Idzie tu o pogląd ostatnio wyrażony przez prof. L. Balcerowicza (25.03.2020). Nieco wcześniej w podobnym tonie wypowiadali się także prof. M. Noga, prof. D. Filar oraz prof. Orłowski. Teraz trwa festiwal błędnych opinii prof. Rzońcy. Prof. Orłowski był uprzejmy nie zwrócić uwagi na moją polemikę (21.03.2020) z wcześniejszymi swoimi opiniami. Ponownie ubolewa on teraz (09.04.2020) nad tym, żeśmy na zapas nie oszczędzali w latach minionych: „...kiedy zapobiegliwi Niemcy oszczędzali publiczne pieniądze na cięższe czasy, myśmy je przez ostatnie czasy beztrosko przepuszczali...”. Prof. Balcerowicz wyraża podobny pogląd nieco dobitniej: „Polska ma mniejsze pole dla bezpiecznego manewru w polityce gospodarczej niż kraje, które od lat mają nadwyżkę w budżecie, na czele z Niemcami. Rząd PiS przejadł bowiem tłuste lata, radykalnie zwiększając wydatki socjalne, a gdy bonanza zaczęła się kończyć, sięgnął dla ich finansowania do rezerw, np. do Funduszu Solidarności czy Funduszu Rezerwy Demograficznej."
Otóż, po pierwsze, jak wiadomo, „co było a nie jest nie pisze się w rejestr”. To, czy jakiś kraj miał w przeszłości nadwyżkę czy deficyt budżetowy w bardzo znikomym (albo i żadnym) stopniu wpływa na możliwości aktualnego „manewru w polityce gospodarczej". Przynajmniej tak długo, jak długo ów manewr ma polegać na zadłużaniu się własnego państwa we własnej walucie. Japonia, W. Brytania i USA (i nie tylko) od niepamiętnych czasów „jadą" na deficytach budżetowych. W niczym nie ogranicza to ich możliwości dalszego robienia olbrzymich deficytów w dającej się przewidzieć przyszłości. Takiego komfortu nie maja kraje, które są zmuszone do zadłużania się w walucie obcej. (Np. Grecja i Włochy, które używają walutę emitowaną i kontrolowaną przez obce ciało: Europejski Bank Centralny).
Po drugie, skąd pewność, że bez zwiększenia wydatków socjalnych ubiegłe lata byłyby „tłuste"? A może byłyby całkiem „chude" (jak np. w Czechach, które - naśladując Niemcy - wypracowywały nadwyżki budżetowe, płacąc za to anemicznym wzrostem PKB)? Czy naprawdę bylibyśmy obecnie w lepszej sytuacji, gdyby wzrost gospodarczy w ostatnich latach był dużo niższy od faktycznie odnotowanego (przy „zaoszczędzonych" wydatkach socjalnych)?
Po trzecie, cóż to są owe „publiczne pieniądze, któreśmy beztrosko przepuszczali" względnie „rezerwowe" fundusze, które „rząd przejadł"? Przecież nie gotówka zachomikowana na czarną godzinę w piwnicach Ministerstwa Finansów niczym „ziemniaki zmagazynowane w na zimę". Własnego pieniądza rządowi nigdy i nigdzie nie zabraknie. Nie musi on - a nawet nie powinien - gromadzić rezerw pieniężnych „na zapas"! W razie potrzeby rząd może zawsze dopożyczyć tyle pieniędzy ile mu potrzeba z własnego banku centralnego: jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio.