To ponury żart. Tak jak ponura jest sytuacja w szpitalach publicznych. Żołnierze tropiący wolne łóżka na oddziałach „covidowych" to symbol ostatecznej klęski systemu opieki zdrowotnej. Klęski, na którą sumiennie pracowało wiele rządów. Od lat eksperci, pracodawcy i związkowcy branży zdrowotnej mówili o tym ryzyku. Te głosy były lekceważone.
Wysłuchujemy rządowych zapewnień, ile to jeszcze setek wolnych respiratorów zostało. Ile łóżek. A równocześnie media publikują dramatyczne relacje i nagrania rozmów ratowników z dyspozytorami. Wielogodzinne oczekiwanie na odebranie pacjenta. Krążenie od szpitala do szpitala, niekiedy w różnych miastach! Bezskuteczne! Nie pomogą żołnierze. Nawet jeśli wjadą czołgiem, nie zmienią faktu, że system ochrony zdrowia w Polsce od dawna opiera się na fikcji.
Została ona bezlitośnie obnażona. Fikcją jest, że w Polsce mamy dość respiratorów. Bo jest 285 wolnych. Tylko że wszystkie są w północno-zachodniej Polsce, a potrzeba natychmiast 8 w Rzeszowie i 11 w Krakowie. Żaden dyrektor szpitala nie ma szklanej kuli, żeby przewidzieć gwałtowny wzrost liczby chorych w ciągu 24 godzin. I ściągnąć zawczasu sprzęt z drugiego krańca Polski.
Fikcją jest 30 wolnych łóżek zgłoszonych do bazy danych, jeśli nie ma ani jednego lekarza, który może przy nich stanąć. Nie ma, bo lata lekceważenia propozycji i żądań lekarzy oraz pielęgniarek przetrzebiło skutecznie ich szeregi. Trzeba było wcześniej ich szanować i doceniać.
Problem to nie dostępność łóżek „covidowych", ale w ogóle miejsc w szpitalach. Ludzie chorzy na inne poważne choroby będą cierpieć i umierać, bo nie będzie dla nich miejsca. Trzeba było wcześniej inwestować w innowacyjne metody leczenia, skracające pobyt w szpitalu lub umożliwiające leczenie ambulatoryjne.