządzącej sugerują, że wypłacone nagrody były w pełni uzasadnione jakością pracy ministrów (oczywiście w odróżnieniu od nagród dla poprzedników). A pytany o to premier informuje, że wszystko przecież jest jawne (a dawniej nie było?) i że receptą jest zmniejszenie liczby wiceministrów. Niestety, myli się, nie dałoby to oszczędności, bo pensje dyrektorów są w urzędach wyższe niż wiceministrów.