Jarosław Szewczyk: Jak gonić tych, którzy uciekają nam coraz szybciej

Od czasów ojców ekonomii klasycznej to praca jest źródłem bogactwa. Redystrybucja dochodów z niej powstałych ma charakter wtórny, mimo że dominuje w debacie politycznej.

Publikacja: 08.03.2020 21:00

Foto: archiwum prywatne

Pomyślności narodu w jego masie nie budują nawet najlepsze na świecie ustawy dotyczące kwestii obyczajowych, jak np. o związkach partnerskich. Na systemie sądownictwa nie kończy się ani nie zaczyna dobrobyt społeczny. Lista tematów ważnych dla polityków zawiera w sobie niewiele wyzwań związanych z rozwojem gospodarczym. Rozwojem, a nie wzrostem. Zapełnianiem Polski i świata wytworami o coraz większej zawartości wiedzy, której nośnikiem są wykształceni ludzie, a depozytariuszem przedsiębiorstwa.

Wiedza użyta do wytwarzania produktów zapewnia największą wartość dodaną: zysk dla przedsiębiorcy, wysokie pensje dla pracowników, wpływy z podatków dla tych, którzy za ich pośrednictwem korzystają z bogactwa płynącego z wiedzy. Przedsiębiorstwa mają pieniądze na rozwój, ludzie łakną wiedzy, by móc dobrze zarabiać w takich firmach, a beneficjenci transferów budżetowych nie narzekają na brak grosza na ich potrzeby i usługi świadczone społeczeństwu. Niby prosta recepta, a jednak...

Gospodarka, głupcze – ta przypominajka na biurku Billa Clintona dała mu wyborcze zwycięstwo. Polityka stawia często w centrum uwagi sprawy nośne społecznie i medialnie, ale błahe z punktu widzenia przyszłego dobrobytu. Przy takim ustawieniu priorytetów może się okazać, że pożądane przez wszystkie opcje polityczne transfery finansowe do grup społecznie upośledzonych są zagrożone. Od czasów ojców ekonomii klasycznej to praca jest źródłem bogactwa. Redystrybucja dochodów z niej powstałych ma charakter wtórny, choć jako temat debaty politycznej zdecydowanie dominuje nad kwestią wypracowania środków na ten cel.

Na szarym końcu z Rumunią

Cyklicznie przeprowadzana ankieta na temat innowacyjności we Wspólnocie Europejskiej pokazuje, jak kraje UE i cała Unia radzą sobie z nakreśloną powyżej wizją tworzenia bogactwa. Co wynika z ostatniej? W wyścigu po innowacje w gospodarce dzielnie walczymy z Rumunią o ostatnie miejsce w Unii. Tylko 22 proc. polskich firm kwalifikuje się jako innowacyjne. Najlepsze gospodarki Europy posiadają trzy razy większy odsetek innowacyjnych przedsiębiorstw. Średnia europejska to 51 proc.

Połowa przedsiębiorstw europejskich deklaruje się jako innowacyjne, bo mają świadomość, że termin „innowacje" wykracza poza nowości w zakresie produktu i technologii jego wytwarzania. Innowacje procesowe i produktowe to jedynie dwa z dziesięciu rozpoznawanych w Unii rodzajów innowacji. Znaczenia tych innych oko polskich speców od gospodarki nie dostrzega. Dla przykładu, firma o zorganizowanym procesie rozwoju nowych produktów stwarza większe szanse na ich stworzenie dla swoich klientów. Taki proces wpisany w organizację firmy tworzy jej otwartość na zmiany w procesach wytwórczych.

Chociaż innowacje nie są postrzegane przez polskich przedsiębiorców jako koło zamachowe ich biznesów i całej gospodarki, są przecież siłą napędową współczesnego świata. Dzisiejsze innowacje wypływają z działań samego biznesu. To zmiana sposobu myślenia – tradycyjna szkoła ekonomii traktowała je jako efekt zdarzeń na zewnątrz przedsiębiorstw. Za postęp odpowiadały przełomowe odkrycia naukowe, geograficzne, wojny. Jeszcze w latach 60. prezydent Kennedy dał „zewnętrzny impuls" rozwojowy gospodarce USA, ogłaszając program lotów na Księżyc. Jednak od dwóch dekad w centrum zainteresowania ekonomii opartej na innowacjach są przedsiębiorcy.

Nakłady na prace badawczo-rozwojowe w Polsce w stosunku do produktu krajowego brutto są trzy razy niższe niż w Niemczech. Uwzględniając dodatkowo różnicę w wielkości PKB, wydajemy na badania i rozwój siedem razy mniej na głowę mieszkańca. Jest biednie, zatem przydałoby się mądrze inwestować szczupłe środki. Tymczasem to w Niemczech jest ponad dziesięć razy więcej patentów na milion mieszkańców niż u nas.

Istnieją też inne przesłanki, by twierdzić, że efektywność skromnych nakładów na badania i rozwój w Polsce jest niska. W gospodarce amerykańskiej ponad połowa pieniędzy przeznaczonych na innowacje przynosi zwrot. W polskiej można to szacować na kilka procent (w oparciu o fragmentaryczne dane PARP o wykorzystaniu dwóch trzecich miliarda złotych na inkubację firm w latach 2008–2013).

Sztuką w projektowaniu innowacji jest też wiedzieć, kiedy na dany pomysł nie wydawać dalej pieniędzy. Są narzędzia pozwalające na ocenę prawdopodobieństwa powodzenia na różnych etapach projektu i podejmowanie racjonalnych decyzji prowadzących do zarzucenia pierwotnej koncepcji lub jej radykalnej zmiany.

Są też narzędzia pozwalające na szybkie dokonywanie iteracji projektowych (cyklicznych działań od błędu, poprzez naukę, po modyfikację eliminującą problem), co przyśpiesza osiąganie celu. Jeśli nie stać nas na więcej nakładów, tym bardziej nie stać nas na ich marnotrawienie, a umiejętność takiego oszczędzania opanowały akurat kraje dużo od nas bogatsze. Jest się od kogo uczyć.

Krąg niemożności

Niskie zainteresowanie, niskie nakłady, niska efektywność ich wykorzystania – rysuje się nam nasz polski krąg niemożności. W rezultacie przestaniemy gonić poziom zamożności krajów najwyżej rozwiniętych w Unii. Jeśli w gospodarce niemieckiej nakłady na innowacje są wyższe i szybciej rosną niż w Polsce, oraz lepiej są wykorzystywane, to zamożność społeczeństwa niemieckiego będzie rosła szybciej niż u nas. Tymczasem reakcja społeczna i polityczna w Polsce na odmieniany przez wszystkich termin „innowacje" jest wątła. Pomówmy zatem o tym poważnie.

1. Dla Polski, która chce dołączyć do gospodarek opartych na innowacjach, niezbędna jest w pierwszej kolejności powszechna edukacja w tym zakresie. Wiedzieć, „co" chce się zrobić, nie oznacza, że wiemy „jak". Innowacyjność to proces, a proces wymaga systematyzacji i zarządzania na szczeblu pojedynczych firm i całej gospodarki. Zwłaszcza gdy nie jest to proces znany większości polskich podmiotów gospodarczych.

2. Polskie wydawnictwa dają radę! W rok, dwa po ukazaniu się światowych bestsellerów, są one dostępne w przekładzie na język polski. To ważne, bo starzenie się wiedzy jest błyskawiczne. Trzeba podkreślić: to nie są nudne podręczniki. To opracowania uczące konkretnych narzędzi do wykorzystania w praktyce biznesowej i podające przykłady potwierdzające zasadność ich stosowania. Innowacje mają swoją bibliotekę i świetnych autorów: Kima, Mauborgne'a, Osterwaldera, Christensena, Riesa i wielu, wielu innych. Na ile te pozycje mają wpływ na sposób myślenia i systemy edukacji w Polsce? Niestety, niewielki.

3. Co wynika z dobrych książek? Po pierwsze, że innowacyjność to stan ducha i metoda działania całej organizacji. Że nie napędzają jej przebłyski geniuszu, ale systematyczna praca nad nowymi rozwiązaniami. Kreatywność da się usystematyzować – są firmy żyjące z dostarczania na rynek zaplanowanej kreatywności. Kto nie wierzy, niech zajrzy do YouTube'a i odszuka reportażyk z firmy IDEO, która prezentuje swoje techniki pracy na przykładzie zaprojektowania na nowo wózka sklepowego. Nie należy koncentrować się tylko na rezultacie, ale trzeba przyjrzeć się w reportażu, kto i jak nad tym projektem pracuje. Jeszcze jedna uwaga – ten reportaż opowiada historię sprzed 20 lat, zatem wszystko, co w nim okaże się dla nas nowe, nowym przestało już być dawno.

4. Nowoczesne formy pracy projektowej przy powstawaniu nowych rozwiązań rozlewają się po gospodarce. Nawet jeśli ich wczesne życie ograniczało się do stref sprzyjających ich powstaniu (jak internet dla zwinnego zarządzania projektowego – APM, a inżynieria dla Design Thinking), to z APM korzystają obecnie takie agencje rządowe w USA, jak FBI, czy FDA, a Design Thinking używa się do projektowania struktur organizacyjnych np. systemu edukacji.

W ostatecznym rozrachunku wdrożenie nowej idei czy nowego produktu to podróż, w której nie znamy odległości do celu. Nawet nie wiemy, czy ten cel istnieje i czy jest osiągalny. To, co dają współczesne techniki zarządzania procesami innowacji, to możliwość przyspieszenia tej podróży, elastycznej zmiany celu, a także ewentualnej wczesnej rezygnacji z podróżowania, jeśli cel okaże się niewart kosztów.

Najlepszą radą dla wszystkich, którzy chcą tchnąć w Polsce nowe życie w termin „innowacje", to „zostań w szkole". To mądra rada z amerykańskiej broszurki na temat zachowań i kompetencji niezbędnych ludziom w XXI wieku. Innowacyjna gospodarka wymaga nieustannego odnawiania wiedzy. Już parę dekad temu podkreślano, że we współczesnym świecie 80 proc. wiedzy dezaktualizuje się w ciągu dekady. Ten proces przyśpiesza. Czytając rzeczy sprzed dekady, marnujemy czas, nie czytając na bieżąco nic – wiemy ułamek tego, co potrzebujemy.

Autor jest specjalistą w zakresie zarządzania operacyjnego i innowacji, wykładowcą na studiach podyplomowych, menedżerem korporacyjnym, współzałożycielem Fundacji Nauka i Profesjonalne Zarządzanie

Pomyślności narodu w jego masie nie budują nawet najlepsze na świecie ustawy dotyczące kwestii obyczajowych, jak np. o związkach partnerskich. Na systemie sądownictwa nie kończy się ani nie zaczyna dobrobyt społeczny. Lista tematów ważnych dla polityków zawiera w sobie niewiele wyzwań związanych z rozwojem gospodarczym. Rozwojem, a nie wzrostem. Zapełnianiem Polski i świata wytworami o coraz większej zawartości wiedzy, której nośnikiem są wykształceni ludzie, a depozytariuszem przedsiębiorstwa.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację