Gdy w wyszukiwarce internetowej wpiszemy frazę „data is the new gold" (dane to nowe złoto), otrzymamy 4,6 mld wyników. Świat oszalał na punkcie danych. Stały się nie tylko obiektem pożądania marketerów chcących sprzedać nam najprzeróżniejsze towary i usługi. Aplikacje je wykorzystujące pomagają zaplanować podróż transportem publicznym czy omijać korki. W czasie pandemii Covid-19 doszedł jeszcze jeden cel: walka z rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Dane zaczęły ratować.
Tymczasem polska aplikacja rządowa STOP COVID ProteGo Safe, która pozwala śledzić, czy mieliśmy kontakt z kimś zainfekowanym, zainstalowana została na około 1,9 mln smartfonów. Oznacza to, że pobrał ją tylko co 17. Polak od 15 lat w górę. A przecież jej efektywność zależy od skłonności obywateli do dzielenia się swoimi danymi, która jest u nas – jak wynika z najnowszego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego – dramatycznie niska i lokuje Polskę w ogonie Europy.
Twórcy rządowej apki biją głową w mur, bo z badań PIE wynika, że tylko 35,4 proc. Polaków akceptuje analizowanie przez inspektorat sanitarny danych o lokalizacji i kontaktach w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się epidemii. Poziom nieufności jest znaczny, co nie dziwi, skoro w 2020 r. sanepid dzielnie walczył nie tylko z covidem, ale również z uczestnikami pikiet politycznych.
Nieufność do zbierających dane służb publicznych dotyczy także wielu innych obszarów, od ochrony zdrowia poprzez transport po zużycie prądu. Paradoks polega na tym, że kupując smartfona i instalując kolejne „darmowe" aplikacje, Polacy mniej lub bardziej świadomie otwierają szeroko wrota do dzielenia się swoją prywatnością z producentami apek, systemów operacyjnych i smartfonów. Mówiąc obrazowo: Facebook, Google, Apple i inni okazują się bardziej wiarygodni od władzy publicznej. Być może Polacy naiwnie uznają, że zachowają anonimowość, gdy wmieszają się w wielomiliardowy tłum innych użytkowników smartfonów, a tu na miejscu czują się bardziej na widoku. I np. obawiają się, że zainteresuje się nimi urząd skarbowy, zbierając dane o handlu w internecie (nie akceptuje tego aż 43 proc. badanych).
Jeśli spojrzeć na szersze tło europejskie, widać wyraźnie, że skłonność do dzielenia się cyfrową prywatnością silnie zależy od kapitału społecznego. Im większe zaufanie wzajemne, także do władz publicznych, tym większa otwartość. W Polsce, gdzie kapitał społeczny i tak tradycyjnie jest niski, rządzący od kilku lat robią wiele, by to się nie zmieniło. Niezbyt dobrze to wróży tym wszystkim, którzy chcieliby z wykorzystaniem terabajtów danych płynących od obywateli usprawniać usługi publiczne i bardziej efektywnie wydawać publiczne pieniądze.