Reklama

Bezgraniczna Europa, czyli Europa bez granic

Kiedy społeczeństwa Europy Środkowej słyszą apele przywódców „starej Europy" o wzięcie większej odpowiedzialności za całość kontynentu, spoglądają na siebie przez granice, nie widząc wspólnych szans ani rozumienia wspólnych ryzyk.

Publikacja: 16.04.2019 21:00

Bezgraniczna Europa, czyli Europa bez granic

Foto: Adobe Stock

Niepowodzenia (czy ostateczne niepowodzenie) brexitu wywołanego przez nieodpowiedzialne partyjne gierki konserwatysty Davida Camerona zderzyły się z rzeczywistością pogranicza pomiędzy brytyjską Irlandią Północną a Republiką Irlandii. Okazało się, że transgraniczne spoiwo nie da się przeciąć bez narażenia na opór irlandzkich protestantów i katolików z obu stron, dla których wznowienie granicy to powrót do koszmarów wieloletnich wojen i zamachów terrorystycznych oraz zaprzepaszczenie dekad rozwoju, zatrudnienia i spokoju społecznego. Może być to trudną łamigłówką dla brytyjskich negocjatorów, ale i dla irlandzko-unijnej strony.

Problem wewnętrznych granic EWG, Wspólnot Europejskich czy też Unii Europejskiej łączącej obecnie nadal 28 krajów był zawsze postrzegany z perspektyw stolic krajów członkowskich lub instytucji UE. Dla każdej stolicy pogranicze to peryferia, których znaczenie i wpływ na polityki z racji powyższej był peryferyjny, zaś polityki głównie zmierzały do spójności wewnętrznej każdego z państw lub głównych ośrodków krajowych i europejskich ze sobą. Cztery podstawowe swobody przepływu towarów, usług, kapitału i ludzi z zachowaniem suwerenności i terytorialnej spójności doprowadziły do swoistej „kwadratury koła", którą postarano się pogodzić federalistów, zwolenników ścisłej integracji oraz obrońców państw narodowych. Dla każdego z nich dziedzictwo symboliczne granicy było przedmiotem sporu albo wyznacznikiem i kryterium usytuowania na osi integracja–dezintegracja Europy.

Zniesienie dolegliwości granicy

Zgodnie z dostępnymi informacjami Mission Operationnelle Transfrontaliere (jednostka rządu Francji) granice wewnętrzne UE mają długość 20 tys. km, są codziennie przekraczane przez 2 mln pracowników transgranicznych, zaś w „przestrzeni transgranicznej" żyje 40 proc. mieszkańców UE, czyli prawie 180 mln osób. „Przestrzeń transgraniczna" jest określana obszarowo ze względów geofizycznych dla każdej z granic różnie, lecz definiuje terytorium po obu stronach granicy, z którego można realizować codziennie w sposób nieskrępowany swoje funkcje pracownicze, konsumenckie, usługodawcze czy edukacyjne.

Ogarniając przestrzenie europejskie XX wieku, możemy uznać, że zachód Europy uniknął istotnych zmian granicznych po traktacie wersalskim: drobne korekty włosko-austriackie czy francusko-hiszpańskie są niczym wobec skali przesunięć i zmian granic oraz pojawienia się nowych organizmów państwowych na wschodzie kontynentu. Na tym tle można nawet uznać, że Polska jest krajem, którego granice nie tylko uległy w XX wieku największej zmianie, ale po 1989 zmieniliśmy wszystkich lądowych sąsiadów, bowiem pojawiły się nowe państwa lub doszło do podziałów (Czechosłowacja) bądź zjednoczenia pozostałych (NRD z RFN). Do podziałów historycznych krain czy zaborów, do olbrzymiej migracji Polaków i mniejszości narodowych II RP doszły granice z nowymi organizacjami etnicznymi i kulturowymi, które – rzecz jasna – odwołują się do innych tradycji i dziedzictwa dla zdefiniowania i wzmocnienia swojej tożsamości w ramach państw narodowych. Jest jednak sporo prawdy w twierdzeniu prof. Przemysława Czaplińskiego („Poruszona mapa", Wydawnictwo Literackie 2016), że Polska jest nigdzie: opuściła Europę Wschodnią, stara się o przyjęcie do Zachodu, zaś wymiaru Północ–Południe nie ogarnia i nie rozumie.

Kształtowanie się w XIX wieku konceptu nowoczesnego homoetnicznego państwa narodowego znalazło potwierdzenie w postwersalskim świecie, przeszło przez piekło II wojny światowej i Holokaustu, trafiło w naszym regionie do swoistej zamrażarki realnego socjalizmu wraz z procesami wykluczenia innych narodów – mniejszościowych. Takie więc państwa i społeczności spotkały się na granicach w nowej postakcesyjnej Europie po 2004 roku bez stażu sąsiedzkiego lub osobistych doświadczeń z wieloetnicznością i współistnieniem kulturowym, społecznym czy gospodarczym.

Reklama
Reklama

Dla aktywnych uczestników rewolucji politycznej 1968 w Czechosłowacji, 1980–1981 w Polsce, wydarzeń 1989 roku, akcesji dziesięciu krajów do UE w 2004 oraz kolejnych przyłączeń, jednym z podstawowych celów pokoleniowych było otwarcie granic, których symbolem były likwidacje drutów kolczastych na granicy Węgier i Czechosłowacji z Austrią lub łamanie szlabanów granicznych na polsko-niemieckich przejściach granicznych. Dołączenie naszych krajów do „strefy Schengen" w 2007 roku miało dopełnić zniesienie dolegliwości granicy, upoważniając każdego mieszkańca strefy do nieograniczonego jej przekraczania z wyjątkiem stanów nadzwyczajnych.

Różna perspektywa

Iluzja była i jest doskonała – dla mieszkańca miast stołecznych oraz miejscowości położonych z dala od obszarów transgranicznych wizja nieistniejącej granicy jest prawie doskonała. Warszawa „czuje" się spójna ze stolicami państw UE, nawet w 2012 roku na tablicach kierunkowych tymczasowo otwartej autostrady A2, nazwanej później pompatycznie Autostradą Wolności, jakiś dowcipny urzędnik umieścił tablicę kierunkową „Lizbona – 3316 km". Przekaz informacyjny czy transfer finansowy, podróż lotnicza czy staż studencki stały się praktycznie bezbarierowy, a granica była jakąś anachroniczną perspektywą kojarzącą się ze Wschodem lub odległymi krajami.

Paradoksalnie, dla tych, którzy powinni odczuwać największą zmianę, czyli właśnie dla mieszkańców samych obszarów nadgranicznych, niewiele się zmieniło. Po 1989 roku mieszkaniec Węgier mógł bez problemów wjechać do Słowacji albo Polak pojechać na symboliczne piwo do Czech. Poza ograniczeniami w przewozie alkoholu i papierosów lub innych wyrobów akcyzowych przeciętny pracownik, turysta czy po prostu konsument mógł poruszać się coraz bardziej swobodnie. Wydawało się, że granice formalne będą powoli przypominać granice wewnątrzkrajowe poza oczywistymi odrębnościami językowymi (choć po obu stronach Dunaju mieszkają Węgrzy) czy regulacyjnymi lub finansowymi (waluta, systemy podatkowe i socjalne oraz ustrój prawny). Straszony w okresie referendum akcesyjnego Polski do UE w 2003 roku obywatel RP nie zobaczył hord Niemców wykupujących polską ziemię ani pod Szczecinem, ani pod Przasnyszem.

W czym jednak obszar transgraniczny nowej dziesiątki krajów UE (może poza Cyprem) różni się od granic pozostałych 15 dawnych państw członkowskich (nie wspominam o Bułgarii, Rumunii i Chorwacji spoza strefy Schengen)? Dlaczego perspektywa transeuropejska Hiszpanów czy Belgów różni się na granicach z taką samą perspektywą Węgra, Polaka czy Łotysza?

Granica niepewności w niepewnych czasach prowadzi w naszym regionie do kilku zjawisk, które wyostrzają problem i zjawisko transgraniczności.

Po pierwsze, zaniepokojenie społeczeństw zachodnich zaostrzającym się kryzysem migracyjnym (począwszy od „dżungli pod Calais" i najazdu łodzi na Wyspy Kanaryjskie, poprzez Lampedusę i wyspy Grecji, aż do niedawnych wydarzeń we Francji i Niemczech) zostało podjęte przy aktywnej pomocy polityków przez społeczeństwa Europy Środkowej. Sceny z granic Węgier i Serbii, Austrii i Czech zostały odebrane w Polsce jako „Hannibal ante portas", prowadząc do nieodpowiedzialnych i niewykonalnych bez likwidacji Schengen apeli o wzmocnienie granic wewnętrznych i wprowadzenie kontroli na przejściach granicznych pomiędzy Włochami a Francją, Austrią a Niemcami czy Węgrami a Austrią. Polski rząd – notabene kraju goszczącego agencję UE ds. granic Frontex – wypuścił demona zagrożeń granic, zniechęcając do jakiejkolwiek racjonalnej debaty o wspólnym europejskim podejściu do wspólnego europejskiego wyzwania.

Reklama
Reklama

Po drugie, jakby unisono rozpoczęły się – głównie zainicjowane przez rządy i niektóre radykalnie prawicowe polityczne ugrupowania Węgier, Słowenii czy Austrii – dyskusje nad sprawiedliwością i adekwatnością granic w Europie po I i II wojnie światowej, które ze swej strony były rezonansem dyskusji i niedawnych działań politycznych Katalonii, Szkocji, obu wspólnot Belgii czy zapomnianego sporu o Południowy Tyrol lub granice słoweńsko-chorwackie. I znowu granice – te administracyjne i te symboliczno-godnościowe – zaczynają doskwierać i prowadzić do gestów fatalnie rozumianej suwerenności.

Po trzecie, po wyczerpaniu się okresu względnej ciekawości i zainteresowania oraz działania prostych mechanizmów finansowych UE skierowanych na graniczne euroregiony poprzez program rozwojowy INTERREG dla obszarów stycznych, lokalne społeczności w Europie Środkowej zaczynają spoglądać na siebie przez granice jako na rywali i konkurentów. Niepomni swojej wspólnej przecież peryferyjności i historycznej marginalizacji, obszary transgraniczne chcą pozyskać premię za swoje położenie. Potęguje to często fakt pozornie sprzeczny: z jednej strony stare rany i pretensje Polaków i Czechów z obu stron Olzy lub nowej Słowacji i starego państwa Madziarów – ich dawnych ciemiężycieli, z drugiej np. mała znajomość Polaków i Czechów z obu stron Karkonoszy lub Gór Orlickich, dokąd wszyscy trafili po 1945 po ucieczce i wygnaniu ludności niemieckiej.

Po czwarte, otwarte formalnie rynki handlu, usług czy pracy realizowane przez prywatnych przedsiębiorców działających po obu stronach granicy nie uzyskały praktycznie jakiegokolwiek wsparcia instytucji publicznych rządowych i samorządowych. Przykładem jest brak połączeń i niezbędnej infrastruktury transportu publicznego, rozwiązań umożliwiających korzystanie ze służby zdrowia lub opieki społecznej przez granicę albo korzystania z instytucji edukacji, kultury lub sportu przy założeniu efektywnego nauczania języków sąsiada. Niewielkie wyspy transmobilności utworzone np. na styku Niemiec, Polski i Republiki Czeskiej czy autobus miejski Wałbrzycha linii nr 15 docierający do czeskiego miasteczka Mezimesti to tylko wyjątki potwierdzające regułę. Należy też zauważyć, że migracja znacznej części aktywnej zawodowo ludności Litwy, Łotwy i Estonii, jak również 2 mln Polaków oraz ponad 4 mln Rumunów do krajów Zachodu, znaczące braki na rynku pracy Republiki Czeskiej czynią szczególną presję na regiony pogranicza, które kiedyś były rezerwuarem bezrobocia i niskiej aktywności zawodowej – przykładem są lokalizacje nowych fabryk Skody w Czechach (20 km od polskiej granicy) czy Mercedesa w Polsce (40 km od czeskiej granicy).

Kiedy więc społeczeństwa Europy Środkowej słyszą apele przywódców politycznych „starej Europy" o wzięcie większej odpowiedzialności za całość kontynentu, spoglądają na siebie przez granice, nie widząc wspólnych szans ani rozumienia wspólnych ryzyk. Tak jakby brak współodczuwania przez granice, skupienie na wąskonarodowej perspektywie odebrał im zdolność rozumienia wspólnych wyzwań i wspólnego szukania odpowiedzi. Na wzór wielu obszarów transgranicznych w UE powstaną też na polskim pograniczu realne mechanizmy i instytucje rozwiązujące obustronne społeczne, zdrowotne czy edukacyjne problemy, zaś aktywność gospodarcza poszerzy się na sąsiedzkie rynki i dostęp do zasobów bez biurokratycznych deklaracji o „współpracy międzynarodowej".

Sergiusz Najar w latach 2002–2005 kolejno wiceminister infrastruktury i spraw zagranicznych, menedżer bankowy, mieszkaniec Warszawy i Kotliny Broumovskiej w Czechach

Opinie Ekonomiczne
Gorynia, Hardt, Kośny, Kwarciński, Urbaniec: Ekonomia zamiast polaryzacji
Materiał Promocyjny
MLP Group z jedną z największych transakcji najmu w Niemczech
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Czy Polska wyjdzie z Unii?
Opinie Ekonomiczne
Marta Postuła: Fabryki AI, czyli gdzie i jak powstaje infrastruktura sztucznej inteligencji
Opinie Ekonomiczne
Cezary Szymanek: Co polscy politycy wiedzą o gospodarce i dlaczego jest to groźne
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
Opinie Ekonomiczne
Małgorzata Zaleska: Dylematy finansowania zrównoważonego rozwoju
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama