Przytłoczeni pandemią Covid-19 i zajęci protestami po decyzji Trybunału Konstytucyjnego tracimy z oczu kwestie, które będą miały bardzo istotny wpływ na polską gospodarkę już za dwa lata. W dekarbonizującej się Europie gaz ziemny wciąż jest traktowany jako ważny element gwarantujący nam bezpieczeństwo energetyczne.
Dążąc do uniezależnienia się od dostaw gazu z Rosji, Polska podjęła trud budowy Gazoportu LNG w Świnoujściu oraz podmorskiego (w znacznej części) gazociągu zwanego Baltic Pipe, który pozwoli na sprowadzanie gazu z basenu Morza Północnego.
Jest zgoda i pieniądze, co z terminem i jakością
Budowa Baltic Pipe ma znaczenie nie tylko dla bezpieczeństwa energetycznego Polski, ale także całej Unii Europejskiej. Została uznana przez Komisję Europejską za „Projekt o znaczeniu wspólnotowym" (Project of Common Interest – PCI) jako mający szczególne znaczenie dla poprawy bezpieczeństwa, stopnia dywersyfikacji dostaw gazu ziemnego oraz budowy konkurencyjnego rynku w UE. Komisja Europejska dofinansowała projekt kwotą blisko 215 mln euro.
Są dwie przesłanki pozwalające optymistycznie patrzeć na realizację tego arcyważnego przedsięwzięcia: pieniędzy na realizację nie brakuje, a w coraz silniej podzielonej i zantagonizowanej Polsce sfera dywersyfikacji zaopatrzenia w nośniki energii jest jedną z ostatnich spraw (jeśli nie ostatnią), w których istnieją resztki współpracy między rządem a opozycją.
To bardzo dobre otoczenie dla takiego przedsięwzięcia, ale mając doświadczenie przy tego typu projektach (Gazoport, największe bloki w energetyce konwencjonalnej Opole 5 i 6, Kozienice – największy blok węglowy w Europie, Jaworzno czy gdański Naftoport), trudno nie mieć świadomości, że po zapewnieniu finansowania najbardziej krytycznym parametrem stają się jakość i terminowość, a także zapewnienie maksymalnej gwarancji dotrzymana tychże parametrów.