Mieszkania na ostatnim piętrze były, ale zniknęły, za to lokale na przedostatnim piętrze raptownie się rozrosły. Część klientów dewelopera wpłaciła pieniądze – ale zakupiony produkt już nie istnieje, część jest zmuszana do dopłacenia za dodatkowe, niezamawiane metry kwadratowe. Z powodu zamieszania wokół piętra-widma nabywcy lokali na pozostałych kondygnacjach nie mogą się wprowadzić – cały budynek nie ma bowiem pozwolenia na użytkowanie.
Słowem, czeski film, ale nie w czeskiej Pradze, tylko na warszawskiej Pradze-Południe. Nikomu nie jest jednak do śmiechu. Nikt też nie poczuwa się do odpowiedzialności za patową sytuację, a kontakt z prezesem deweloperskiej firmy jest – rzecz jasna – utrudniony.
Jeśli inwestor próbował obejść przepisy i liczył, że uda mu się przepchnąć kolanem dodatkowe piętro – zwłaszcza że mieszkania zostały już sprzedane – powinien ponieść surowe konsekwencje. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że trwająca od kilu lat mieszkaniowa gorączka i ponad pół dekady obowiązywania ustawy deweloperskiej (rachunki powiernicze, dzięki którym nieuczciwy deweloper nie może uciec z pieniędzmi) uśpiły czujność.
W boomie za stawianie bloków mieszkalnych bierze się każdy, chociaż to skomplikowany formalnie proces – czasem kłopoty nie muszą wynikać z cwaniactwa, tylko z braku doświadczenia. Do zakupu idącego w setki tysięcy złotych, często wiążącego się z zaciąganiem kredytu na dekady, warto bardzo dobrze się przygotować.
Jaką historię i doświadczenie ma deweloper? Na co pozwala plan zagospodarowania w danym obszarze? Czy przy haśle „tylko 15 minut do centrum" nie ma dodanej drobnym drukiem informacji, że chodzi o noc z soboty na niedzielę, a nie poranny szczyt w tygodniu?