Rozumowanie pracowników kieruje się prostą logiką. Za wykonaną pracę chcą mieć jak najwyższą płacę. Gdy jest ktoś, kto może zapłacić więcej za tę samą pracę, prędzej czy później przejdą tam, gdzie lepiej zarobią. Nie ma powodu, by ich empatia obejmowała także pracodawcę. To nie za empatię im się płaci.
Empatii pracodawcy rynek tym bardziej nie wynagradza. Chce mieć wykwalifikowanego pracownika – dobro na rynku rzadkie – musi przebić innego pracodawcę. Jeśli nawet spełnia jego zachcianki, to nie kieruje nim altruizm, lecz dobro firmy wyrażone, jakżeby inaczej, w pieniądzu.
Ale wzajemna licytacja nie może trwać wiecznie. Tak jak w trzymającej w napięciu partii pokera ktoś w końcu musi odpuścić. Niestety, dla pracowników, odpada ten, kto nie jest w stanie wytrzymać presji podbijania stawki. A tu na przegranej pozycji stoją pracodawcy. Albo uznają, że nie warto, albo po prostu skończą im się pieniądze na podwyżki.
Paradoks polega na tym, że im więcej licytacji pracownicy wygrają, tym bliżej ich porażki. Im więcej wywalczą, tym trudniej będzie sprostać ich oczekiwaniom. A gdy pracodawcom zabraknie pieniędzy, zaczną ich szukać tam, gdzie tyle zainwestowali. W kieszeniach pracowników.