Daje mi to moc pozytywnych emocji, przy czym najbardziej zaskakują mnie prezenty, które kupiłem sobie sam. Ale nie tylko, bo np. gramofon do odtwarzania winyli dostałem od św. M., którego w natłoku obowiązków zastąpiła moja żona. Kiedy niezdrowo podniecony otworzyłem pudło, okazało się, że gramofon jest...do składania. W środku było jakieś dziesięć zupełnie niepasujących do siebie części oraz instrukcja. Ponieważ prawdziwy mężczyzna nie czyta instrukcji (a nawet jak przeczyta, to nie zrozumie), pożaliłem się żonie, która formalnie reprezentowała św. M., że gdybym wiedział, że to jest gramofon do składania, tobym poprosił o lego. Bo z lego da się złożyć wszystko – nawet gramofon, a z gramofonu tylko gramofon. Kolega dostał pod choinkę drona, czyli zdalnie sterowaną kamerę na śmigłach. Ale w sklepie okazało się, że aby dron słuchał pilota, trzeba to wszystko skonfigurować. Kolega poprosił, żeby sprzedawca skonfigurował system na miejscu w sklepie, ale spotkał się z reakcją odmowną, bo system uwzględnia GPS, więc trzeba skonfigurować go tam, gdzie będzie latał. Krótko mówiąc, gdyby sprzedawca (Sorry! Konsultant!) skonfigurował drona w sklepie, to jak kolega by go gdzieś tam uruchomił, to dron poleciałby do tego sklepu.

Dobrze, zajmijmy się czymś prostszym. Spora część moich prezentów to odzież, więc zaraz po świętach zabrałem się do rytualnej czynności wypruwania metek i naszywek. I przyznajcie się – nie ja jeden to robię. A czy zwrócili Państwo uwagę, że najmocniej przyszyte do odzieży są te najmniej potrzebne rzeczy? Czy odpadł wam kiedyś guzik od koszuli? Pewnie nieraz. A odpadła kiedyś naszywka z logo firmy spod kołnierzyka? Nigdy! Bo naszywka z logo jest przyszyta potrójną pancerną nicią testowaną w NASA. Która w dodatku zawsze drapie w kark. Dlaczego? A to dlatego, że oni nie doszywają logo do koszuli, tylko koszulę do logo. Logo jest absolutnie najważniejsze, bo logo to kwintesencja marketingu. A resztę koszuli pies trącał.

Przy okazji z tych wyprutych naszywek dowiaduję się, gdzie na świecie coś się jeszcze produkuje. I są to: Bangladesz, Wietnam, Filipiny, Turcja, no i oczywiście Chiny. Cywilizowany świat zajmuje się już tylko usługami, czyli elektroniczną dystrybucją tego, co uszyły baby w Pakistanie. A wszystkie te eBaye, Amazony i cała reszta mają centrale w Dolinie Krzemowej, niebezpiecznie blisko tzw. Uskoku Świętego Andrzeja, lubiącego zaskakiwać trzęsieniami ziemi. I pewnego ranka może się okazać, że nie ma już kim sprzedawać tego, co uszyły dzieci w Bangladeszu. Oby nie!

Na szczęście wszystkie serwery są w Indiach.